Józef Kielar: W porównaniu np. do Czechów, czy Holendrów, Polacy bardzo źle oceniają system ochrony zdrowia. Co - zdaniem pana - obecny rząd powinien zrobić, żeby w krótkim czasie choć częściowo zmienić tę negatywna opinię?

Mariusz Jędrzejczak: Oczywiście trudno się dziwić negatywnym opiniom Polaków o tym, co niesłusznie zresztą nazywamy systemem ochrony zdrowia. To, co u nas funkcjonuje, nie spełnia bowiem kryteriów żadnej definicji określającej, czym jest system jako algorytm pewnego postępowania i współdziałania elementów całości. Ponad 30 lat bezowocnych prób reform stanowi dla takich opinii racjonalną podstawę. Jednym z podstawowych grzechów wszystkich dotychczasowych reformatorów był brak konsekwencji postępowania i często rażąca reaktywność działań zamiast spójnej wizji przyszłościowego rozwoju.
W tej chwili od obecnego rządu, biorąc pod uwagę prawdopodobny czas jego funkcjonowania, oczekiwałbym raczej zaniechania kolejnych prób zmian systemowych i przynajmniej częściowego naprawienia szkód finansowych, jakie są efektem jego dotychczasowych działań. Niestety doprowadziły one do wzrostu zadłużenia placówek i bez dodatkowych środków wiele z nich sobie nie poradzi, zwłaszcza w czasie bardzo dużej inflacji.

Czytaj też: Percepcja jakości świadczenia usługi medycznej z perspektywy pacjenta >>>

Czytaj: Sejm uchwalił ustawę o Krajowej Sieci Onkologicznej>>

A więc, niestety potrzebne są pieniądze na ich oddłużenie. Mówię niestety, bo zdaję sobie sprawę, że jest to najbardziej marnotrawny sposób pożytkowania publicznych środków. Stąd też drugie oczekiwanie, że Ministerstwo Zdrowia niezwłocznie zmieni zasady wyceny świadczeń tak, by uwzględniały rzeczywisty poziom ponoszonych kosztów przez placówki i reagowały na ich faktyczne zmiany, przynajmniej poprzez przypisany im planowany poziom inflacji. To minimum, które powinno być zrobione, żeby ewentualne tzw. oddłużeniowe pieniądze nie zostały zmarnowane jak kilkakrotnie już w latach poprzednich.

 

Które zmiany legislacyjne dotyczące ochrony zdrowia podjęte w ubiegłym i w tym roku ocenia pan pozytywnie, a jakie negatywnie?

Jeśli chodzi o pozytywy, to w moim przekonaniu można raczej mówić o próbach, które się nie udały. Tak postrzegam m. in. kwestie związane z tzw. ustawą jakościową. Abstrahując od szczegółów uważam, że nie da się przeprowadzić skutecznej, choć bardzo pożądanej rewolucji jakościowej w polskiej ochronie zdrowia bez odpowiedniej puli pieniędzy. Jakość kosztuje, dobra jakość kosztuje jeszcze więcej. To oczywistość znajdująca potwierdzenie w każdej działalności gospodarczej.
Ochrona zdrowia nie jest wyjątkiem. Potrzebny jest sprzęt, odpowiednio opłacani specjaliści, którzy go obsłużą, nowoczesne środki medyczne i leki, czyli zasoby, których nie mamy w nadmiarze. Trzeba je kupić. Minister zdrowia zdaje się sądzić, że same wskaźniki wystarczą i placówki dzięki nim osiągną wyższy poziom działania. Moim zdaniem problemem jest również konieczna zmiana myślenia o sposobie udzielania świadczeń w dotychczasowej strukturze placówek medycznych, głównie szpitali. To zarówno przeniesienie części świadczeń do ambulatoryjnej opieki specjalistycznej (AOS), co w pewnym stopniu już się dzieje, jak i np. próba odejścia od coraz bardziej archaicznego systemu ordynatorskiego i wąsko specjalizowanych oddziałów.

Czytaj też: Zasady współpracy w placówce opieki medycznej w celu zapewnienia jakości >>>

A jak pan ocenia podwyższenie płac minimalnych w sektorze ochrony zdrowia?

To pozytywna inicjatywa, ale niestety wykonanie fatalne. Trudno nie odnieść wrażenia, że urzędnicy Ministerstwa Zdrowia nie potrafią policzyć, ile personelu i w jakiej strukturze zatrudnieniowej pracuje w publicznych placówkach. Ta sytuacja powtarza się nie po raz pierwszy. Ten brak kompetencji po raz kolejny doprowadził do przyznania zbyt małej ilości środków i w konsekwencji spowodował problemy finansowe w wielu placówkach, konflikty środowiskowe itd. Sens tej z założenia  pozytywnej operacji został zamieniony w jej przeciwieństwo.

