- W demokratycznym państwie prawnym nie powinno zdarzyć się tak, aby proces o zabójstwo trwał 18 lat  – tymi słowami sędzia warszawskiego Sądu Okręgowego Igor Tuleya zakończył szósty proces w sprawie oskarżonego Waldemara T.
Jak stwierdzają eksperci Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, która od lat zajmowała się sprawą Waldemara T., jest to jedna z najstarszych spraw tego typu.
Niemal dwie dekady temu został on oskarżony o popełnienie morderstwa na warszawskich Bielanach. Do zdarzenia, które stało się zalążkiem całego postępowania, doszło 24 października 1995 r. Pokrzywdzony Paweł P. udał się tego dnia wraz z kolegą do sklepu, gdzie pomiędzy nim a jednym ze stojących przed budynkiem mężczyzn doszło do sprzeczki. Ten ostatni w pewnym momencie wyciągnął broń i postrzelił Pawła P. w plecy.
W kręgu osób podejrzanych znalazł się Waldemar T. Obciążały go zeznania bezpośredniego świadka zdarzenia, który twierdził, że rozpoznał T. na 60 procent, a także informacje uzyskane od świadka anonimowego. Uznania prokuratury nie zyskali natomiast świadkowie zapewniający Waldemarowi T. alibi. Sprawa trafiła ostatecznie do sądu. Tam przez osiemnaście lat postępowania wędrowała ona z jednej instancji do drugiej. W pierwszym procesie Waldemara T. skazano na 15 lat pozbawienia wolności. W czterech kolejnych został uniewinniony.
Teraz prokurator Prokuratury Rejonowej Warszawa – Żoliborz po raz kolejny zażądał dla T. kary 15 lat pozbawienia wolności. Zupełnie przeciwnie wnosił obrońca – adwokat Andrzej Pęczkowski. Wskazał on na szereg wątpliwości dotyczących tej sprawy. Przede wszystkim niejasną rolę świadka anonimowego, który na początku postępowania był typowany na jednego ze sprawców zabójstwa. Natomiast uczestniczący w procesie przedstawiciel Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka zwrócił uwagę na to, że taka skala błędów w postępowaniu przygotowawczym nie powinna pozostać bez echa, a sąd rozpoznający sprawę powinien wskazać przynajmniej osoby moralnie odpowiedzialne za dramat oskarżonego.
Uzasadniając orzeczenie uniewinniające Waldemara T. przewodniczący składu sędziowskiego wskazał, że materiał dowodowy w sposób kategoryczny, bez cienia wątpliwości nie pozwalał na przyjęcie, że to właśnie oskarżony dopuścił się zarzucanego mu czynu. Nigdy nie został on jednoznacznie rozpoznany, jego alibi nie zostało obalone, a opinia biegłego antropologa wskazywała na to, że to nie on widnieje na portrecie pamięciowym. Sędzia podkreślił, że to na oskarżycielu publicznym ciąży ciężar dowodu i dopóki nie przełamie on domniemania niewinności nie może być mowy o stwierdzeniu winy oskarżonego.