Odrzucenie przez Izbę Gmin umowy brexitowej nie jest zaskoczeniem, zdumiewa jedynie skala porażki premier Theresy May. Przypomnijmy, że przeciwko porozumieniu głosowało 230 posłów więcej niż za jego przyjęciem. Naturalnie taki wynik poza podziałami wewnątrzpartyjnymi odzwierciedla polaryzację Brytyjczyków w tej kwestii, co znacznie utrudniało i będzie utrudniać proces negocjacyjny. Z jednej strony rząd musi zmierzyć się więc z krytykującą cały proces opozycją z drugiej powinien wypracować kompromis z przeciwnikami obecnej umowy w łonie własnej partii. Chodzi tu zarówno o posłów sprzyjających koncepcji ułożenia stosunków między Zjednoczonym Królestwem a Unią Europejską na wzór relacji tej ostatniej z Norwegią  jak i tych opowiadających się za sztywnym stanowiskiem wobec Brukseli, w największym stopniu zabezpieczającym interesy brytyjskie. Bez wątpienia Wielką Brytanię czeka kilka niezwykle trudnych miesięcy. W obliczu obecnego kryzysu politycznego nie sposób przewidzieć, kiedy i w jaki sposób Brytyjczycy opuszczą struktury unijne.

Ponowne referendum wątpliwe

Przeprowadzenie ponownego referendum, do którego nawołuje między innymi kilkudziesięciu posłów Partii Pracy jest mało prawdopodobne nie tyle ze względu na trudności organizacyjne (konieczność opracowania wymogów dotyczących osób uprawnionych do głosowania, sformułowanie pytania), ale przede wszystkim jego wątpliwą użyteczność. Można bowiem przypuszczać, że i tym razem głosy rozłożyłyby się podobnie to jest z minimalną przewagą na rzecz jednej opcji, co nie umocniłoby w znaczący sposób żadnej ze stron, a mogłoby skutkować jeszcze większą antagonizacją spierających się grup. Jakkolwiek decyzję Davida Camerona o organizacji pierwszego referendum w spawie brexitu można uznać za konieczność polityczną, zwłaszcza w obliczu rosnącego wówczas poparcia Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa oraz faktycznej groźby podziału torysów to fakt, że przy tak istotnym głosowaniu, nie wprowadzono wymogu większości kwalifikowanej należy postrzegać w kategoriach błędu. Naturalnie obecnie przyjęcie takiej regulacji jest niemożliwe.

Twardy brexit - trudno w niego uwierzyć

Kolejny dyskutowany scenariusz zakłada brexit bez umowy. W rezultacie Wielka Brytania opuściłaby Unię Europejską 29 marca 2019 r, a wszelkie relacje między tymi podmiotami byłyby kształtowane niejako „na bieżąco”. To oczywiście mogłoby pociągnąć za sobą czasowe trudności w handlu, przemieszczaniu się czy komunikacji stąd ta wizja w opinii części zwolenników pozostania Zjednoczonego Królestwa w UE jawi się niemal jako apokalipsa. Co istotne byłoby to najgorsze rozwiązanie z perspektywy Wspólnoty ponieważ jego skutki dotknęłyby obywateli wszystkich państw członkowskich. Oznaczałoby również przynajmniej przejściowe kłopoty dla międzynarodowych korporacji i firm działających w Wielkiej Brytanii dlatego należy przypuszczać, że działania podejmowane w Londynie i Brukseli ostatecznie pozwolą uniknąć brexitu bez umowy. Wprawdzie przedłużenie wymaga jednogłośnego poparcia tej inicjatywy, jednak wydaje się, że żadne z państw członkowskich (może z wyjątkiem Republiki Federalnej Niemiec) nie odważyłoby się wziąć na siebie odpowiedzialności za zerwanie negocjacji.      

Najbardziej prawdopodobny scenariusz

Najbardziej prawdopodobnym wydaje się scenariusz zakładający wydłużenie okresu negocjacyjnego, co stworzyłoby szansę na wypracowanie nowego konsensu w sprawach uważanych za kontrowersyjne. Należy bowiem pamiętać, że znaczna część regulacji przedłożonych posłom, uzyskała ich akceptację. Zasadniczą kwestią sporną (poza problemem granicy z Irlandią Północną) pozostaje stopień w jakim Zjednoczone Królestwo będzie politycznie i gospodarczo związane z Unią. Strategia premier May może więc polegać na przedkładaniu posłom kolejnych umów, zawierających jakieś zmiany z nadzieją, że któraś z nich w końcu uzyska poparcie Parlamentu. Taki rozwój wydarzeń zakłada stopniowe budowanie poparcia dla ostatecznej wersji porozumienia. Kwestią otwartą pozostaje to jak długo potrwa opracowanie dokumentu oraz kiedy zostanie on przyjęty.
Wobec takiej taktyki nie można wykluczyć sytuacji, w której przeciwnicy szefowej rządu celowo będą dążyć do wydłużenia negocjacji o kolejne miesiące tak, aby nie zostały one zakończone przed kolejnymi wyborami do Izby Gmin. W ich rezultacie do władzy mogą dojść bowiem politycy, którzy popierają inne niż premier rozwiązania, a nawet deklarują wycofanie się z procesu opuszczania struktur unijnych. Ponadto ewentualne przedłużenie pertraktacji może także skutkować ochłodzeniem nastrojów społecznych oraz zmniejszeniem zainteresowania opinii publicznej tą kwestią.

Wyrażanie stanowczych sądów na temat dalekosiężnych skutków przegranego przez May głosowania wobec skomplikowania sytuacji politycznej, liczby zaangażowanych w nią podmiotów oraz bezprecedensowego charakteru tych wydarzeń może i powinno zostać uznane za mało roztropne. Warto jednak zauważyć, że parlamentaryzm brytyjski przetrwał znacznie poważniejsze kryzysy, żeby wspomnieć tylko te z ubiegłego wieku: reglamentację żywności w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, załamanie gospodarcze lat siedemdziesiątych czy zamieszki i strajki towarzyszące implementacji polityki rządowej w latach osiemdziesiątych. Historia uczy więc,  że Brytyjczycy poradzą sobie z procesem opuszczania Unii Europejskiej, nawet jeśli część z nich w tej chwili w to nie wierzy.    

Elżbieta Sadowska-Wieciech jest pracownikiem Instytutu Nauk o Bezpieczeństwie Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie. Doktoryzowała się z samorządu brytyjskiego.