Mimo, że przemyt chronionych zwierząt to coraz bardziej intratny biznes, a Polska jest państwem, przez które są one transportowane na wschód, służby graniczne nie mają wiedzy ani narzędzi, by walczyć z tym procederem. Brakuje też miejsc, w których można byłoby umieszczać skonfiskowane zwierzęta.

 

Prawa zwierząt - są kary i... bariery w sądach i prokuraturach>>


Nie spełniono warunków przewozu

Białoruscy celnicy zatrzymali niedawno na granicy ciężarówkę przewożącą dziesięć tygrysów. Zwierzęta były upakowane w zbyt małe klatki, były poranione, zestresowane. Jeden z nich nie przeżył. Tymczasem ciężarówka bez większych problemów przejechała z Włoch przez kilka państw Unii Europejskiej. Polskie służby zignorowały zły stan zwierząt i przepuściły ciężarówkę przez granicę.

 

- Graniczny lekarz weterynarii w pierwszej kolejności powinien sprawdzić liczbę zwierząt, ich pochodzenie oraz warunki w jakich były transportowane – mówi Anna Plaszczyk z zajmującej się ochroną zwierząt fundacji VIVA - Kwestie te reguluje unijne rozporządzenie 1/2005. Trzeba też skontrolować, czy kierowcy zostali odpowiednio przeszkoleni, czy zatrzymywano się na przerwy na karmienie i posiłek oraz czy zwierzęta miały szansę na odpoczynek – podkreśla.

 

W przypadku zwierząt udomowionych, przepisy wymagają godzinnej przerwy na karmienie i pojenie po czternastu godzinach jazdy. Po kolejnych czternastu, przerwa powinna trwać 24 godziny. Inaczej jest w przypadku takich zwierząt jak tygrysy – wymogi określa się dla konkretnego transportu przy uwzględnieniu potrzeb zwierząt.

 

- Prawo wymaga, by pomieszczenia, klatki, skrzynie pozwalały zwierzętom na przyjęcie naturalnej pozycji. W tym przypadku już na pierwszy rzut oka było widać, że tego warunku nie spełniono, bo tygrysy nie miały szans się wyprostować – mówi Anna Plaszczyk. Dodaje, że transport powinien być zorganizowany tak, by umożliwiać dostęp do zwierząt w sytuacji, gdy któreś zachoruje, a w tej sprawie bez większych trudności można było stwierdzić, że tego warunku również nie spełniono.

 

 


 

Magia papieru

Następnie lekarz powinien sprawdzić, czy przedłożone mu dokumenty CITES faktycznie dotyczą zwierząt przewożonych w tym transporcie, czyli porównać dane z chipów zwierząt z dokumentami. Tu – zdaniem Anny Plaszczyk – po prostu zaufano, że włoskie służby zrobiły wszystko bez zarzutu.

 

- Lekarz na granicy raczej nie wkładał do klatek rąk, żeby odczytać dane z chipów, okazje ku temu miał włoski lekarz, który nadzorował załadunek. I prawdopodobnie coś w tej kwestii nie zadziałało, bo dane w dokumentach mocno odbiegały od rzeczywistości – nie zgadzała się ani płeć, ani wiek tygrysów.

 

- Mam żal do służb celnych, że mimo ewidentnych oznak, że zwierzęta cierpią, zawierzyły opinii lekarza i przepuściły transport. Służby na granicy białoruskiej też nie cofnęły transportu ze względu na dobro zwierzaków, a po prostu na fakt, że kierowca nie miał wizy, a zwierzęta - wymaganych na Białorusi szczepień – podkreśla ekspertka.

 

Luka w uprawnieniach lekarza na granicy

Dr Michał Rudy z SWPS zauważa, że jednak ani graniczny lekarz weterynarii, ani służby celne, nie mieli większego pola do manewru, a to przez obarczoną luką konstrukcję art. 24 ustawy o ochronie zwierząt.

- Zgodnie z tym przepisem właściwym organem do wykonywania rozporządzenia 1/2005 jest w Polsce jedynie powiatowy lekarz weterynarii. O granicznym zapomniano.  Zatem formalnie nie miał on nawet prawa wydać decyzji z 1/2005 o rozładunku zwierząt i zapewnieniu im opieki, w przypadku stwierdzenia rażącego naruszenia ich dobrostanu – mówi dr Michał Rudy.

 

Podkreśla, że to włoskie władze i włoskie służby weterynaryjne uznały, że tak ciężarówka, jak i środek transportu, nadają się do przewozu zwierząt. W pozostałych krajach UE, w tym w Polsce, dostosowano się do obowiązującej od dziesięcioleci zasady o wzajemnym uznaniu wyników kontroli dokonanej przez kraj członkowski miejsca wysyłki zwierząt. Tymczasem lekarz weterynarii, na granicy z Białorusią, wykonuje kontrole graniczne zwierząt i towarów wprowadzanych do UE, a nie ją opuszczających.

