Dane NFZ za pierwsze sześć miesięcy 2023 r. w podziale na województwa pokazują skrajne różnice.  - Tak jakbyśmy mieli 16 różnych państw - komentuje Łukasz Pietrzak, farmaceuta, który zajmuje się analizą danych i publikuje je w mediach społecznościowych.  58,5 proc. porodów województwie podkarpackim wykonano przez cesarskie cięcie. Niewiele niższy wskaźnik jest w województwie podlaskim - 58,1 proc.  Na drugim biegunie jest województwo pomorskie - 36,3 proc. i kujawsko-pomorskie - 39,7 proc.

 

Jeszcze większe różnice występują, gdy spojrzeć na wskaźnik porodów wykonywanych w znieczuleniu ogólnym. W województwie wielkopolskim jest to zaledwie 0,1 proc. porodów (z wyłączeniem cesarskich cięć). Natomiast w województwie mazowieckim znieczulenie zastosowano w 37,6 proc.  porodów (z wyłączeniem cesarskich cięć). 

- To efekt wieloletnich zaniedbań. Nierówności w Polsce dotyczące opieki okołoporodowej są dramatyczne - komentuje Joanna Pietrusiewicz, prezes Fundacji Rodzić po Ludzku.

Cesarek ma być mniej - siłowe rozwiązania

Dotychczasowe rozwiązania okazały się w najlepszym wypadku nieskuteczne. W najgorszym - przeciwskuteczne, czyli wzmocniły obawy kobiet przed polską porodówką i porodem. To między innymi rekomendacje przygotowane przez zespół ekspertów przy Ministerstwie Zdrowia, które w szpitalach były wdrażane od 2019 r. Ich spodziewany efekt: cesarskich cięć ma być mniej.

Czytaj także na Prawo.pl: Poród naturalny tak, ale nie za wszelką cenę 

Joanna Pietrusiewicz wyjaśnia, że w zaleceniach opracowanych przez ministerialny zespół zaznaczono, że ostateczną decyzję o tym, czy kobieta będzie miała cesarskie cięcie, czy nie, podejmuje lekarz, który przyjmuje kobietę do szpitala. - Bardzo często kobiety mają zalecenia od swoich lekarzy specjalistów, które są podważane. Kobieta przychodzi na umówioną godzinę na cesarskie cięcie i dowiaduje się, że ma rodzić drogami natury. To nieetyczne. Lekarz ginekolog nie może podważać konsultacji psychiatrycznych, bo nie ma do tego kompetencji. Mógłby skontaktować się z psychiatrą, ale współpraca interdyscyplinarna nie istnieje – mówi.

- Nie możemy mówić, że cesarskich cięć ma być mniej. Cesarskie cięcie powinna mieć każda kobieta, która tego potrzebuje. Natomiast z poziomu państwa powinniśmy jednocześnie tworzyć przyjazny system, który w konsekwencji doprowadzi do spadku odsetka operacji. Tymczasem nie ma polityki, która działałaby na korzyść kobiet, czyli poprawy standardu opieki w całym kraju, konkretnie dostępności znieczulenia, obecności jednej położnej przy jednej rodzącej kobiecie – dodaje Joanna Pietrusiewicz.

Kobieta w centrum - martwe prawo

Zauważa, że praca nad opieką okołoporodową skończyła się w momencie podpisania rozporządzenia ministra zdrowia w sprawie standardu organizacyjnego opieki okołoporodowej z 2010 r. (był następnie modyfikowany). - Wówczas nie wdrożono ani monitoringu, ani edukacji personelu medycznego. Nie przeznaczono na to żadnych pieniędzy. Mamy 2024 r. i zauważamy, że prawo nie działa - mówi Joanna Pietrusiewicz. 

Zaznacza, że jako obywatele płacący składki zdrowotne i podatki mamy prawo oczekiwać, by minimum tego, co kobietom należy się w opiece okołoporodowej, było realizowane.

Czytaj także na Prawo.pl: Witkowski: Opiekę okołoporodową oparliśmy o położne, nie o lekarzy

Rosnący wskaźnik cesarek od lat - badań brak

Dlaczego kobiety w Polsce wybierają cesarskie cięcie (starają się o zaświadczenie lekarza o wskazaniu do cesarskiego cięcia)? Odpowiedź na to pytanie nie jest znana. Nawet związek między brakiem dostępu do znieczulenia podczas porodu fizjologicznego a wskaźnikiem cesarskich cięć nie jest oczywisty (kobieta boi się bólu i dlatego wybiera cesarskie cięcie). 