Co niepokoi pana szczególnie w tym ciągłym „reformowaniu reformy” systemu opieki zdrowotnej?

Na ten temat można by napisać nawet książkę. Ograniczę się jednak tylko do stwierdzenia, że fatalnie została przygotowana próba reformowania, a w zasadzie centralizowania systemu opieki zdrowotnej. Sztandarowym pomysłem tego projektu było powołanie kolejnej, bez mała omnipotentnej instytucji, czyli Agencji Rozwoju Szpitali. Byłem jednym z wielu krytyków tego rozwiązania, które w efekcie zostało zaniechane. Można by to uznać za dobrą wiadomość, gdyby nie okoliczność, że zmarnowano kolejną szansę na konieczną reformę systemu jako takiego. Ponadto zaniepokoiło mnie bardzo pomniejszenie budżetu NFZ o około 13 mld zł poprzez obciążenie Funduszu finansowaniem świadczeń dotąd opłacanych z budżetu Ministerstwa Zdrowia.

Czytaj też: Planowanie zdolności do realizacji świadczeń medycznych w aspekcie kontraktowania >>>

 

Nowość

Czy podziela pan poglądy Andrzeja Sośnierza, byłego prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia, który oświadczył niedawno w wywiadzie dla naszego portalu, że w Polsce trzeba od podstaw zbudować system ochrony zdrowia, bo dotychczasowy jest skrajnie niewydolny? 

W dużej mierze moje długoletnie obserwacje prób zmian systemowych, a przede wszystkim ich efektów, głównie dla pacjentów, ale również dla pracowników ochrony zdrowia, skłaniają mnie do podobnej refleksji. Uważam, że jest wiele przesłanek wskazujących na to, że stan obecny nie nadaje się już do kolejnych korekt i poprawek. W dzisiejszych realiach żaden z uczestników systemu nie czuje się komfortowo, ani pacjenci, ani personel, ani nawet większość organów prowadzących placówki. W moim przekonaniu, bez zasadniczych zmian systemowych - a propozycja posła Andrzeja Sośnierza do tego zmierza - żadne kolejne środki nie poprawią w dłuższej perspektywie sytuacji w ochronie zdrowia. Będą to kolejne zmarnowane pieniądze. Jest oczywiście swoistym paradoksem, że propozycja Andrzeja Sośnierza zmierza do powrotu do tego co już próbowaliśmy zrobić i z powodów czysto politycznych rząd Leszka Millera nie zgodził się na realizację tego projektu. Wspomniani przez pana Czesi zaczynali w tym samym czasie reformę, szli w tym samym kierunku i mimo początkowych trudności doprowadzili sprawy do udanego i akceptowanego przez społeczeństwo finału. Ten przykład i propozycja Andrzeja Sośnierza, wskazuje również na to, że nie trzeba ponownie wymyślać koła.

Czytaj też: Rola zarządzania personelem w kształtowaniu wizerunku podmiotu leczniczego >>>

Czytaj: Sośnierz: Opiekę zdrowotną trzeba naprawiać systemowo, nie wyrywkowo>>

Jakie najważniejsze rozwiązania powinny się znaleźć w budowanym od podstaw systemie opieki medycznej?

Przede wszystkim powinien zostać określony cel jaki stawiamy sobie przed takim systemem. Czy ma on służyć np. wydłużeniu życia Polaków, czy podniesieniu ich dobrostanu zdrowotnego, czy choćby zwiększeniu dzietności kobiet itd. Consensus wokół celu to podstawa do absolutnie, moim zdaniem, niezbędnej weryfikacji zawartości tzw. koszyka świadczeń gwarantowanych. Obecnie bowiem jest to swoisty worek bez dna, w którym z powodów politycznych znalazło się wszystko czego politycy obawiali się usunąć z zakresu świadczeń finansowanych z publicznych środków. Zawartość koszyka powinna być w dużej mierze wypadkową, właśnie obranego celu funkcjonowania systemu. Należy także stworzyć, i tu nie posłużę się odniesieniem do Czech, alternatywne źródła finansowania świadczeń medycznych w postaci, wspieranych odpowiednią polityką fiskalną państwa, dodatkowych ubezpieczeń komercyjnych. Ciekawą, mniej radykalną propozycją wartą rozważenia, jest zgłoszony ostatnio pomysł byłego prezesa NFZ dr Marcina Pakulskiego dotyczący możliwości dobrowolnego zwiększana składki zdrowotnej płaconej publicznemu ubezpieczycielowi. Moim zdaniem, takie rozwiązania mogą i powinny stanowić uzupełnienie źródeł finansowania publicznego systemu świadczeń.

