Placówki coraz częściej zlecają badania laboratoryjne i obrazowe podmiotom zewnętrznym, bo to duże oszczędności dla szpitala. Taniej jest lecznicy zapłacić podwykonawcy, niż na stałe utrzymywać np. pracownię rezonansu magnetycznego. Kłopot jednak w tym, że niższe ogólne koszty badań nie zawsze idą w parze z ich jakością.

- Niestety równowaga między jakością a ogromną liczbą wykonywanych badań jest obecnie zachwiana. Widzimy to bardzo wyraźnie m.in. w onkologii. Okazuje się, że wiele badań, z którymi przychodzą do nas pacjenci jest bezwartościowa i nieadekwatna – mówi prof. Krzysztof Składowski, dyrektor Centrum Onkologii – Instytutu im. Marii Skłodowskiej-Curie, oddziału w Gliwicach i konsultant krajowy w dziedzinie radioterapii onkologicznej. Ekspert dodaje, że pracownicy pracowni tomografii komputerowej czy rezonansu magnetycznego wykonują badania, nie wykorzystując w pełni możliwości aparatury. - Wiele badań obrazowych jest często wykonywanych w najprostszy sposób, bez rozszerzeń, jakie umożliwia nowoczesny sprzęt tomografii komputerowej czy rezonansu magnetycznego. Wykonuje się tylko jedną sekwencję badań. Nie wykonuje się kontrastu - wymienia prof. Składowski.

 

Szpitale powiatowe ze stratą - kredytują się u dostawców - czytaj tutaj>>

 

Gdy nie ma limitów, liczba badań wzrosła 

Wiosną tego roku NFZ zniósł limit na badania rezonansem magnetycznym i tomografią komputerową. Onkolodzy narzekają, że pracownie wykonują teraz więcej badań pacjentom, ale są one niedokładne.

Faktycznie w Krakowie na badanie rezonansem można się dostać w ciągu 1,5 miesiąca, a np. w Białymstoku w ciągu 2-3 tygodni. Kiedyś pacjent czekał minimum pół roku. Jak informuje opolski oddział Narodowego Funduszu Zdrowia, statystyczny pacjent skierowany do badania rezonansem magnetycznym w województwie opolskim czeka na nie teraz ok. 50, zamiast 150 dni. Obecnie w placówkach województwa opolskiego czas oczekiwania na ten rodzaj badania jest najkrótszy w kraju.

Inny problem rzutujący na niską jakość badań obrazowych to brak odpowiedniej liczby radiologów. Wielu z nich analizy badań obrazowych robi na odległość za pomocą telemedycyny, czyli z domu, nie widząc pacjenta. - Wtedy hurtowo opisują jak najwięcej badań - zaznacza prof. Skłodowski i dodaje, że w kraju mamy zaledwie 3 tysiące radiologów.

 

Obowiązkowa akredytacja w patomorfologii ma pomóc w walce z kiepską jakością badań​ - czytaj tutaj>>

Miliony na utrzymanie laboratoriów

Z podobnymi problemami onkolodzy spotykają się w diagnostyce laboratoryjnej. Wiele szpitali przekazuje firmom zewnętrznym wykonywanie badań laboratoryjnych, bo tak jest taniej. Gliwickie Centrum Onkologii ma swoje laboratorium i w skali roku jego utrzymanie kosztuje kilka milionów złotych. Zatrudnia 30 pracowników, a koszt ich miesięcznych pensji to 300 tys. złotych. Dodatkowo laboratorium musi być wyposażone w sprzęt i odczynniki chemiczne.

Jeszcze kilka lat temu prof. Maciej Szmitkowski, konsultant krajowy diagnostyki laboratoryjnej, twierdził, że jedno na dziesięć wyników badań laboratoryjnych w Polsce jest błędne. Dlatego pacjentka może się np. dowiedzieć, że nie wykryto u niej w cytologii wirusa HPV, gdy tymczasem rozwija się rak szyjki macicy. To duży problem, bo lekarze, sugerując się wynikami diagnostyki, podejmują nietrafne decyzje o dalszej kuracji lub jej zaprzestaniu.

- W tej materii nic się, niestety, nie zmieniło. Nadal wiele badań jest błędnych, a prywatnym sieciom laboratoriów, które opanowały rynek, wcale nie zależy, aby wprowadzać jakiekolwiek standardy - zaznacza Elżbieta Puacz, była przewodnicząca Krajowej Rady Diagnostów Laboratoryjnych.

Diagności od kilku lat czekają na ustawę, która ten problem ureguluje. – W samych laboratoriach błędy są już zidentyfikowane. Wynikają one z pomyłki, błędu ludzkiego, ale jest to element marginalny. Problemem jest nadal faza przedanalityczna i błędy wynikające z tego etapu procedury badawczej. Chodzi o  pobranie, czas przechowywania, transport materiału, właściwy wywiad, czy podawane leki np. antykoagulanty, a także przygotowanie pacjenta przed pobraniem - np. dieta, godzina pobrania czy pozycja w jakiej był pacjent w trakcie pobrania - mówi dr hab. Małgorzata Rusak, wiceprezes Krajowej Rady Diagnostów Laboratoryjnych. Podaje przykład badania moczu, dla którego czas jest kluczowy.

- Próbka z moczem powinna trafić z punktu pobrań do laboratorium maksymalnie w ciągu dwóch godzin, ma to bardzo ważne znaczenie w prawidłowej ocenie elementów morfotycznych, jak i całego wyniku badania - zaznacza dr Rusak. W praktyce z dochowaniem dwóch godzin bywa różnie.

Ustawa była, ale się zmyła

Ustawa o diagnostach laboratoryjnych, o którą ci walczą od lat, miałaby też uregulować też to, kto może przeprowadzać badania laboratoryjne. Projekt ustawy zakładał m.in., że autoryzację badań laboratoryjnych miałby przeprowadzać tylko osoby mające prawo do wykonywania zawodu diagnosty laboratoryjnego. Co więcej, tylko za pomocą pieczątki i podpisu lub podpisu elektronicznego. Teraz badania robi często technik a diagnosta laboratoryjny zdalnie je autoryzuje. Projekt wiosną trafił na Komitet Stały Rady Ministrów, ale nie został przyjęty przez rząd. 

Zdaniem dr Rusak na przestrzeni ostatnich kilku lat, jakość badań laboratoryjnych jednak się poprawiła. Wszystko przez to, że  laboratoria podlegają kontroli zewnętrznej prowadzonej przez Centralne Ośrodki Badania Jakości w Diagnostyce Laboratoryjnej i Diagnostyce Mikrobiologicznej. Szpitale uzyskują też akredytacje Centrum Monitorowania Jakości (CMJ) - jest to zawsze obszar audytowy.