Produkt lekarzopodobny, felczer plus – tak posłowie nazwali pomysł Ministerstwa Edukacji i Nauki umożliwiający otwarcie medycyny uczelniom, które prowadzą obecnie studia uprawniające do bycia: pielęgniarką, położną, diagnostą laboratoryjnym, fizjoterapeutą i ratownikiem medycznym oraz mają kategorię naukową C w dyscyplinie nauk medycznych lub o zdrowiu (poszczególne wydziały otrzymują kategorie w drodze tzw. oceny parametrycznej, w której ocenia się osiągnięcia naukowe - ostatnia była przeprowadzona w 2017 roku). Umożliwi on utworzenie kosztownego kierunku, wymagającego dobrego zaplecza klinicznego nawet w mieście, w którym działa jeden szpital, by za kilkanaście lat przybyło nam lekarzy. To nie będzie służyć jakości, bo już teraz wiele szkół kształcących medyków ma problemy z zapewnieniem im zajęć klinicznych na dobrym poziomie. Brakuje też miejsc na specjalizacjach. Od lat wzrasta liczba studentów, a szpitali - nie. To nie są jedyne minusy tego pomysłu. Przepisy nie były z nikim konsultowane, a przede wszystkim mówi się, że mają umożliwić utworzenie medycyny na jednej konkretnej uczelni.

Czytaj również: Protest medyków - negocjacje ostatniej szansy >>

 

Przepis dla jednej uczelni

Od 2018 roku, zgodnie z art. 53 pkt. 6 prawa o szkolnictwie wyższym (tzw. reforma Gowina , pozwolenie na utworzenie studiów na kierunkach lekarskim lub lekarsko-dentystycznym może uzyskać uczelnia akademicka, która posiada kategorię naukową A+, A albo B+ w dyscyplinie w zakresie nauk medycznych lub nauk o zdrowiu. Spełnienie tych warunków jest trudne. W połowie września Przemysław Czarnek, minister edukacji na uroczystości przekształcenia Uczelni Państwowej im. Szymona Szymonowica w Zamościu w Akademię Zamojską powiedział, że trzeba wzmocnić ośrodki naukowe w takich miejscach jak Zamość, bo jedną z potrzeb jest kształcenie na kierunkach medycznych. - Już dziś uczelnia te kierunki posiada, ale liczymy również na rozszerzenie tej działalności na inne kierunki medyczne, w tym na kierunek lekarski  - powiedział. To jednak nie dla tej szkoły nagle w projekcie nowelizacji prawa o szkolnictwie wyższym (druk nr 1569) pojawił się zmieniony art. 53, bo ta nie ma żadnej kategorii naukowej. Jak mówi się w lubelskim i sejmowych kuluarach, przepis na medycynę jest dla Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, której profesorem jest minister Czarnek. Tamtejszy Wydział Nauk Ścisłych i o Zdrowiu prowadzi już pielęgniarstwo i położnictwo I stopnia, a  jeszcze jako Wydział Biotechnologii i Nauk o Środowisku zdobył kat. C. Gdy przepis wejdzie w życie, Państwowa Komisja Akredytacyjna (PKA), której przewodniczącym od 25 czerwca br. jest prof. Stanisław Wrzosek z KUL wyda pozytywną opinię, a ministrowie: zdrowia i nauki zgodę, KUL mógłby kształcić lekarzy. Choć nowy przepis pozwoliłby też starać się o utworzenie kierunku lekarskiego Wyższej Szkole Zarządzania i Administracji w Zamościu - Wydział Fizjoterapii i Pedagogiki ma kat. C, Państwowej Szkole Wyższej im. Papieża Jana Pawła II w Białej Podlaskiej -  Wydział Nauk o Zdrowiu i Nauk Społecznych ma kat. B, Akademii Techniczno-Humanistyczna w Bielsku-Białej - Wydział Nauk o Zdrowiu ma kat C i większości akademii wychowania fizycznego. Tym szkołom, w przeciwieństwie do KUL, będzie trudniej zdobyć medycynę, bo jak mówił w Sejmie Sławomir Gadomski, wiceminister zdrowia, ten przepis nie otwiera rynku na kształcenie lekarzy. - Obecnie mamy kilka wniosków złożonych przez uczelnie, które spełniają kryteria formalne, na utworzenie studiów na kierunku lekarskim. Te postępowania toczą się od kilku lat, bo uczelnie nie spełniają wymogów i nie przeszły procedury akredytacyjnej, bo jest tak skomplikowana – podkreślił Gadomski. O kierunek lekarski stara się m.in. Akademia Jana Długosza w Częstochowie. Jak mówi Zdzisław Wolski, lekarz i poseł Lewicy, to działanie popiera prezydent i rady miasta, dyrektorzy szpitala i lokalna izba lekarska. Taką procedurę lata temu przeszedł Uniwersytet Technologiczno-Humanistyczny w Radomiu, gdzie pod naciskiem polityków w 2017 roku otworzono kierunek lekarski. W 2019 roku PKA oceniła go negatywnie - link do uchwały PKA.

