Krzysztof Sobczak: Zaangażował się pan w promowanie projektu ustawy o książce. To ma być nowelizacja istniejącej ustawy, czy całkiem nowa regulacja?
Dariusz Dębski:
To ma być całkiem nowa ustawa, wzorowana na regulacjach zachodnioeuropejskich, między innymi francuskich. Ona wyrównywałaby szanse nowych książek na rynku.
Czytaj: PSL złożył projekt o jednolitej cenie książki>>>

To jest bardzo potrzebne, ponieważ jesteśmy na czwartym miejscu od końca w Unii Europejskiej pod względem czytelnictwa. Dziesięć milionów Polaków nie ma ani jednej książki w domu, a jeszcze większa liczba nie przeczytała żadnej w minionym roku. Rynek wydawniczy przeżywa teraz bardzo trudne chwile. A wojny cenowe, zawsze inicjowane przez dużych graczy rynkowych, prowadzą do tego, że nowość księgarska jest od razu przeceniana, nawet o 40 procent. Jest to robione z premedytacją, by wywoływać problemy u tych mniejszych uczestników rynku.

Projekt zakłada obowiązywanie jednolitej ceny książki przez rok od ukazania się. Czy skutkiem tego nie będzie wzrost cen?
Mam zapewnienie wydawców, że w przypadku wprowadzenia jednolitej ceny książki nie będą droższe. To bardzo ważne, bo przede wszystkim kieszeń klienta jest tu istotna. Ale trzeba mieć też na uwadze interesy wydawców i autorów. Przecież w Polsce pisanie książek jest raczej hobby niż sposobem zarabiania na życie. Tylko nieliczni pisarze utrzymują się z tego. Muszą gdzieś pracować, a piszą raczej z pasji. To nie jest zdrowa sytuacja.

Przeciwnicy tego projektu argumentują, że on wprowadzi do wolnego rynku wyjątek. Będą produkty nie podlegające normalnej grze rynkowej.
Jeśli nawet, to książka zasługuje na takie wyjątkowe potraktowanie. I jest ostatni moment, żeby spróbować coś zrobić dla ratowania czytelnictwa w Polsce. A trzeba pamiętać, że to przekłada się na innowacyjność, na której tak nam teraz zależy. W czytelnictwie jesteśmy na czwartym miejscu od końca w Unii i w poziomie innowacyjności gospodarki także. Jeśli nie damy szansy rozwiązaniu, które zadziałało w wielu europejskich państwach, to nie będziemy wiedzieć, czy to jest droga do poprawy w tych dziedzinach. Ja wierzę, że ten mechanizm przyniesie pożądane efekty. Szczególnie, że większość uczestników rynku wydawniczego chce tego, a więc oni zrobią wszystko, by sprzedaż książek wzrosła. Także by czytelnictwo było bardziej powszechne, a autorzy książek nie przymierali głodem. Ale po jakimś czasie trzeba będzie sprawdzić jak to działa i ewentualnie modyfikować mechanizm.

Czy ten projekt ma jeszcze szanse na uchwalenie w tej kadencji?
Powinien mieć. Męczę posłankę Iwonę Śledzińską-Katarasińską, która jest przewodniczącą sejmowej komisji kultury i może zadecydować o wprowadzeniu projektu do pierwszego czytania na komisji, by to zrobiła. Gdyby komisja szybko popracowała nad tym projektem, byłaby jeszcze szansa na skierowanie go do drugiego czytania w Sejmie i na uchwalenie jeszcze w tej kadencji. A wtedy prezydent, stary czy nowy, mógłby ustawę podpisać jeszcze w tej kadencji.

Jak pan ocenia te szanse?
Jak skończymy tę rozmowę to natychmiast idę lobbować w tej sprawie. Mam nadzieję, że to się uda. Liczę, że mnie i innym kolegom z klubu PSL, którzy włączyli się w promowanie tego projektu, uda się do tego przekonać także posłów z innych klubów. Pojawiły się nawet takie wątpliwości, dlaczego to akurat my przejęliśmy inicjatywę Polskiej Izby Książki i zabiegamy o uchwalenie tego projektu, bo pokutuje wciąż taki stereotyp, że ludowcy to od pługa, a nie od książki. Ale zapewniam, my sporo czytamy i sytuacja na rynku książki jest nam bardzo bliska. A poza tym nikt inny nie chciał tego zrobić. Tymczasem my uznaliśmy, że takie rozwiązanie jest bardzo potrzebne.

A jeśli ta ustawa nie zostanie uchwalona w tej kadencji, to przepadnie?
To jest projekt poselski, który podlega zasadzie dyskontynuacji. Ale jestem przekonany, że Polskie Stronnictwo Ludowe go nie odpuści i zgłosi go ponownie w następnej kadencji.

Czytaj także: Sposób na ratowanie czytelnictwa - nowa ustawa>>>