Mazowiecki Szpital Wojewódzki im. Jana Pawła II w Siedlcach od kilku lat prowadzi program zatrudniania kadry  medycznej zza granicy. Szpital jest zlokalizowany zaledwie 100 km od granicy z Białorusią toteż co jakiś czas firma pośrednicząca w zatrudnianiu jeździ do naszego wschodniego sąsiada. Tam, dla szpitala, werbuje młodych lekarzy, chętnych do pracy właśnie w Siedlcach. Dyrekcja szpitala sprowadza do swojej placówki białoruskich specjalistów i zatrudnia ich na początku jako sanitariuszy. W takim charakterze mają szansę popracować od kilku miesięcy do roku, nauczyć się języka polskiego po czym przystąpić do egzaminu nostryfikującego dyplom.  

Szpital łatwiej zatrudni lekarza z zagranicy - czytaj tutaj>>

 


Tańsi Białorusini

W wyniku jednego z ostatnich naborów w siedleckim szpitalu jako sanitariusze zatrudniło się 16 lekarzy, z czego ośmiu zdało trudne egzaminy i nostryfikowało dyplom. W ten sposób placówka zdobyła ośmiu nowych specjalistów do pracy.

- My już nie mamy wyjścia, bo brakuje nam lekarzy chętnych do dyżurowania. Nie mam problemu z tym, aby pracowali w ciągu dnia. Kłopotem są noce i weekendy. Stawki lekarskiego wynagrodzenia za godzinę poszybowały w górę do tego stopnia, że lekarze biorą maksymalnie po 2-3 dyżury w miesiącu i więcej nie potrzebują. Kiedyś dyżurowali 7-8 razy. Teraz nie kuszą ich już nawet dodatkowe pieniądze - mówi Marcin Kulicki, prezes siedleckiego szpitala.

Prezes przyznaje, że w takich sytuacjach dyrektor jest stawiany pod ścianą. - Albo dam wyższe wynagrodzenie, albo wszyscy straszą mnie składaniem wypowiedzeń i odejściem do konkurencji, a ja będę zamykał oddział. Dłużej nie da się tak prowadzić szpitala - mówi dyrektor Kulicki. Dla przykładu siedlecka porodówka przyjmuje rocznie 1400 porodów. Aby zapewnić jej funkcjonowanie szpital potrzebuje łącznie 15 lekarzy do pracy w ciągu dnia i na dyżury, biorąc pod uwagę, że każdy doktor weźmie po 2-3 dyżury w miesiącu. W samych Siedlcach brakuje rąk do pracy. Lekarze dojeżdżają z oddalonej o 90 km Warszawy.

Pielęgniarki i położne też popełniają błędy medyczne - czytaj tutaj>>

Brak chętnych na rezydentury

Problem szpitali z obsadami kadrowymi polega też na tym, że lekarze odchodzą do spokojniejszej pracy w POZ.
- Nie wygenerujemy szybko nowych specjalistów. Na Śląsku w ubiegłym roku, podczas jesiennego rozdania rezydentur z interny, zgłosiło się 8 chętnych - zaznacza Janusz Zaczek, prezes Szpitala Murckiego.

Dyrektorzy ratunku upatrują w zapisanej w projekcie ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty, szybkiej ścieżce zatrudniania medyków ze Wschodu, głównie z Ukrainy. Przepisy miałyby szpitalowi umożliwić zatrudnienie lekarza jeszcze przed nostryfikacją dyplomu spoza Unii Europejskiej. Pod warunkiem, że przed rozpoczęciem pracy w konkretnej  jednostce cudzoziemiec uzyskałby na to zgodę właściwej okręgowej izby lekarskiej, a wcześniej odbył 12-miesięczne przeszkolenie praktyczne określone standardami samorządu lekarskiego. Na podstawie takiej zgody, bez nostryfikacji dyplomu, obcokrajowiec mógłby pracować w danym szpitalu maksymalnie 5 lat. 

Mimo, że nowelizacja trafiła do komisji prawniczej przy Radzie Ministrów, to i tak trzeba zacząć procedować ją od nowa. Gdyby nowy rząd PiS chciałby jednak wdrożyć te przepisy, to musi rozpoczynać ich procedowanie od nowa, gdyż jak tłumaczy konstytucjonalista prof. Marek Chmaj, obowiązuje zasada dyskontynuacji prac poprzedniego parlamentu i wszystko trafia do kosza.

Program powrotów

Dr Jerzy Gryglewicz, ekspert ds. ochrony zdrowia Uczelni Łazarskiego, zauważa, że sytuacja kadrowa w szpitalach jest na tyle niebezpieczna, że rząd powinien szybko wdrożyć inne działania, niż tylko ułatwianie nostryfikacji dyplomów.

- Powinien zachęcać polskich lekarzy, którzy wyjechali kilka lat temu do pracy za granicą, do powrotu do kraju. Bo u nas wynagrodzenia lekarskie osiągają już poziom skandynawski czy zachodnioeuropejski, a koszty życia są jeszcze niższe - zaznacza dr Gryglewicz i postuluje stworzenie programu powrotu polskich lekarzy do kraju.