Medycyna w każdym powiecie

Okazało się, że uczelnia nie ma prosektorium. Choć ma podpisane  porozumienia na prowadzenie praktyk z sześcioma podmiotami, w tym radomskim Szpitalem Specjalistycznym, to nie dotyczą one kierunku lekarskiego. I eksperci obawiają się, że taki los może spotkać uczelnie, które zechcą skorzystać z furtki ministra Czarnka.
- Postanowiono o uniwersytecie w każdym powiecie – ma być i już, w każdej zawodowej szkole nieakademickiej w oderwaniu od rzetelnej nauki medycznej. To jest nieakceptowalne - ocenia prof. Wojciech Maksymowicz, poseł Polska2050 i współtwórca Wydziału Nauk Medycznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. - Wystarczy jedynie zatrudnić ludzi, którzy wykazują jakąkolwiek pracę w naukach o zdrowiu - dodaje. Marek Rutka, poseł Lewicy, uważa, że w praktyce oznacza to, że przyszli lekarze będą mogli być kształceni na akademiach wychowania fizycznego, czyli tam, gdzie dziś kształci się fizjoterapeutów. - Z całym szacunkiem dla fizjoterapeutów, ale czy należy lekarzy kształcić na tego typu uczelniach? Może od razu nazwijmy to programem felczer+ i wszystko będzie jasne - ocenia Rutka. Gdyby im się udało otworzyć medycynę, może zabraknąć miejsc, w których studenci zdobywają praktyczną wiedzę.

Czytaj również: Wynik egzaminu lekarskiego poza sądową kontrolą >>

Problem z zajęciami praktycznymi

Prof. Maria Rybczyńska z PKA w zbiorczej ocenie kierunku fizjoterapia napisała, że uczelnie typu AWF i niepubliczne mają z reguły ograniczony dostęp do bazy klinicznej, a ćwiczenia i zajęcia praktyczne odbywają się w ośrodkach, poradniach i sanatoriach, które nie zapewniają optymalnego poziomu kształcenia. I ten sam problem może spotkać uczelnie, które będą chciały skorzystać z przepisu ministra Czarnka, bo już teraz żaden z kierunków lekarskich nie ma oceny wyróżniającej. A jak podkreśla Maria Libura, kierownik Zakładu Dydaktyki i Symulacji Medycznej Collegium Medicum Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, najważniejsze pytanie to: gdzie będą się uczyć lekarze, bo większość zajęć klinicznych odbywa się w szpitalach w małych grupach, optymalnie liczących 5 osób, a w przypadku niektórych typów zajęć nawet mniej. Już teraz niektóre uczelnie mają problem z zapewnieniem takiej liczebności grup. W samej Warszawie są już cztery uczelnie kształcące medyków, dwie publiczne: Warszawski Uniwersytet Medyczny i Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego, i dwie prywatne: Uczelnia Łazarskiego  i Uczelnia Medyczna im. Marii Skłodowskiej-Curie, a studenci skarżą się, że grupy zaczynają być coraz bardziej liczne. - Studentów nam przybywa, szpitali klinicznych nie stworzy się z dnia na dzień, tym bardziej, że oddziałów raczej będzie ubywać z powodów braków kadrowych. Rola dydaktyków jest zresztą systemowo niedoceniana – wskazuje Maria Libura. 
Poseł Koalicji Polskiej Dariusz Klimczak zauważa, że dziś nie jest problemem prawo, które uniemożliwia otwarcie nowego kierunku lekarskiego, lecz fakt, że piekielnie trudno jest to zrobić przez jakąkolwiek inną uczelnię niż wyspecjalizowany uniwersytet medyczny. - Wspomniane wyżej problemy to np. podpisywanie umów ze szpitalami, w których działają kliniki na bazie oddziałów szpitalnych. Chodzi o szpitale nie uniwersyteckie, a np. wojewódzkie, gdzie studenci mogą zdobywać właśnie praktyczne umiejętności i wiedzę. Nie mam nic przeciwko temu, aby więcej uczelni mogło kształcić lekarzy, ale konieczne jest utrzymanie wysokich standardów studiów medycznych. Obawiam się, że zmiana proponowana przez rząd tego nie gwarantuje, a cała koncepcja nie przyniesie oczekiwanych wyników w postaci większej liczby lekarzy – podkreśla Klimczak. Posłowie zwracają uwagę jeszcze na brak kadry. - Zwiększenie liczby uczelni jest obarczone wysokim ryzykiem obniżenia jakości kształcenia. Nie przybędzie nam przecież nauczycieli akademickich z racji wprowadzenia ułatwień – mówi Anita Kucharska-Dziedzic, poseł Lewicy. A studenci piszą, że już nie zaskakują sytuacje, gdzie nie odbywają się zajęcia kliniczne, bo np. asystent już nie pracuje, a nie ma kto go zastąpić lub takie, że zajęcia prowadzi lekarz stażysta.