Czytaj: Płatne pakiety medyczne popularne - głównie w korporacjach i dużych miastach>>

Ale przede wszystkim trzeba zrobić rzecz najtrudniejszą, tzn. zmienić myślenie tak rządzących, jak i społeczeństwa. Rządzący muszą zrozumieć oczywistą prawdę, że wydatkowanie środków na ochronę zdrowia może i powinno być jedną z najlepiej rentujących się inwestycji jaką państwo może przedsięwziąć. Społeczeństwo zaś musi zrozumieć, że płacenie obowiązkowej składki zdrowotnej nie daje automatycznie nieograniczonego dostępu do każdego rodzaju świadczenia w każdych okolicznościach i nie zwalnia z dbałości o własne zdrowie. W niektórych krajach np. osoby palące lub nie przestrzegające terminarza badań okresowych płacą wyższą składkę zdrowotną.
I sprawa, o której absolutnie nie można zapomnieć, szczególnie w kontekście konsekwencji pandemii COVID - 19 dla międzynarodowego rynku leków, w tym Polski. Powinniśmy, tak jak to już zadeklarowały np. USA, podjąć pilne inwestycje w sektorze farmaceutycznym, tak by w dającej się realnie określić przyszłości zmierzać do większej samowystarczalności w produkcji podstawowych substancji czynnych. Większa niezależność od dostaw z Chin i Indii, choć może skutkować wzrostem cen leków, wydaje się racjonalną koniecznością.

Czy środowisko medyczne akceptowałoby nowy system? Nie obawia się pan protestów rożnych grup nacisku oraz polityków?

Obecny system jest w oczywisty sposób sformatowany na skutek działania różnorodnych grup nacisku i interesów. Lobbing otwarty czy zakulisowy jest wpisany w każdy tego rodzaju scenariusz. To m. in. w swoistym „naciąganiu” systemu pod kątem interesów różnych grup zawodowych, branżowych itp. tkwi w dużej mierze jego słabość. Sądzę, że kluczem, do przynajmniej częściowego obejścia tego problemu, byłoby właśnie ustalenie consensusu wokół wspomnianego już zasadniczego celu działania systemu opieki zdrowotnej. To ograniczyłoby pole manewru „naciągaczy”. Wymaga jednak oczywiście dużej pracy i czasu, ale rzecz jest warta zachodu. Co do polityków, to dotychczasowe doświadczenia nie dają podstaw do przesadnego optymizmu. Jak już wspomniałem,  są oni w stanie popsuć każde rozwiązanie. Oczywiście szczytem marzeń byłaby, wzorem Niderlandów, swoista Komisja Dekkera, ale do tego potrzeba nieco innej kultury politycznej i właśnie zmiany sposobu postrzegania systemu ochrony zdrowia i jego celów jako całości. Paradoksalnie, tym co może skłonić ich do przekazania sprawy w ręce fachowców i osobistego większego dystansu, i tu być może szansa dla posła Sośnierza, jest fatalny stan opieki zdrowotnej w naszym kraju.

Jakie są realne szanse na wdrożenie w życie nowego systemu, w którym pacjent będzie wreszcie podmiotem świadczeń zdrowotnych? Czy tak fundamentalne zmiany nie okażą się dla niego zbyt dużym wstrząsem? 

Nie jest żadną tajemnicą, że ponad 70 proc. polskiego społeczeństwa nie jest zadowolona z funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej, jednak bez mała tyle samo boi się jego zmiany. Ponad 33-letnie doświadczenia wykształciły w świadomości Polaków przekonanie po części prawdziwe, że każda tak zwana reforma systemu ochrony zdrowia jest zmianą na gorsze. W najlepszym przypadku powoduje najpierw chaos i zagubienie pacjentów, często dodatkową biurokrację. Ponadto powoduje utratę z trudem wypracowanych ścieżek poruszania się po meandrach systemu. Ten stan świadomości to oczywiste obciążenie dla potencjalnych reformatorów, którego nie da się zbagatelizować.
Myślę, że istniejący stan rzeczy odpowiada też części kadry medycznej, która zaadoptowała się do tych warunków i mimo świadomości i niedogodności wszystkich ich wad nieźle w nich funkcjonuje. Te okoliczności oczywiście nie zmieniają faktu, że reformy są absolutnie konieczne. Nadzieja także, jak zwykle, w młodych adeptach medycyny, pielęgniarstwa, czy ratownictwa medycznego, wchodzących dopiero do zawodu i szukających swojego miejsca w zawodzie i w życiu. Oni nie mają jeszcze nic do stracenia, a wszystko do zyskania. Sądzę, że już dziś jest wiele sygnałów świadczących o tym, że coraz trudniej godzą się z zastaną rzeczywistością i chcą zmian. Dlatego uważam, że dla  pacjentów i kadry medycznej potrzebny jest wiarygodny lider zmiany dający jej gwarancję kompetencji, twarz i biorący pełną odpowiedzialność za proponowane reformy. I to jest, niestety, najtrudniejszy punkt programu. Potrzebny jest nam więc polski Wisse Dekker.