W pierwszej połowie 2023 r. tylko 16 proc. porodów, z wyłączeniem cesarskich cięć, odbyło się ze znieczuleniem zewnątrzoponowym.  - W niektórych województwach takie znieczulenie jest praktycznie niedostępne, a 2022 r. w 195 z 348 porodówek w kraju nie wykonano ani jednego znieczulenia - wylicza Łukasz Pietrzak.

- Z danych w podziale na województwa nie wynika korelacja:  mniejszy wskaźnik znieczuleń nie przekłada się na wyższy wskaźnik cesarskich cięć - zauważa.

Cesarek coraz więcej - powody niezbadane

Eksperci, których pytamy o badania, które diagnozowałyby przyczynę rosnącego wskaźnika cesarskich cięć, rozkładają ręce. 

- Podejmujemy strategiczne decyzje, a nie mamy zbadanego problemu - mówi dr n. med. Michał Bulsa, ginekolog, prezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Szczecinie. Podkreśla, że jest grupa kobiet, które boją się bólu. Jego zdaniem wpływ na wysoki wskaźnik cesarskich cięć mają także media, które skupiają się na tragicznych sytuacjach, w których dochodzi do komplikacji lub błąd podczas porodu popełnia personel medyczny. - Oczywiście, dochodzi do zdarzeń medycznych. Jednak mało mówi się o tym, że zdarzenia medyczne występują nawet wtedy, gdy wszystkie decyzje zostaną podjęte zgodnie z aktualna wiedzą medyczną. W przypadku porodów jest to 5 proc. sytuacji przy prawidłowych wskazaniach KTG - mówi. - Pacjenci nie są świadomi, że cesarskie cięcie wiąże się z większym ryzykiem powikłań niż poród drogami natury. Jest to jedna z bardziej traumatyzyjących operacji. Częściowo winę ponoszą także lekarze, którzy przez lata tkwili w przekonywali, że cesarskie cięcie jest lepszym rozwiązaniem niż poród drogami natury. Dane tego jednak nie potwierdzają - mówi. 

Mamy diagnozy i domysły, a nie badania i raporty oparte o dane. 

– Dziwi mnie, że Narodowy Fundusz Zdrowia, Ministerstwo Zdrowia we współpracy Centrum e-Zdrowia nawet jeśli dane analizują, to niczemu to nie służy. Rosnący wskaźnik cesarskich cięć, niska liczba znieczuleń - to przecież sytuacja znana od lat.  Wniosek jest taki, że dane, które spływają do urzędów są głównie magazynowane, a nie wykorzystywane do poprawy jakości opieki zdrowotnej - wskazuje  Łukasz Pietrzak. 

W narracji publicznej powielane jest stwierdzenie, że kobiety nie mają dostępu do znieczulenia podczas porodu, bo brakuje anestezjologów. Także w tym wypadku zjawisko nie jest zbadane. 

Damian Patecki, anestezjolog, przewodniczący Komisji Kształcenia Medycznego NRL, podkreśla, że brak anestezjologów nie jest problemem.  
- Anestezjolodzy się znajdą - dodaje.  Podkreśla, że zorganizowanie systemu, w których 50-80 proc. kobiet będzie miała dostęp do znieczulenia podczas porodu, kosztowałoby w skali kraju około 200 mln zł. - Dla NFZ nie są to wysokie kwoty. Problemem jest mentalność. Są grupy pacjentów, o których myślimy i w systemie dbamy o ich komfort, i tacy, o których nie myślimy - zaznacza.  Oczywiście - mówi - wyzwaniem jest rozproszona struktura szpitali. Nie każdy będzie miał możliwość zapewnienia anestezjologów.

- Roczny koszt zapewnienia obsady dla jednego szpitala lekarzy anestezjologów i pielęgniarek anestezjologicznych powinien w zależności od rejonu Polski wynieść od dwóch do trzech milionów złotych.  Gdyby w ramach pilotażu wybrać 100 szpitali w kraju, w których kobieta będzie miała gwarancję porodu ze znieczuleniem, byłby to koszt 200 mln zł. Kobieta miałaby wybór: rodzić w niedużym szpitalu, blisko domu, ale bez gwarancji znieczulenia lub w dalszym, ale ze znieczuleniem. Koszty takiego rozwiązania, a to tylko jedno z wielu, nie uzasadniają imposybilizmu - mówi. 

Według Joanny Pietrusiewicz potrzebny jest interdyscyplinarny zespół do spraw opieki okołoporodowej, w którym będą eksperci, w tym przedstawiciele strony społecznej. - Powinno to być ciało, które analizuje, zleca raporty, które dostaje wsparcie Ministerstwa Zdrowia, by przygotować rekomendacje do zmiany. Za tym powinny iść pieniądze. Kobieta powinna być w centrum - kwituje.