Na jeszcze inny problem zwraca uwagę Sandra Nowacka z Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie. - Nie tylko drastycznie spadnie jakość kształcenia, ale także dostępność miejsc na specjalizację. Tych już brakuje, a w Polsce bez specjalizacji nie można rozwijać się zawodowo. I choć liczba studentów regularnie rośnie od lat, to liczba miejsc specjalizacyjnych oferowanych przez Ministerstwo Zdrowia i urzędy wojewódzkie - nie - mówi Sandra Nowacka. A jak zauważają eksperci, wbrew temu, co mówią protestujący medycy i czasami Ministerstwo Zdrowia, lekarzy i uczelni ich kształcących mamy już całkiem dużo.

Uczelnia z medycyną jest w każdym województwie

W 2012 roku studia medyczne w Polsce mogło rozpocząć 2946 studentów na 13 akademiach medycznych i uniwersytetach. W trzech miastach wojewódzkich nie było wówczas medycyny. W 2015 roku, czyli jeszcze za rządów PO, zdecydowano o poszerzeniu oferty. Medycyna pojawiła się na Uniwersytecie Jana Kochanowskiego w Kielcach, Uniwersytecie Rzeszowskim, Uniwersytecie Zielonogórskim, później na Opolskim. – Gdy te uczelnie, podobnie jak Uniwersytet Warmińsko-Mazurski, starały się o medycynę, nie trzeba było mieć kategorii naukowej, bo wówczas one nie istniały, ale trzeba było spełnić bardzo wysokie wymogi stawiane przez PKA  – mówi prof. Wojciech Maksymowicz. – I dziś kierunki medyczne w Kielcach, Rzeszowie, Zielonej Górze, Opolu radzą sobie bardzo dobrze – podkreśla prof. Maksymowicz. W Rzeszowie powstanie szpital kliniczny. Marek Rocki, były przewodniczący PKA, wspomina, że wówczas trudność w uzyskaniu opinii PKA była nie tyle przez brak miejsc w których studenci mogą mieć zajęcia kliniczne, ale przez brak badań naukowych. Taki problem miała m.in. Wyższa Szkoła Techniczna w Katowicach, która jest uczelnią zawodową, ale w 2018 roku w końcu udało jej się jednak utworzyć medycynę, a w 2019 roku dostała pozytywną ocenę PKA. Uczelnia nie ma swojego szpitala, ale ma podpisane umowy z 13 placówkami, podobnie jak inne szkoły, w tym niepubliczne, np. Uczelnia Łazarskiego czy Krakowska Akademia im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Te prywatne szkoły kształcą lekarzy od 2017. O tym, ilu decyduje w drodze rozporządzenia minister zdrowia. W 2021 roku stacjonarnie medycynę po polsku może rozpocząć 5387 studentów na 22 uczelniach. Dołączą do ponad 25 tys. przyszłych medyków. Gdy po sześciu latach nauki i roku stażu, zdadzą Lekarski Egzamin Państwowy poszerzą grono 145 661 tys. lekarzy wykonujących zawód - według danych Naczelnej Rady Lekarskiej. Zanim skończą specjalizację minie jeszcze od 4 do 6 lat. Z tym, że jak podkreśla NRL ok. 37 tys. lekarzy jest już w wieku emerytalnym, ale oni nie odejdą z dnia na dzień, tak. A to oznacza, że jeden lekarz przypada na 262 Polaków, a na tysiąc Polaków - 3,8 lekarza, czyli tyle, ile wynosiła średnia unijna w 2020 roku. Dr Małgorzata Gałązka-Sobotka, dyrektor Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia, uważa, że to już nie jest tak mało jak wskazują dane OECD - to na nie powołuje się wiele osób, i zgodnie z nimi przypada tylko 2,2 lekarza na tysiąc Polaków.

Prof. Maksymowicz uważa, że lekarzy w liczbach bezwzględnych nie brakuje. - Jesteśmy już w średniej europejskiej, tylko ich alokacja jest zła. - Tutaj wbrew temu, co słychać w przestrzeni publicznej, dramatu nie ma. Zdecydowanie zwiększono liczbę studentów, tylko zanim staną się specjalistami trzeba poczekać kilkanaście lat i zadbać o jakość ich kształcenia. Trzeba za to tak zmienić system, aby szpitale powiatowe nie czuły się przymuszone do  kosztownego podkupywania specjalistów. A kierunek lekarski w każdym powiecie nie jest receptą na ten problem - kwituje profesor.