W piątek, 18 września Rada ds. Środowiska (ENV) przyjęła stanowisko Unii Europejskiej na Szczyt Klimatyczny ONZ (COP21). Podczas konferencji prasowej padły istotne słowa: „Nie rozwiążemy kryzysu migracyjnego ani ubóstwa bez rozwiązania kryzysu klimatycznego”.
Czytaj: UE potwierdza swe cele klimatyczne>>>

Rada podkreśliła, że głównym celem światowej polityki klimatycznej powinno być ograniczenie wzrostu średniej temperatury globalnej poniżej 2°C. Powołała się przy tym na dane Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC), według którego świat musi osiągnąć szczyt emisji gazów cieplarnianych najpóźniej w 2020 roku. Ponadto globalna redukcja emisji do 2050 roku, w porównaniu z poziomem z 1990, powinna wynieść minimum 50proc., a w 2100 być bliska zeru.

Jednak w odniesieniu do własnego, unijnego wkładu w realizację światowego celu Rada ds. Środowiska potwierdziła tylko kwestie redukcji emisji gazów cieplarnianych o przynajmniej 40 proc. do 2030 roku, w porównaniu do poziomu z 1990. Nie odniosła się w żaden sposób do tego, czy i w jaki sposób mogłaby ten cel podnieść, na przykład weryfikując go w 2025 roku. Nie poruszyła też kwestii podniesienia obecnie realizowanego celu do roku 2020, choć jasne jest, że nawet bez dodatkowych działań osiągnie go z nadwyżką.

- Dobrze, że Unia Europejska chce, by porozumienie przyjęte na COP21 w Paryżu określało długoterminową wizję transformacji światowej gospodarki w kierunku modelu niskoemisyjnego w trakcie bieżącego stulecia. Ważne, by obejmowało wszystkie państwa oraz przyjęło formę protokołu, by zapewnić jego skrupulatną realizację, trwałość i przewidywalność. Jednak stanowisku UE na COP21 brakuje klarowności. Widać, że co do takich kwestii, jak kryteria wejścia w życie porozumienia, nie ma jeszcze zgody  – mówi Urszula Stefanowicz, ekspert Koalicji Klimatycznej.

W konkluzjach Rady znalazł się istotny zapis, który zakłada weryfikację i odnawianie celów poszczególnych państw co 5 lat. Proponowany mechanizm zakłada, że  nowe zobowiązania nie mogą być niższe od poprzednich. Zawiera on jednak przyzwolenie na pozostawienie ich na tym samym poziomie. Taka opcja jest nie do przyjęcia.  - Możliwość pozostania przez państwa przy wcześniej przyjętych celach sprawia, że cały mechanizm może stać się »sztuką dla sztuki«. Jeżeli nie będzie presji, by podnieść cele, to pozostaną one zamrożone przez kolejnych 15 lat. Ryzyko, że nie będą podniesione aż do roku 2030, niezależnie od szybko zmieniających się możliwości redukcji emisji i okoliczności zewnętrznych, nie może być zaakceptowane. Kolejne lata będą zmarnowane, a późniejsze działania jeszcze droższe – dodaje Urszula Stefanowicz.
Zdaniem ekspertki, całą sytuację pogarsza fakt, że w przeciwieństwie do porozumienia same cele nie będą wiążące na poziomie międzynarodowym. Oznacza to, że wiele państw może nie zrealizować w pełni nawet tego, co obiecują obecnie, bez żadnych konsekwencji.
W kwestii finansowania Unia Europejska potwierdziła swoją wolę do zmobilizowania środków niezbędnych do wkładu UE w działania ograniczające emisje w krajach rozwijających się i pomagające im w dostosowaniu się do zachodzących zmian klimatu. Rada zaznaczyła, że działania te powinny być realizowane w sposób transparentny. Nie podała jednak konkretów co do własnego wkładu. Przypomniała jedynie o  konieczności osiągnięcia do 2020 roku poziomu wsparcia dla krajów rozwijających się w wysokości 100 miliardów dolarów rocznie.

Rada ds. Środowiska przyjęła również regulacje dotyczące stworzenia rezerwy uprawnień do emisji w celu podniesienia sprawności systemu ETS, pomimo sprzeciwu sześciu państw członkowskich, w tym Polski. Jak widać Unia Europejska może podążać naprzód oraz wdrażać niezbędne reformy w zakresie redukcji emisji nawet przy braku jednomyślności.