Do Fundacji Rodzić po Ludzku trafił właśnie list od kobiety, która niedawno urodziła dziecko i wyszła ze szpitala. Młoda matka miała rodzić przez cesarskie cięcie. Poszła na jedną z wrocławskich porodówek z zaświadczeniem od psychiatry o tokofobi (strach przed porodem) i planem na to, że urodzi przez cesarskie cięcie. W szpitalu lekarz prowadzący poród uznał jednak, że powinna urodzić naturalnie i tak też się stało.

- Kobieta urodziła siłami natury, ale przeżyła traumę. To efekt rekomendacji ministra i zespołu ekspertów, które są wdrażane w szpitalach  wraz z początkiem 2019 r. Ginekolodzy i położnicy, z których złożone było to grono ekspertów, uznali że mamy w kraju za dużo porodów przez cesarskie cięcia i postanowili z nimi walczyć - mówi Joanna Pietrusiewicz, szefowa Fundacji Rodzić po Ludzku. Przyznaje, że co do zasady, zgadza się z tym, że porodów operacyjnych jest za dużo, ale nie należy ich radykalnie i nagle tępić. - Ministerstwo przygotowało te rekomendacje bez konsultacji społecznych i z dnia na dzień chce zmniejszać liczbę cesarskich cięć. A mamy ich w kraju tak dużo przez zaniedbania kolejnych ekip rządzących - zaznacza Joanna Pietrusiewicz.

 

Lawina operacji

Faktem jest, że liczba cięć cesarskich rośnie w Polsce lawinowo. W  2015 roku  lekarze wykonali ich w 43,2 proc. wszystkich porodów, a w 2016 roku już w 45,8 proc. Nowszych danych z NFZ  brak. Ilość porodów drogami natury maleje także na świecie. Nie mniej jednak w mało którym kraju liczba porodów przez cesarskie cięcie sięga połowy wszystkich. Co ciekawe, są szpitale położone nieopodal siebie i w jednym z nich porodów przez cesarskie cięcia jest 30 proc. a w sąsiednim - aż połowa.

- O czymś to świadczy. Kobiety przez ostatnie lata chodziły do lekarzy w ramach prywatnych wizyt i dostawały zaświadczenia o konieczności porodu przez cesarskie cięcie. Dla wszystkich było w porządku, że lekarze brali za to pieniądze i nagle, "ostrym cięciem" ktoś chce to ukrócić- bulwersuje się Joanna Pietrusiewicz. W Warszawie takie zaświadczenie od profesora kosztuje ok. 350 zł.

Inna kwestia jest taka, że według informacji Fundacji Rodzić po Ludzku, w niektórych szpitalach kobiety wręcz boją się rodzić siłami natury. Bo brakuje znieczuleń do porodów, bo personel jest niemiły itp. Stąd wiele porodówek się obecnie zamyka, gdyż są nierentowne. Odbywa się na nich za mało porodów - przyszłe matki wybierają inne szpitale. Przykładowo, w Międzyrzecu Podlaskim odbyło się w 2018 r. zaledwie 270 porodów. Właśnie w placówkach powiatowych porodów przez cesarskie cięcie jest często połowa. Kobiety wybierają położony nieco dalej od Międzyrzeca Wojewódzki Szpital Specjalistyczny w Białej Podlaskiej, w którym liczba porodów sięga 1000.

 


Matki nie ufają szpitalom

- Kobiety wolą cesarskie cięcie, bo boją się o siebie i dziecko. Nie ufają szpitalom i przypadkowej obsadzie, na którą trafiają gdy rozpocznie się akcja skurczowa. Nie wierzą, że poród drogami natury będzie prowadzony prawidłowo i nikt nie przeoczy stanu zdrowia dziecka oraz nie wsłucha się w skargi rodzącej - mówi Jolanta Budzowska, radca prawny z kancelarii Budzowska, Fiutowski i Partnerzy, specjalizująca się w sprawach błędów medycznych.

Według rekomendacji ministerialnego zespołu, cesarskie cięcie ma być ostatecznością, gdyż nie służy ono często ani zdrowiu matki, ani dziecka. Urodzone w ten sposób dzieci są bardziej podatne na zachorowanie na astmę czy otyłość. Toteż według obowiązujących od początku 2019 roku zaleceń, lekarz prowadzący poród nie ma obowiązku uzyskania zgody kobiety na poród drogami natury, nawet gdy poprzednie dziecko rodziła ona przez cesarskie cięcie. Bo właśnie takie sytuacje, zdaniem ministerialnych konsultantów, powodują wzrost liczby porodów przez cesarskie cięcie. 

Rekomendacje Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego i ministra zdrowia, to jednak „miękkie” zapisy, a nie obowiązujące prawo. Nie mniej jednak, kobieta która bardzo chce rodzić operacyjnie, nie ma za dużego pola manewru i jest zdana na łaskę i niełaskę lekarza położnika na porodówce. Od stycznia tego roku obowiązuje także rozporządzenie ministra zdrowia z 16 sierpnia 2018 r. w sprawie standardów organizacyjnej opieki okołoporodowej. Wynika z niego, że jeśli z matką i dzieckiem jest wszystko w porządku, personel medyczny powinien dążyć do tego, aby poród przebiegł siłami natury i łagodzić ból naturalnie. Rozporządzenie wskazuje także, że tętno dziecka powinno być monitorowane, ale  wielu wypadkach położne nie dopełniają tego obowiązku. 

Za późna cesarka i upośledzenie

Jolanta Budzowska zaznacza jednak, że do porodów naturalnych nie powinno się dążyć za wszelką cenę, bo pojawiają się wówczas błędy medyczne. Jako przykład podaje rozprawę sprzed kilku dni, na której zeznawał biegły ginekolog. Wskazał, że położna źle założyła aparat KTG rodzącej, który nie rejestrował skurczów macicy. Badania personel medyczny nie prowadził  w sposób ciągły, mimo stymulowania akcji skurczowej oxytocyną. Tętno płodu zwalniało. Zapis KTG momentami nie był diagnostyczny, a  położna nie reagowała, nie wezwała lekarza, aby ocenił czy dziecku na pewno nic nie zagraża. - W końcu lekarz wpisał w dokumentacji, że “przypadkowo zaobserwował spadki tętna płodu i podjął natychmiastowe działania. Od tego momentu cesarskie cięcie przeprowadzono rekordowo szybko - dziecko wydobyto w 10 minut. Tylko co z tego, jeśli w kolejnych pomiarach otrzymało 0 punktów w skali APGAR, bo urodziło się w głębokiej kwasicy metabolicznej? - pyta Jolanta Budzowska. Dziewczynkę reanimowano. Żyje, ale jest skrajnie niepełnosprawna.
Ministerialny zespół ginekologów i położników wskazał, że w ciągu 10 lat liczba cesarskich cięć ma spaść ogółem do 30 procent.