Czytaj: Posłowie PiS: niech SN rozpatruje wszystkie skargi kasacyjne >>

Rozmowa z prof. Tadeuszem Wiśniewskim z Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, sędzią Sądu Najwyższego w stanie spoczynku

Krzysztof Sobczak: W Sejmie rozpoczynają się prace nad projektem posłów PiS mającym doprowadzić do rezygnacji ze wstępnej kontroli skarg kasacyjnych w Sądzie Najwyższym. Ma to sens?
Tadeusz Wiśniewski:
 Uważam, że nie ma. Przede wszystkim dlatego, że pamiętam jakie motywy stały za wprowadzeniem takiego rozwiązania, jak również pamiętam doskonale sytuację, z którą mieliśmy do czynienia w Sądzie Najwyższym, gdy tej wstępnej selekcji nie było. Uczestniczyłem nawet w pracach parlamentarnych nad tym projektem i podczas debaty w Senacie wyjaśniałem senatorom motywy wprowadzania proponowanej zmiany. Wtedy też była zgłaszana ta wątpliwość, która obecnie jest jednym z argumentów za zniesieniem tej instytucji, że decyzja o przyjęciu lub odmowie przyjęcia skargi kasacyjnej do rozpoznania podejmowana ma być w składzie jednoosobowym. Ale zwyciężył argument, że dla zdecydowanego usprawnienia rozpatrywania skarg kasacyjnych takie rozwiązanie jest konieczne. Zwracałem też wówczas uwagę, że chociaż w Sądzie Najwyższym orzekanie każdorazowo odbywa się z zachowaniem najwyższych standardów, to sądzenie jednoosobowe w porównaniu do składów zespołowych zwiększa ciężar odpowiedzialności za wynik sprawy, gdyż unicestwia - w pewnym sensie – anonimowość sędziego , co sprzyja  jakości pracy sędziowskiej.  

Było aż tak źle, że niezbędna była reforma postępowania kasacyjnego?
Tak, bo gdy w połowie 1996 roku wprowadzono skargę kasacyjną (zwaną wówczas kasacją), to już po trzech latach zaległości w ich rozpatrywaniu przez Sąd Najwyższy były takie, że na rozstrzygnięcie strona musiała czekać średnio trzy lata, a po kolejnym roku - cztery lata. Czas oczekiwania stron na posiedzenie Sądu Najwyższego zwiększał się więc w postępie geometrycznym. Najczęściej zresztą tylko po to, by strona skarżąca dowiedziała się, że jej skarga zostaje oddalona. Co gorsze, tyle też musiała czekać w niepewności strona zadowolona z orzeczenia sądu, bo skargi kasacyjne wnoszą zwykle strony niezadowolone. A oddalanych było wtedy średnio 90 procent kasacji, co doskonale pamiętam, bo byłem przewodniczącym I Wydziału w Izbie Cywilnej Sądu Najwyższego. A zatem tylko około 10 procent kasacji było uwzględnianych. Wskaźniki te jednoznacznie świadczyły, że zaskarżane orzeczenia sądów drugiej instancji z punktu widzenia ich trafności merytorycznej, poprawności przeprowadzonego postępowania i prawidłowości  zastosowanej podstawy prawnej z reguły nie budziły istotnych zastrzeżeń. Innymi słowy, na ogół konstytucyjna zasada dwuinstancyjnego postępowania sprawdzała się w praktyce. Teraz te statystyki są podobnie, tylko dwie trzecie skarg spotyka się z odmową przyjęcia do rozpoznania już na tym wstępnym etapie, kiedy skargę ocenia sąd w składzie jednoosobowym na posiedzeniu niejawnym. Ale z tych skierowanych do rozpoznania także znakomita część, blisko połowa, jest oddalana.

Czy to skróciło czas rozpatrywania skarg kasacyjnych?
Oczywiście, i to znacznie. To jest prosty mechanizm. Jeśli w Izbie Cywilnej jest około 30 sędziów, to pracując w składach 3-osobowych mogą oni w danym czasie zbadać określoną liczbę spraw. Jeśli robią to w składach jednoosobowych, ich „wydajność" wzrasta trzykrotnie.

