Chodzi o projekt ustawy o zmianie ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz niektórych innych ustaw, który trafił właśnie do konsultacji publicznych. Przewiduje on m.in. wdrożenie dyrektywy o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym (tzw. dyrektywa DSM), z której implementacją Polska spóźnia się już ponad dwa lata – i jest ostatnim krajem w Unii Europejskiej, który jeszcze nie wywiązał się z tego obowiązku. Już teraz twórcy nie kryją rozczarowania kształtem projektu, nie znalazły się w nim bowiem np. przepisy o wynagrodzeniach za tantiemy z internetu. Projektowane przepisy zawierają jednak jeszcze jeden istotny aspekt, który dotyczy wykorzystywania dzieł przez generatywną sztuczną inteligencję.

Czytaj też: Rządowy projekt prawa autorskiego – w konsultacjach

Dozwolony użytek z wyłączeniem AI

Dyrektywa DSM wprowadziła do unijnego porządku prawnego kilka nowości, m.in. w zakresie dozwolonego użytku. Jego nowa postać obejmuje możliwość eksploracji tekstów i danych (ang. text and data mining, TDM) na rzecz uczelni, organizacji badawczych oraz instytucji dziedzictwa kulturowego. Trzeba jednak zaznaczyć, że obecnie jednym z istotniejszych problemów dotyczących wykorzystywania dzieł jest generatywna sztuczna inteligencja. Dlatego projektodawcy zastrzegli, że przepisy również powinny odnieść się do tej problematyki – i rozstrzygnąć, czy eksploracja tekstów i danych w rozumieniu dyrektywy obejmuje także możliwość zwielokrotniania utworów na potrzeby uczenia maszynowego.

Odpowiedź jest jednoznaczna. Generatywna AI nie będzie mogła wykorzystywać dzieł w ramach dozwolonego użytku, chyba że sam uprawniony wyraźnie zastrzeże, że nie ma nic przeciwko temu.

- Bez wątpienia w momencie przyjmowania dyrektywy w 2019 r. możliwości sztucznej inteligencji nie były tak rozpoznawalne jak obecnie, gdy przy pomocy tej technologii zaczynają powstawać „utwory” o wartości artystycznej i komercyjnej porównywalnej z prawdziwymi utworami, tj. stworzonymi przez człowieka. Wydaje się zatem, że słuszne jest założenie, że ten rodzaj dozwolonego użytku nie był pomyślany na potrzeby sztucznej inteligencji – argumentuje projektodawca w uzasadnieniu.

Albo interes twórców, albo postęp bez ograniczeń

Dr Damian Flisak, radca prawny, specjalista w zakresie prawa własności intelektualnej oraz prawa nowych technologii, zaznacza, że jeśli można w ogóle mówić o pozytywach w zakresie opóźnienia wdrożenia dyrektywy DSM w Polsce, to lepsze poznanie potęgi sztucznej inteligencji jest jednym z nich.

- Chwilę temu udostępniono przecież multimodalne narzędzia, które na podstawie promptów (poleceń, zapytań, wytycznych) generują fotorealistyczne filmy w takiej jakości, że oglądając je możemy popaść w poznawczy dysonans. Jednocześnie wszyscy już chyba wiemy, że wydolność tych narzędzi jest w prostej linii konsekwencją wytrenowania na danych pozyskanych z sieci internetowej, nieco upraszczając. Wśród danych treningowych znajdują się też utwory, który są szczególnie cennym materiałem do nauki dla inteligentnych algorytmów – mówi prawnik.

Jak wyjaśnia, najprościej mówiąc, propozycja zawarta w projekcie sprowadza się do wyłączenia możliwości trenowania maszyn na cudzych utworach w celu generowania wytworów.

- Podstawowym celem tego wyłączenia jest otwarcie możliwości licencyjnego korzystania z zasobów internetowych. W moim przekonaniu ukształtowanie tego przepisu jest wyrazem polityki danego państwa: albo stara się ono utrzymywać balansu pomiędzy postępem technologicznym a interesem twórców w monetyzacji twórczości, albo stawia na nieposkromiony postęp technologiczny, nawet kosztem oczywistego poszkodowania określonych grup społecznych – ocenia dr Flisak.

Czytaj też: Twórca wyszkoli AI, zarobi korporacja - dyrektywa DSM niewiele pomoże

Twórca kontra generatywna AI - spór bez prostych odpowiedzi

 

Na entuzjazm jeszcze za wcześnie

Czy jeśli uda się przyjąć przepisy w takiej formie, jak zaproponował to resort kultury, twórcy będą mieli szansę na otrzymywanie wynagrodzenia za wykorzystywanie ich pracy do uczenia algorytmów sztucznej inteligencji? Dr Flisak zaznacza, że byłaby to oczywiście najbardziej pożądana sytuacja. Wymagałoby to jednak nawiązania dialogu z technologicznymi gigantami, a to jest, delikatnie rzecz ujmując, niezwykle trudne.

- Sytuacje dodatkowo komplikuje fakt, że rynek producentów narzędzi sztucznej inteligencji w moim przekonaniu będzie się kurczył. Na końcu pozostaną w grze jedynie wszystkim dobrze znane, globalne firmy. Każdy prawnik, który próbował zmagać się z amerykańskimi gigantami, skwitowałby próbę ich pozwania jedynie kwaśną miną – komentuje dr Flisak.

Ostrożny co do oceny propozycji jest także dr Michał Starczewski, radca prawy w kancelarii BWHS Wojciechowski Springer i Wspólnicy. Zaznacza, że istnieje ryzyko, że przepisy mogłyby doprowadzić w przyszłości do problemów interpretacyjnych. Jego zdaniem projektodawca rzeczywiście próbuje chronić interes twórców, ale robi to w nieumiejętny sposób. 

- Polska odpowiedź w projekcie ustawy jest następująca: niech twórcy sztucznej inteligencji trzymają się z dala od polskich treści. Zarówno ogólne uprawnienie do TDM, jak i uprawnienie dla instytucji naukowych wyłącza TDM w celu „tworzenia generatywnych modeli sztucznej inteligencji”. Co więcej, instytucje naukowe będą mogły powoływać się na ten przepis pod warunkiem, że nie będą miały na celu osiągnięcia „pośredniej lub bezpośredniej” korzyści majątkowej. Czy realizacja grantu badawczego nie prowadzi jednak przypadkiem przynajmniej pośrednio do korzyści majątkowej? Tak rygorystyczny warunek może uniemożliwić de facto powoływanie się na ten przepis – podkreśla dr Starczewski.