Sylwia Gortyńska: Niedawno odbył się 7. Kongres Rodzicielstwa Zastępczego. Proszę powiedzieć, jak wygląda sytuacja rodzinnej pieczy zastępczej?

Joanna Luberadzka-Gruca: Nie widzę szczególnego przyrostu liczby kandydatów na rodziców zastępczych. I mimo tego, że Koalicja na rzecz Rodzinnej Opieki Zastępczej od dawna mówi o tym, aby na szczeblu centralnym przeprowadzić kampanię wizerunkową zachęcającą do bycia rodzicem zastępczym, to jej nadal nie ma. Bez takich działań nie popchniemy rodzicielstwa zastępczego do przodu.

Brakuje klimatu, który by pokazywał, że: jak zostaniesz rodziną zastępczą, to na pewno będziesz doceniany, że to jest ważne dla dzieci, dla państwa itd. Tego nie mamy już od dawna. Są media publiczne i one mogłyby służyć propagowaniu rodzicielstwa zastępczego. Mało tego, mamy też grupę starzejących się rodziców zastępczych. W obecnym stanie prawnym rodzice nie wiedzą do końca, jak długo dziecko u nich będzie. Dlatego stawiają sobie pytanie: czy będziemy, gdyby była taka potrzeba, w stanie zająć się dzieckiem przez najbliższe 15 lat? Czy fizycznie damy radę? Ten problem jest kompletnie lekceważony, bo nie ma kampanii kierowanej do młodych ludzi. Takiej kampanii, która mówiłaby: jesteście rodzicami, może zajęlibyście się jeszcze jednym dzieckiem?

Jest co prawda wsparcie finansowe, bo poza środkami na pokrycie kosztów utrzymania, jest 500 plus, dzieci dostają też wyprawkę, ale nie jest ono nadal na wystarczającym poziomie.

Dzieci w pieczy zastępczej to często dzieci po przejściach.

Tak i one sprawiają wiele problemów. Takie dzieci potrzebują często pomocy specjalistycznej i ze względu na swoją sytuację powinny korzystać z szybkiej ścieżki diagnostycznej zamiast  czekać w kolejach do specjalistów. Potrzebny jest im łatwy kontakt np. z psychiatrą, psychologiem i neurologiem. Rodzice zastępczy mają jednak z tym w praktyce spory kłopot. Zwłaszcza w miejscowościach oddalonych od dużych ośrodków miejskich. Nad tym trzeba by się zastanawiać, co zrobić, aby usprawnić szybką pomoc.

W tym roku na Kongresie w szczególny sposób pochylaliśmy się nad problematyką dzieci niepełnosprawnych i tutaj moim zdaniem sytuacja jest szczególnie dramatyczna. Nie mamy bowiem w jednym miejscu zebranych danych o dzieciach niepełnosprawnych, które są „pieczowe”. One mogą być teoretycznie w domach dziecka, choć dzieci niepełnosprawne tam przebywające zazwyczaj są upośledzone w stopniu lekkim. Przy poważniejszych problemach często nie mogą  przebywać w takich placówkach. Jest trochę dzieci niepełnosprawnych w pieczy rodzinnej. Są także w zakładach opiekuńczo-leczniczych, domach pomocy społecznej.

Czytaj też: Kuratorzy sądowi umiarkowanie zadowoleni z założeń do ustawy>>
 

W czym przeszkadza taki brak statystyk?

Przez to nie mamy możliwości opracowania strategii działania dla dzieci  niepełnosprawnych – tak, aby trafiały one do rodzin zastępczych specjalistycznych. A to właśnie rodzinna picza zastępcza jest dla nich szansą. Dlatego trzeba się zastanowić, jak rozwinąć liczbę rodzin specjalistycznych.

Brakuje także uregulowań prawnych wskazujących, co robić z niepełnosprawnymi, którzy byli w pieczy zastępczej a stali się dorośli. Jeśli mamy np. dziecko w rodzinie zastępczej od kilku lat, potem ono osiąga pełnoletność, to powstaje pytanie co dale robić, aby rodzic mógł się nim ciągle opiekować. On chronił je jako dziecko, aby nie poszło do instytucji a teraz jako dorosłemu grozi mu dps. W praktyce dziecko albo trafia właśnie do domu pomocy społecznej, albo zostaje w rodzinie - na zasadzie dobrej woli rodzica, bez wsparcia państwa. Tymczasem taki rodzic musi często wrócić do pracy, bo nie dostaje już pieniędzy z tytułu pełnienia roli rodzica zastępczego zawodowego. Natomiast nie raz podopieczny wymaga asysty i wsparcia przez cały dzień. Co wtedy? To są realne problemy, które należy rozwiązać prawnie. Dziś rodzic zastępczy dla dziecka już dorosłego z punktu widzenia prawnego jest nikim.

 

Skoro mamy rozrzucenie dzieci niepełnosprawnych po różnych placówkach, to deinstytucjonalizacja dzieci niepełnosprawnych nie wypada najlepiej?

Niestety. Różne resorty zajmują się tą problematyką: np. resort zdrowia to ZOL-e, edukacji – młodzieżowe ośrodki wychowawcze. Dziś nie ma koordynatora, który by te kwestie spinał, obserwował i dostosowywał do jednego standardu. Powinien być to urzędnik wysoko umocowany i mający duże możliwości działania, np. przy premierze, który będzie miał nie tylko kompetencje, ale i środki finansowe na realizację koniecznych działań.