 

To wstępne badanie skarg jest konieczne? One nie spełniają wymagań prawnych czy proceduralnych.
Jest potrzebne, ponieważ duża część skarg kasacyjnych nie spełnia wymagań ustawowych. W naszej rozmowie ciągle mówimy o wstępnej kontroli tych skarg. Obawiam się, że może tu dojść do nieporozumienia. Otóż pragnę zaakcentować, że poruszamy się w obszarze kontrowersyjnej instytucji tzw. przedsądu, a zatem pomijamy kwestię formalnej kontroli skargi kasacyjnej jako pisma procesowego.   A ma ona też pewne elementy dyskusyjne. To jednak temat na inną rozmowę. Co się natomiast tyczy selekcji skarg kasacyjnych w ramach przedsądu, to podkreślić trzeba, że został on wprowadzony w celu zrealizowania systemowego założenia, że skarga kasacyjna jest szczególnym, nadzwyczajnym środkiem zaskarżenia , funkcjonującym w interesie publicznym, czy też społecznym. Ma ona więc sprzyjać spełnianiu przez Sąd Najwyższy roli, którą wyznaczył mu przecież ustawodawca konstytucyjny. Niestety, nie sprawdziło się założenie, że przymus adwokacko-radcowski wpłynie na podniesienie jakości skarg kasacyjnych i doprowadzi do tego, że do Sądu Najwyższego trafiać będą tylko skargi mające solidne podstawy. Ja nie twierdzę, że adwokaci i radcowie prawni nie potrafią pisać skarg kasacyjnych, obecnie problem jest raczej w tym, że nie umieją lub nie chcą odwodzić od tego klientów, nawet wtedy gdy widzą, że zaskarżenie kasacyjne jest niecelowe i bez szans na pozytywne rozpatrzenie.

Klient nasz pan. Jeśli naciska na wniesienie skargi kasacyjnej i gotów jest za to płacić, to prawnik nie odmawia. 
Zapewne tak to działa, ale w efekcie na tym etapie nie dochodzi do selekcji spraw i do Sądu Najwyższego trafia wiele skarg kasacyjnych, które nie spełniają przesłanek kodeksowych. Większość z nich już na wstępnym etapie spotyka się z niepowodzeniem procesowym, czyli z odmową przyjęcia do rozpoznania, kolejne już w efekcie rozpatrzenia przez Sąd Najwyższy, no i w sumie tylko około 10 procent spośród skarg kasacyjnych kończy się pozytywnym dla wnoszącego orzeczeniem, czyli skierowaniem sprawy do ponownego rozpoznania, albo orzeczeniem zmieniającym.

W argumentacji autorów projektu pobrzmiewa taki zarzut, że być może w tych jednoosobowych rozstrzygnięciach jest jakaś cześć decyzji niesłusznych i w składach trzyosobowych zapadałyby bardziej sprawiedliwe postanowienia. Czy można zakładać, że gdy wszystkie skargi kasacyjne będą ocenianie przez trzech sędziów to korzystnych orzeczeń dla skarżących będzie więcej niż te dotychczasowe 10 procent?
Nie sądzę. Nie ma podstaw do twierdzeń, że jest jakieś zjawisko polegające na wydawaniu w tej drodze nieprawidłowych postanowień. Sędziowie Sądu Najwyższego to prawnicy doskonale wykształceni, z ogromnym doświadczeniem i poczuciem sprawiedliwości, którzy potrafią ocenić, czy skarga kasacyjna zasługuje na rozpatrzenie. Jestem przekonany, że jeśli zostanie przywrócona zasada rozpatrywania wszystkich skarg przez składy 3-osobowe, przy czym z pominięciem przedsądu, to proporcje pomiędzy liczbą skarg uznanych za zasadne i tych nieuwzględnionych nie zmienią się zasadniczo.

