Chodzi o trzech (byłych już) białostockich policjantów zajmujących się walką z korupcją i lekarza, uważanego za inspiratora całej akcji przeciwko swemu ówczesnemu szefowi.

Po trwającym 2,5 roku procesie, jesienią 2012 roku przed Sądem Rejonowym w Białymstoku zapadły wyroki skazujące.

W przypadku lekarza sąd orzekł karę dwóch lat więzienia bez zawieszenia. Dwóch policjantów skazano na kary po 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na cztery lata, grzywny i 3-letnie zakazy wykonywania zawodu. Trzeci z oskarżonych policjantów został skazany na grzywnę i roczny zakaz wykonywania zawodu.

Wszyscy skazani złożyli apelacje, a sąd okręgowy ich wyroki złagodził. W przypadku lekarza orzekł półtora roku więzienia w zawieszeniu na cztery lata, wobec dwóch policjantów - po roku więzienia w zawieszeniu, ale i 3-letnie zakazy wykonywania zawodu, zaś w przypadku policjanta skazanego na grzywnę i roczny zakaz wykonywania zawodu - warunkowo umorzył postępowanie. Wyrok jest prawomocny.

Jak poinformował PAP rzecznik prasowy podlaskiej policji Andrzej Baranowski, wszyscy trzej policjanci oskarżeni w tym procesie zostali zwolnieni ze służby. Miało to miejsce w 2010 i 2011 roku. Powodem była niezdolność do służby, orzeczona przez komisję lekarską, a nie oskarżenie w procesie.

Uzasadnienie czwartkowego wyroku sąd okręgowy utajnił w związku z tym, że dowodami w sprawie były też materiały operacyjne policji.

Proces miał związek z wykorzystaniem przez policję tzw. kontrolowanego wręczenia korzyści majątkowej kardiochirurgowi Tomaszowi Hirnlemu, szefowi kliniki w uniwersyteckim szpitalu klinicznym w Białymstoku.

W czerwcu 2005 r. podstawione osoby, które w akcji odegrały role żony i córki pacjenta wymagającego operacji kardiochirurgicznej, zostawiły w gabinecie lekarza 5 tys. zł w kopercie. Po długim procesie Hirnle został uniewinniony, a sądy orzekły, że - nie mając żadnych wiarygodnych informacji, iż przyjmuje on łapówki - nie można było w sposób legalny przeprowadzić takiej akcji wobec niego. Za niesłuszny areszt lekarz dostał odszkodowanie i zadośćuczynienie.

W procesie dotyczącym prowokacji miał status oskarżyciela posiłkowego. Po czwartkowym wyroku jego pełnomocnik mec. Paweł Chojnowski powiedział dziennikarzom, że sąd odwoławczy przyjął ustalenia sądu pierwszej instancji w zakresie sprawstwa, jak i winy wszystkich oskarżonych.

Powiedział, że dla opinii publicznej kończy się "pewien serial", ale w życiu jego mocodawcy był to okres niezwykle ciężki. "Okres, w którym od początku osoba niewinna została postawiona w stan podejrzenia, oskarżenia, następnie przez szereg lat musiała dowodzić swojej niewinności i wreszcie dzisiaj ta sprawiedliwość nastąpiła" - dodał pełnomocnik Tomasza Hirnlego.

Dodał, że nie wymiar kary był tu najważniejszy. "Pan profesor nie jest osobą, która za wszelką cenę dążyłaby do zemsty (...). Myślę, że przez cały ten okres wykazał to, że interesuje go wyłącznie sprawiedliwość i jego dobre imię. Myślę, że dzisiaj, jako że wyrok jest prawomocny, to dobre imię zostało ocalone" - dodał mec. Chojnowski.

To, że cała sprawa jest intrygą jednego lekarza wobec drugiego, wyszło na jaw dzięki dziennikarskiemu śledztwu. Autor telewizyjnego reportażu zawiadomił Prokuraturę Apelacyjną w Krakowie i to ona oskarżyła lekarza, policjantów i trzy osoby biorące udział w prowokacji. Prokuratura ta uznała bowiem, że w akcji bezpodstawnie wykorzystano instytucję kontrolowanego wręczenia korzyści majątkowej. Oceniła także, że doszło do wprowadzenia w błąd prokuratora okręgowego w Białymstoku, który udzielał zgody na zastosowanie tej prowokacji.

Dwie kobiety, które w akcji odegrały rolę rodziny pacjenta, dobrowolnie poddały się karze więzienia w zawieszeniu na samym początku tego procesu. Proces mężczyzny, który był pacjentem, został z powodu jego stanu zdrowia wyłączony do odrębnego postępowania i trafił do sądu w Warszawie. (PAP)