Nie mogę zrozumieć dlaczego to samo dziecko niepełnosprawne, które jest np. w domu dziecka, ma mieć zapewnione określone standardy - placówka ma być kameralna itd., a jeżeli przebywa w dps-ie takich przywilejów nie ma. Zamierzamy te problemy podnieść, gdy w najbliższym czasie będzie nowelizowana ustawa o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej.

Znam wiele rodzin zastępczych, które wychowują dzieci niepełnosprawne. Część podopiecznych ma takie uszkodzenia, które powodują, że nigdy nie będą funkcjonowali samodzielnie. Aby robić postępy, potrzebują budowania więzi. To zapewni rodzina zastępcza. Dziś jednak wydajemy ogromne pieniądze na świadczenia dla dzieci w instytucjach, które można spożytkować inaczej z większą korzyścią dla dziecka. Dlaczego tego nie robimy?

Uważam, że stosowanie przepisów dotyczących pieczy zastępczej wymaga zarówno analizy prawnej, jak i socjologicznej. Ustawa była zbyt często nowelizowana. Jej zapisy są różnie interpretowane przez samorządy. Znam na przykład takie, które na bazie istniejącej dziś ustawy mogą mieć dzieci na terenie powiatu sąsiedniego, nie zawierając z nim porozumienia. Stoją na stanowisku, że jak zatrudniają tam - na miejscu - koordynatora, to wystarczy. Ale są i takie, które uważają zupełnie inaczej. Może trzeba popatrzeć na praktykę, która urosła na gruncie ustawy i ją uwzględnić? A może wręcz przeciwnie – uszczelnić ją?

Czytaj też: MS: UE będzie lepiej chronić tożsamość dziecka>>

Mówiła pani o tym, że nie przybywa rodziców zastępczych. Jak zachęcić ludzi, do zainteresowania się takim zawodem?

W Wielkiej Brytanii, Irlandii, Francji czy Skandynawii rodzice zastępczy dostają bardzo wysokie wynagrodzenia. U nas są one na poziomie płacy minimalnej, a nawet poniżej niej. Są też samorządy, które decydują się na podnoszenie płacy, jedna nie jest to nadal poziom zachodnioeuropejski. Praca rodzica zastępczego to nie jest praca 8 godzin dziennie. Tak naprawdę można powiedzieć, że nie raz jest na całą dobę. Dzieci chorują, trzeba do nich wstawać w nocy, opiekować się w różnych sytuacjach. Tak, jak mówiłyśmy, te dzieci mają za sobą często trudną historię, która powoduje różne problemy. To w wielu przypadkach wyklucza możliwość zatrudnienia rodzica zastępczego w innym zawodzie. Sposób opieki i konieczność bycia przy dziecku i nawiązywania z nim relacji to konieczność zatrudniania rodziców zastępczych, dla których ta rola czy zawód będzie podstawowy, także jako źródło utrzymania.

W praktyce większość rodziców zastępczych stanowią osoby, które mają też swoje biologiczne dzieci. Czy to w porządku, aby oczekiwać, że  będą oni ryzykować bezpieczeństwo finansowe swojej rodziny na rzecz szlachetności dla innych? Czy powinni zrezygnować np. z opłacenia biologicznemu dziecku dodatkowych zajęć, bo zajmują się powierzonym dzieckiem? Wynagrodzenie powinno więc wzrosnąć.

Kwestią do zmiany są także umowy, na podstawie których pracują rodzice zastępczy.

To są umowy cywilnoprawne.

Tak i do tego najczęściej tylko terminowe. A te w powszechnym przekonaniu, w odróżnieniu od umów o pracę, nie dają poczucia stabilności zatrudnienia. Trzeba to zmienić. Jednak taki zabieg wymaga, w mojej ocenie, nowelizacji kodeksu pracy. Jestem przy tym przekonana, że jest to możliwe. Skoro dało się wprowadzić przepisy dotyczące wykonywania pracy w formie telepracy, można także uregulować pracę rodziców zastępczych. Skoro ludzie mogą pracować na infoliniach, mogą też w rodzinach zastępczych. Być może to wymaga uregulowania nie tyle kwestii wyłącznie rodziców zastępczych, co stworzenia w kodeksie pracy osobnej kategorii, którą by obejmowała całodobową opiekę nad dziećmi w tym w formie zawodowych rodziców zastępczych. Oczywiście będzie potrzebne zaangażowanie prawników od prawa pracy. Problem polega na tym, że to nie jest standardowy wymiar pracy i nigdy nie będzie.

Trzeba by było zobaczyć, jak w innych krajach Europy te problemy są rozwiązywane i zobaczyć, na ile da się je zaimplementować do polskiego prawa.

Dziś zawodowym rodzicom zastępczym zdarza się składać pozwy do sądu o nadgodziny i znam sądy, które nie przyznają im racji. Ale znam i takie, które wręcz przeciwnie, nakazują zapłatę.

Skoro rodzice zastępczy mają zapewniać bezpieczeństwo, to sami powinni czuć się bezpieczni. Umowy o pracę są koniecznością i prędzej czy później będziemy musieli się z nimi zmierzyć.