W debacie, także prawniczej, pojawia się taki argument, że ten tak zwany przedsąd stanowi barierę w dostępie do Sądu Najwyższego?
Znam ten pogląd, bo całkiem niedawno użył go w swojej publikacji pewien wybitny adwokat i profesor na jednym z uniwersytetów. Ale to jest całkowite nieporozumienie. Bo przecież skarga kasacyjna trafia do Sądu Najwyższego, a jedynie są wzmożone przesłanki jej przyjęcia do rozpoznania. To jest środek nadzwyczajny, który nie może mieć masowego charakteru. Zgodnie z konstytucją mamy w Polsce prawo do rozpatrzenia sprawy przez dwie instancje sądowe, a skarga kasacyjna nie jest kolejną instancją, tylko instrumentem procesowym dla spraw szczególnych, przede wszystkim mającym służyć badaniu legalności orzeczenia. Dwie instancje wystarczą, a rolą Sądu Najwyższego, poza zagadnieniami o dużym znaczeniu prawnym, jest tylko wyłapywanie orzeczeń zupełnie wadliwych merytorycznie. I dlatego oczywiście uzasadniona skarga kasacyjna ma być przyjęta i rozpatrzona, ale te niespełniające przesłanek ustawowych nie powinny zajmować czasu sędziów Sądu Najwyższego. Jeśli będą musieli w pełnym zakresie zajmować się wszystkimi, to na pewno będzie to trwało dłużej, ale może to także mimowolnie skutkować gorszymi orzeczeniami. Nie zapominajmy, że podstawową rolą Sądu Najwyższego, narzuconą przez ustawodawcę konstytucyjnego, jest ujednolicanie orzecznictwa, wyjaśnianie wątpliwości prawnych, dbanie o należytą wykładnię prawa. I ten tak zwany przedsąd ma na celu wyeliminowanie takich spraw, w których nie ma podstaw do występowania Sądu Najwyższego w takiej roli.

Ale w tej argumentacji, którą wcześniej przywoływaliśmy pojawia się też zarzut, że wśród tych skarg przyjmowanych we wstępnym badaniu są takie, które są potem oddalane. Ma to świadczyć o tym, że ocena na tym etapie nie zawsze jest właściwa. 
To fakt, ale błędnie oceniany. Rzeczywiście, dosyć duża część skarg kasacyjnych jest oddalana. Ale rolą wstępnej oceny nie jest rozstrzygnięcie, czy podstawy powoływane w skardze kasacyjnej są zasadne, czy nie, tylko czy zaskarżenie wypełnia kwalifikowane przesłanki określone w ustawie dla skargi kasacyjnej. Natomiast późniejsze oddalenie skargi kasacyjnej bynajmniej nie świadczy o tym, że nie było potrzeby jej przyjęcia. Bo nawet, jeśli sąd drugiej instancji prawidłowo rozstrzygnął spór, ale wiąże się z nim jakieś istotne zagadnienie prawne, czy potrzeba wykładni, to sprawa bezwzględnie powinna być kierowana do rozpatrzenia, żeby Sąd Najwyższy dał taką wykładnię, albo podzielił trafną wykładnię sądu drugiej instancji, bo to ma inny wydźwięk i znaczenie. Znakomita cześć skarg kasacyjnych jest kierowanych do rozpatrzenia właśnie w tym celu, nawet ze świadomością, że prawdopodobnie, a nawet z pewnością zostaną one oddalone. Skarżącego spotka niepowodzenie, ale w obiegu prawnym pojawi się ważna wykładnia. Dzięki tej wstępnej selekcji Sąd Najwyższy koncentruje się na sprawach, w związku z którymi może wywiązywać się z konstytucyjnej roli, jaką jest wyznaczanie standardów prawnych. Gdy będzie musiał rozpoznawać wszystkie skargi kasacyjne, to rzadziej będzie miał sposobność wywiązywania się ze swoich konstytucyjnych zadań.  No i szybko wróci problem przewlekłości, na orzeczenia trzeba będzie czekać po kilka lat, a być może „dogonimy" w tym Włochy, gdzie wobec ogromu spraw rozpatrywanie kasacji trwa średnio 7-8 lat. 

Autorzy projektu twierdzą, że proponowaną zmianę chcą wprowadzić w interesie publicznym.
W błędzie są ci, którzy myślą, że zniesienie selekcji przy dopuszczaniu skarg kasacyjnych będzie w interesie publicznym. To nie załatwi żadnego interesu publicznego, no chyba że ma to służyć pieniaczom, bo część skarg kasacyjnych kierują do Sądu Najwyższego takie właśnie osoby. Interes publiczny nie będzie lepiej zaspokajany, gdy Sąd Najwyższy będzie zasypany skargami, których nie będzie w stanie w rozsądnym czasie rozpatrzeć.

Czytaj: Skarga kasacyjna - "przedsąd" do likwidacji? >>