Sprawa dotyczy lat 1998-99, kiedy Władysław Jamroży był prezesem Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń. Prokuratura zarzuciła mu i siedmiu innym oskarżonym (m.in. członkom zarządu PZU), że narazili tę firmę na straty finansowe, kupując nieruchomości po mocno zawyżonych cenach. Chodziło o działki położone m.in. we Wrocławiu, Warszawie, Nowym Sączu czy Łodzi.
Z aktu oskarżenia, przygotowanego przez prokuraturę, wynikało, że PZU przepłacił od 300 tys. do ponad 2,5 mln zł za każdą z tych nieruchomości. Prokuratura zarzucała Jamrożemu i innym członkom zarządu PZU, ze akceptowali te transakcje, nie weryfikując wniosków o zakup, nie rozpatrując alternatywnych propozycji i nie znając operatów szacunkowych.
W czwartek Sąd Rejonowy dla Warszawy Śródmieścia uniewinnił wszystkich oskarżonych. Uzasadniając wyrok sędzia Piotr Maksymowicz poinformował, że dzień przed ogłoszeniem wyroku prokurator złożył wniosek o uniewinnienie wszystkich oskarżonych. Sędzia Maksymowicz podkreślił, że żadnemu z oskarżonych nie udowodniono, by wiedzieli, iż cena danego gruntu była wyższa lub niższa od ceny zapłaconej przez PZU.
Sąd uznał, że "wnikliwa analiza obowiązków członków zarządu PZU pozwala przyjąć, że to PZU Development (spółka-córka PZU SA - PAP) decydowała o zakupie i przedstawiała do zaakceptowania wnioski o kupno działek". Sędzia Maksymowicz podkreślił, że na posiedzeniach zarządu nie przedstawiano członkom zarządu PZU żadnych operatów szacunkowych. Nawet jednak, gdyby je prezentowano, to osoba niebędąca rzeczoznawcą majątkowym nie byłaby w stanie rozstrzygnąć tego, czy zostały one przeprowadzone w sposób prawidłowy - dodał sędzia.
W trakcie uzasadniania wyroku sędzia przedstawił także prezentację multimedialną, na której porównano wyceny tych samych działek, dokonane przez różne instytucje. Z prezentacji wynikało, że prokuratura wyceniała wartość gruntu we Wrocławiu na niemal dwukrotnie niższą cenę od tej, za jaką kupił ją PZU. Natomiast biegły powołany przez sąd wycenił tę działkę w sposób zbliżony do PZU.
Sędzia Maksymowicz powiedział też, że "sam proces trwał za długo (trwał od 2004 r. - PAP), biorąc pod uwagę piętno, z jakim oskarżeni w tej sprawie musieli żyć przez dłuższy czas". Przypomniał, że do dnia wyroku odbyło się 79 rozpraw i zapisano ponad 1100 kart protokołu.
Zaraz po ogłoszeniu wyroku Władysław Jamroży powiedział, że jest usatysfakcjonowany takim rozstrzygnięciem, chociaż czekał na nie bardzo długo. "Wyrok potwierdził to, że zawsze działałem w interesie spółki i Skarbu Państwa" - powiedział.
Dodał, że wyrok sądu "nie jest w stanie zrekompensować mu wszystkich społecznych i rodzinnych szkód jakie poniósł". Dlatego - jak zapowiedział - będzie dążył do tego, by osoby odpowiedzialne za to, że przez dziesięć lat trzeba było czekać na wyrok, poniosły konsekwencje swoich czynów.
Zdaniem Jamrożego prokuratura przygotowała "skandaliczny akt oskarżenia" i konkretna osoba powinna ponieść za to odpowiedzialność dyscyplinarną. "Został on (akt oskarżenia - PAP) zdyskredytowany w każdym szczególe, ale przez dziesięć lat niszczył życie zawodowe i osobiste wszystkich oskarżonych" - podsumował Władysław Jamroży.
Wyrok jest nieprawomocny.(PAP)