Według prokuratora Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk. Zbigniewa Badelskiego, przyjęcie, że oskarżeni w sprawie Nangar Khel dopuścili się jedynie niesubordynacji jako podwładni majora Olgierda C. (prawomocnie uniewinnionego) to błąd w rozumowaniu sądu. - Przeczą temu zeznania świadków - przekonywał przed SN. - Nie wiedzieć dlaczego, bez przeprowadzenia żadnego rozpoznania celu, rozpoznania kto jest w wiosce, strzelano mimo otwartej przestrzeni powietrznej. Trwało tam przecież wesele - mówił prokurator. Jak dodał, dowódca innego oddziału ogniowego "zachował się przytomnie". - Gdy stwierdził, że cele pokrywają się z wioskami, odpowiedział, że ignoruje te cele. Czemu oskarżeni zignorowali polecenie przerwania ognia, gdy widzieli, że cele pokrywają się z wioskami? Sami oskarżeni stworzyli wersję z uzbrojonymi ludźmi uciekającymi z wioski. Zgodnie ze swoim zamiarem ostrzelali wioskę, a nie przeprowadzili demonstracji siły" - mówił. Jego zdaniem odkąd oskarżeni opuścili odprawę u majora C. "wiedzieli, że jadą do Nangar Khel. Wtedy weszli w porozumienie i wszystko, co zrobili, jest tego konsekwencją".
- Zdaniem prokuratury, wobec wątpliwości i błędów, jakich dopuścił się sąd I instancji zasadnym jest wyrok uchylić i jeszcze raz rozpoznać sprawę - licząc na to, że po uchyleniu ten wyrok nie będzie już budził żadnych wątpliwości i zaspokoi oczekiwania społeczne. Wniósł też o oddalenie apelacji obrony jako niezasadnych" - zakończył prokurator płk Badelski.
Broniący plut. rez. Tomasza Borysiewicza mec. Witold Leśniewski wskazywał na warunki służby w Afganistanie, gdzie żołnierze pozostają w ciągłym napięciu wobec ciągłego zagrożenia terroryzmem. - Nie wiemy, czy mój klient znał całą treść rozkazu wydanego przez mjr. C. ppor. Bywalcowi. To nie było miejsce weselne, tylko miejsce akcji bojowej, gdzie byli talibowie - podkreślał. Jak dodał, już po tragicznych zdarzeniach starszyzna wioski, w której zginęli ludzie, przyjęła od polskiego dowództwa zadośćuczynienie.
- Mój klient miał około stu pocisków moździerzowych. Wystrzelono 24. Do przysiółka na pewno wystrzelono jeden pocisk, być może też drugi - ale pewności tu nie mamy. Biegły stwierdził, że gdyby chcieli zniszczyć wioskę, trafiłoby w nią 15-18 pocisków. A trafił jeden - zauważył.
Mec. Wiktor Dega - obrońca ostatniego z oskarżonych - szer. rez. Damiana Ligockiego (który jako strzelec ciężkiego karabinu maszynowego miał początkowo zarzut ostrzału niebronionego obiektu, a sąd uznał jego winę ws. niewykonania rozkazu i warunkowo umorzył postępowanie) wskazywał na błędy w postępowaniu popełnione jeszcze w Afganistanie. - Dziś już nie da się ich naprawić. W czasie oględzin w miejscu zdarzenia nie interesowano się w ogóle tym, co robił mój klient - strzelec ciężkiego karabinu maszynowego. I Żandarmeria Wojskowa, i SKW sprawdzały tylko, gdzie stał moździerz. A teren był górzysty. Nasi żołnierze byli tam na regularnej wojnie - dodał adwokat. Uznał za "nieuprawnione" twierdzenie prokuratury, że zabudowania i przysiółki w rejonie Afganistanu, gdzie miejscowa ludność wspiera talibów, to "niebroniony obiekt". - Nie możemy tak zakładać - dodał.
Po wysłuchaniu stron SN udał się na naradę. Wyrok zamierza ogłosić 17 lutego. (ks/pap)
Dowiedz się więcej z książki | |
Proces karny. Zarys systemu
|