Katarzyna Kubicka-Żach: Korpus pracowników samorządowych – czy jest szansa, żeby powstał? I kiedy?

Dr hab. Stefan Płażek z Katedry Prawa Samorządu Terytorialnego Uniwersytetu Jagiellońskiego: Ustawodawca zapowiadał kilka lat temu jego powstanie. Powstały założenia, ale nie ma projektu ustawy w tym zakresie. W założeniach były między innymi pomysły, żeby przenosić pracowników pomiędzy samorządami a administracją rządową. Była silna wola, że korpus urzędniczy ma powstać.

Czy w takim projekcie powinno być przewidziane specjalne przygotowanie samorządowców, np.  osobne studia, tak jak dla urzędników administracji państwowej?

Miejsc i sposobów kształtowania dobrze wyszkolonej kadry urzędniczej jest dużo, między innymi na Uniwersytecie Jagiellońskim. Nie ma też przeszkód, żeby urzędnicy wszystkich rodzajów administracji szkolili się razem. Z punktu widzenia dydaktyki, to byłoby nawet wskazane, żeby nauczać wszystkich razem.

Jest Pan przeciwny przenoszeniu kadr pomiędzy urzędami administracji rządowej i samorządowej. Dlaczego?

Jestem przeciwny, żeby urzędnika, decyzją polityczną, przenieść ze służby rządowej do administracji samorządowej. Samorządy są samorządne, w związku z tym same powinny decydować również o składzie osobowym swojego korpusu urzędniczego. Duże jest ryzyko tego, że kryteria przeniesień będą inne niż merytoryczne.

Czy Pana zdaniem nowy włodarz, który przychodzi do samorządu, powinien „przyprowadzić ze sobą” swoich ludzi? Na przykład proponując ich na swoich zastępców?

Uważam, że nie. Instytucja jednoosobowego prezydenta pojawiła się stosunkowo niedawno, w 2002 roku, a od zarania samorządu wskrzeszonego w 1990 roku nie było monokratycznego organu tylko zarząd wybierany przez radę, jak jest obecnie w powiatach i województwach samorządowych. Było to moim zdaniem czytelnym, jednolitym i zdrowym układem. Akcentowało się tam przewagę organu stanowiącego nad wykonawczym. Teraz organ wykonawczy wyrasta na udzielnego władcę. Organ stanowiący w postaci rady jest marginalizowany. Organ wykonawczy czuje mocniej, że posiada własną legitymację, bo bezpośrednio został wybrany tak samo jak rada. Nie musi się więc liczyć ze zdaniem rady i organizuje sobie „dwór”. A takich dworów w powiatach i województwach nie ma, bo tam włodarza wybiera organ stanowiący. Te organy funkcjonują bez dobierania sobie osób zaufanych i dają jakoś radę. Przed wojną wójt też nie dobierał sobie grona zaufanych, miał do dyspozycji sekretarza i musiał się z nim zgadzać.

A kim był sekretarz?

Był to najwyżej wykwalifikowany człowiek w całym urzędzie. W przypadkach zmian kadencji i innych sytuacji nieobecności wójta to on przejmował stery i kierował całym urzędem. Obecnie tego sekretarza w wielu przypadkach zastąpiono zastępcą, który jest uznaniowo zatrudnionym pracownikiem. Uważam, że sekretarz byłby w tym względzie – kierowania urzędem - lepszy.

Czytaj też: Prawo nie ułatwia oceniania pracowników samorządowych

W niektórych urzędach jest i zastępca, i sekretarz.

Tak, proszę jednak zwrócić uwagę, że zarówno jeden, jak i drugi jest, jeśli chodzi o kompetencje, amorficzny – nie ma ustrojowych przepisów, które stanowiłyby o zakresie spraw, które należą do kompetencji na obu stanowiskach. Jeden i drugi model jest fakultatywny.

Zdarzają się sytuacje, kiedy wójt pokłóci się z sekretarzem, albo jest wójt z nowego nadania politycznego i ignoruje lub marginalizuje rolę sekretarza, nie dając mu obowiązków. Może tak robić, ustawa mu na to pozwala. Uważam, że to jest niedobre. Sekretarz powinien mieć przydzielony wyraźny zakres kompetencji. Dzięki temu jego wysokie, najwyższe kwalifikacje byłyby wykorzystywane z korzyścią dla gminy.

Czy są propozycje zmian w tym zakresie? Na czym powinny polegać?

Tak, ale nikt tych zdań nie słucha. Chodzi o to, żeby politykę kadrową oprzeć na pewnych fundamentach obiektywnych, na weryfikowalnych kryteriach, a nie na uznaniowości wójta, który nie jest urzędnikiem, a członkiem korpusu politycznego, jako pochodzący z wyborów.

Urzędników do pracy brakuje, skarżą się zwłaszcza gminy wiejskie. Są jednak zdania, że gminy wiejskie łatwiej znajdą kandydata do pracy, ale niekoniecznie będzie miał wysokie kwalifikacje. Co Pan o tym sądzi?

Jednocześnie liczebność grupy pracowników samorządowych niepohamowanie rośnie, przekroczyła dwa lata temu ćwierć miliona osób, i rośnie dalej. Może to świadczyć o tym, że administracja samorządowa przez jej upolitycznienie staje się w dużej mierze przechowalnią dla polityków, którzy czekają do następnych wyborów. Z jednej więc strony liczba urzędników rośnie, a z drugiej nie ma rąk do pracy. Gdyby były uczciwe kryteria, gdyby bardziej szanowano i uszczelniono nabory, i była dobra polityka kadrowa, to można byłoby grupę urzędników odchudzić i podwyższyć ich wynagrodzenia. Warunek – ta grupa musi być odseparowana od czynników politycznych. A nie jest, jest raczej rozdawnictwo polityczne.

Które samorządy mogą mieć większe problemy z pracownikami – większe czy mniejsze? Te przechowalnie są raczej w większych urzędach.

Sytuacja nie jest jednolita – w gminach małych czynnik polityczny nie jest tak duży i problem z kadrami jest inny, bo trudniej o fachowca. W dużych gminach jest wiele synekur, one powodują obciążenia finansowe, a pożytku z tych pracowników nie ma.

A jak rozwiązać problem z odchodzeniem pracowników na emeryturę tak, że nie zdążą wprowadzić i przyuczyć nowych osób?

Z piśmiennictwa w tym zakresie wynika, że nie ma przeszkód, żeby ogłaszać nabór, jeszcze zanim nastąpi wygaśnięcie stosunku pracy. Pracownik ogłasza, że idzie na emeryturę z pewnym wyprzedzeniem. Nie ma przeszkód, żeby już na podstawie tej jego deklaracji, mimo że jego stosunek pracy trwa, rozpisać nowy nabór, tak, żeby obaj się zazębili czasowo i żeby starszy mógł młodszemu przekazać pewne umiejętności. To da się zrobić, trzeba tylko zacząć.