 


 

- Po prostu prawo UE nie przewiduje takich kontroli. Z tego powodu argumenty w stylu „transport ten nie został zatrzymany przez nasze służby…” oraz „polskie służby weterynaryjne wyraźnie nie zdały egzaminu, a one też na punktach granicznych być powinny” – w ogóle nie mają sensu. Bo, Białorusini niczego nie zatrzymali, a jedynie nie wpuścili transportu na swój obszar celny. Unijni lekarze również zajmują się kontrolą transportów wjeżdżających na teren UE i dziesiątki, jeżeli nie setki transportów, są przez nich odrzucane i to pomimo, że bez problemów przekroczyły białoruską granicę celną – mówi dr Michał Rudy - Warunki dobrostanu zwierząt podczas transportu dookreślone zostały na poziomie unijnym. Przepisy te nie zabraniają transportu zwierząt, w tym egzotycznych, tylko ze względu na to, iż transport ten jest na znaczne odległości. I jakkolwiek nie kłóciło się to z naszymi poglądami, pretensje w tym zakresie raczej należy mieć do prawodawcy unijnego, a nie do Inspekcji Weterynaryjnej – dodaje.

 

Konieczne stworzenie azylów dla skonfiskowanych zwierząt

Problem pojawił się też już po konfiskacie tygrysów - okazało się bowiem, że nie ma ich za bardzo gdzie umieścić. Wynika to z faktu, że według przepisów zwierzęta chronione, zaliczane do gatunku uznawanego za niebezpieczny, mogą posiadać cyrki, placówki naukowe i ogrody zoologiczne.
- Jasne jest, że skonfiskowanych zwierząt nie przewiezie się do cyrku, w Polsce nie ma placówek naukowych, które zajmują się tygrysami. Zostają ogrody zoologiczne – mówi Anna Plaszczyk. Jednak te wiele ryzykują, bo mogą stracić status jednostki zatwierdzonej, a ten daje im możliwość wymieniania się zwierzętami z innymi podmiotami tego rodzaju przy spełnieniu odpowiednich norm. ZOO nie mają też specjalnych, pustych wybiegów „na wszelki wypadek” – a być może powinny.

 

- Przemyt dzikich zwierząt to trzeci czarny rynek na świecie, po sprzedaży broni i narkotyków. Problem więc będzie się na pewno jeszcze pojawiał, zwłaszcza że Polska jest wschodnią granicą UE, a zwierzęta zwykle przewożone są na wschód. Konieczne jest stworzenie i uregulowanie funkcjonowania azylów dla zwierząt skonfiskowanych na granicy. Najlepiej, żeby działały właśnie przy ogrodach zoologicznych, choć wybiegi muszą być oddzielone, żeby zapobiec ryzyku rozprzestrzeniania się chorób – mówi Anna Plaszczyk.

 

Na tę ostatnią kwestię zwraca uwagę również Agnieszka Gruszczyńska ze Stowarzyszenia Prawnicy na Rzecz Zwierząt, która podkreśla, że problem  wynika z braku placówek, do których mogłyby trafić zwierzęta egzotyczne  i sprawą powinien w pierwszej kolejności zająć się ustawodawca. Wobec braku odpowiednich przepisów, nie bardzo można kwestionować podstawy kontroli, które powiatowy lekarz weterynarii przeprowadził w poznańskim ZOO.
- Uznanie za cel kontroli tylko szykanowania jego dyrektorki byłoby błędem  -tłumaczy -  W przypadku złożenia skargi organ ma obowiązek sprawdzenia, czy zarzuty są uzasadnione, zaś odnosząc się do wspomnianej kontroli, przypuszczam, że jest miała ona ścisły związek z posiadaniem przez ZOO statusu jednostki zatwierdzonej, co wiąże się z obowiązkiem przeprowadzenia kwarantanny, jeśli zwierzęta, które mają trafić do ogrodu mają nieustalony status epizootyczny (nie wiadomo, czy nie przenoszą chorób - red.)- dodaje.

 

Konieczne dofinansowanie i wyższe kary

Według Anny Plaszczyk konieczne są też zmiany w finansowaniu, tak aby ogrody zoologiczne prowadzące azyle dostawały pieniądze na rozbudowę infrastruktury i zatrudnienie dodatkowego personelu. Jak wskazuje, ZOO, które przyjęły zwierzęta, mogą mieć poważny problem z uzyskaniem zwrotu poniesionych kosztów, ponieważ w tej kwestii w przepisach panuje duży bałagan. Ustawa o ochronie zwierząt stwierdza, że pieniądze powinny zwrócić gminy, ustawa o ochronie przyrody, pod którą podlegają zwierzęta chronione, wskazuje natomiast, że koszty powinien pokrywać Skarb Państwa. I podmioty te przerzucają się odpowiedzialnością.

 

- Powiatowym i granicznym lekarzom brakuje wiedzy na temat zwierząt chronionych, dochodzi do absurdów – jak w 2016 roku, gdy odebrano zwierzęta jednemu z cyrków i okazało się, że liczne kontrole w ogóle nie wykazały, że niedźwiedź nie miał kłów i pazurów, a żaden z kontrolujących nie zauważył, że krokodyl nilowy, którego nie można posiadać w celach komercyjnych bez specjalnego zezwolenia, w dokumentach funkcjonuje jako kajman okularowy – tłumaczy.

 

Dodaje, że to paradoksalne, że gdy chcemy przewieźć do innego kraju psa lub kota, to sprawdza się nas co i rusz, a gdy w grę wchodzą dzikie zwierzęta, to mogą wyjechać z UE w zasadzie bez większych problemów i szczegółowych kontroli.
- Konieczna jest też zmiana przepisów karnych, posiadanie chronionego zwierzęcia nie może być jedynie wykroczeniem, zagrożonym pięciusetzłotową grzywną. To zupełnie nie ma charakteru odstraszającego, tak drobną karę można sobie wręcz wpisać w koszty – komentuje Anna Plaszczyk.