Według tych danych, nawet 60 mln Polaków mogłoby zamieszkać na terenach przewidzianych pod zabudowę mieszkaniową w miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego, które obowiązują w 2478 gminach w Polsce.
Rekordzistami pod względem nadpodaży terenów mieszkaniowych w planach są między innymi gminy podmiejskie. W położonej na południe od Warszawy gminie Prażmów, w której mieszka jedynie 10,3 tys. ludzi, według dokumentów planistycznych mogłoby się osiedlić 255,8 tys. mieszkańców (25-krotnie więcej niż obecnie).
Łącznie w Polsce jest 115 gmin, które według ich planów miejscowych, mogłoby zasiedlać co najmniej 10-krotnie więcej ludzi niż obecnie. W 740 gminach chłonność przekracza przynajmniej dwukrotność populacji.
Zdaniem prof. Przemysława Śleszyńskiego z Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN, nadpodaż terenów mieszkaniowych w miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego powoduje silne rozpraszanie zabudowy. To z kolei generuje gigantyczne koszty, związane z uzbrojeniem i utrzymaniem infrastruktury, transportem publicznym, nadmiernymi dojazdami, które - zdaniem naukowca - w skali całego kraju mogą sięgać nawet 60-80 mld zł rocznie.
„Koszt uzbrojenia obszarów najbardziej rozproszonych jest dla gminy nawet 100 razy większy od kosztów zabudowy zwartej” - uważa naukowiec.
Według prof. Śleszyńskiego, rozproszenie zabudowy w Polsce wynika m.in. z tradycji historycznej. „W Kongresówce polityka carska była taka, żeby domy nie były zbyt blisko. Oficjalnie chodziło o przepisy przeciwpożarowe, ale tak naprawdę o to, żeby ludzie mniej się komunikowali, żeby nie konspirowali, żeby były gorsze relacje, więzi społeczne. Jak ktoś miał do przejścia dwa kilometry, to nie szedł, zwłaszcza zimą” – wyjaśnił.
Dodał, że na uwarunkowania historyczne nałożył się upadek planowania przestrzennego, który nastąpił po roku 1990 r. Jak zauważył Śleszyński, wynikało to z neoliberalnej doktryny, w której planowanie przestrzenne uchodziło za przeżytek komunizmu.
„To był wielki błąd. Polska urbanistyka była jedną z najlepszych na świecie, gdyż wywodziła się jeszcze z tradycji przedwojennych. Mieliśmy bardzo dobrze opracowane standardy planowania przestrzennego, choć komunistyczne władze nie zawsze liczyły się ze zdaniem urbanistów. Było nawet tak, że państwa wysokorozwinięte uczyły się od nas urbanistyki, a Amerykanie tłumaczyli na angielski nasze artykuły naukowe i opracowania. Jako urbaniści byliśmy rozchwytywani” - podkreślił naukowiec.
„Nasi urbaniści jeździli do krajów arabskich, afrykańskich. Nasze budynki stoją do dzisiaj, nadal obowiązują nasze założenia urbanistyczne wielu miast jugosłowiańskich, libijskich, irackich” - dodał.
Dla późniejszych planów nie stworzono już takich standardów i dopuszczono ich opracowywanie dla bardzo małych fragmentów gmin. Ustawodawcy nie przewidzieli też, że nie wolno zaplanować więcej terenów mieszkalnych, niż wynika to z realnych potrzeb gminy.
Mniej więcej w tym czasie Polacy zaczęli się bogacić i motoryzować, a ludność wylała się z centrów miast na przedmieścia, dopełniając spustoszenia w krajobrazie. „Tereny mieszkalne są szalenie rozbuchane w planach miejscowych. Do tego około połowę domów buduje się poza planami, na podstawie decyzji o warunkach zabudowy, a to jest bardzo szkodliwa instytucja prawno-administracyjna” – powiedział prof. Śleszyński.
W Ministerstwie Infrastruktury i Budownictwa trwają obecnie prace nad kompleksowymi regulacjami Kodeksu urbanistyczno-budowlanego, które mają rozwiązać problem nadpodaży planów miejscowych. Jak wyjaśnił resort, uchwalenie planu przez gminę będzie wymagało uwzględnienia prognozy demograficznej oraz zabezpieczenia środków finansowych na inwestycje celu publicznego niezbędnych do zagospodarowania terenu zgodnie z tym planem.
Natomiast nadużycia przy inwestowaniu na obszarach nie objętych planem miejscowym, na podstawie decyzji o warunkach zabudowy, mają zostać zlikwidowane przez tzw. ustawę inwestycyjną. Obecnie znajduje się ona na etapie opiniowania przez samorządy. Zasadnicza zmiana polega na wyznaczeniu w każdej gminie obszaru zabudowanego, na którym dopuszczalne będzie inwestowanie, mimo braku planu miejscowego.
Mateusz Kicka (PAP)