Robert B. był szefem Prokuratury Apelacyjnej w Lublinie od lutego 2006 r. do grudnia 2007 r. Stracił stanowisko, gdy PiS stracił władzę. Należący do niego pistolet - dziewięciomilimetrowy glock - w niewyjaśnionych okolicznościach zginął mu w lutym 2006 roku. Prokurator B. relacjonował wtedy, że rano zostawił broń, szelki i zapasowy magazynek w szafie pancernej swojego gabinetu.
Po powrocie do pracy stwierdził, że broni nie ma. Co się stało z glockiem, do dziś nie ustalono. Śledztwo w tej sprawie prowadziła przez prawie trzy lata prokuratura w Świdnicy. To ona oskarżyła B. o nieumyślną utratę pistoletu i 22 naboi. Śledczy twierdzą, że prokurator B. wcale nie zamknął glocka i amunicji w sejfie czy metalowej kasecie, czego wymagają przepisy.
Robert B. odmówił składania wyjaśnień. - Złożyłem oświadczenie, ale nie odpowiadałem na pytania prokuratora. Nie wierzyłem absolutnie w obiektywne wyjaśnienie tej sprawy przez prokuraturę z apelacji wrocławskiej [podlegają śledczy ze Świdnicy] - powiedział.
Sąd na razie nie wyznaczył daty rozpoczęcia procesu. Za to na posiedzeniu 10 maja zdecyduje, czy sprawy nie umorzyć. Sąd o powodach takiego postępowania milczy. Z przepisów wynika, że umorzenie może nastąpić, gdy brakuje "dostatecznych dowodów popełnienia przestępstwa" albo społeczna szkodliwość czynu jest znikoma. Sędzia może to ocenić na podstawie prokuratorskich akt.
To nie pierwszy kłopot prokuratora B. z bronią. Pod koniec lat 90. Robert B. również zgubił pistolet. Opowiadał, jak położył rewolwer i saszetkę z dokumentami, kartą bankomatową i rewolwerem na dachu auta. Zapomniawszy o tym, odjechał.

Źródło: Gazeta Wyborcza Lublin 14.03.2011.