"Ustawa miała pomóc dyskryminowanym cudzoziemcom, ale niestety nie pomaga" - mówiła Monika Szulecka ze Stowarzyszenia Interwencji Prawnej, omawiając wyniki badań na temat obowiązującego w Polsce prawa antydyskryminacyjnego w odniesieniu do cudzoziemców.

Jak podkreśliła ekspertka, ustawę uchwalono po długim procesie legislacyjnym w 2010 r., pod presją Unii Europejskiej, gdy Polsce groziły już kary za niewdrożenie przepisów antydyskryminacyjnych wynikających z dyrektywy. "Szkoły niechętnie przygotowują zajęcia dla uczniów o dyskryminacji. Dominuje stereotyp, że za słowem +mniejszość+ kryją się przede wszystkim mniejszości seksualne" - wskazała.

Szulecka zauważyła, że część norm z dyrektywy zamieszczono w ustawie o równym traktowaniu obywateli UE, a inne fragmenty antydyskryminacyjnych przepisów znalazły się w Kodeksie pracy lub innych ustawach.

"Przepisy z Kodeksu pracy działają najlepiej" - oceniła mec. Karolina Kędziora z Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego. Jak mówiła, jest tak dzięki temu, że do Kodeksu wpisano otwarty katalog cech prawnie chronionych, których naruszenie prowadzi do sądowego wyroku potwierdzającego dyskryminację.

"Widząc, że jakaś firma w ramach rekrutacji wymaga zdjęcia kandydata, możemy kierować do sądów pozwy, w których wskazujemy na dyskryminację ze względu np. na stan zdrowia, wygląd, kolor skóry, transseksualność. To nam pomaga" - powiedziała.

Jej zdaniem z dokonanej przez PTPA analizy akt postępowań sądowych wynika, że są sędziowie nieznający prawa antydyskryminacyjnego, którzy nie stosują zawartych w nich zasad - np. w procesie na podstawie ustawy antydyskryminacyjnej powód nie musi - jak w zwykłej sprawie cywilnej - udowodnić, że był dyskryminowany, a jedynie przedstawia uprawdopodobnione okoliczności dyskryminacji. "To pozwany, np. pracodawca, musi udowodnić, że nie dyskryminował. Okazuje się, że część sędziów nie stosuje tej zasady, bo się z nią nie zgadza" - powiedziała Kędziora. Zaznaczyła zarazem, że udało się porozumieć w sprawie szkoleń dla sędziów na ten temat.

Według Moniki Szuleckiej cudzoziemcy nie są chętni, by zgłaszać przypadki ich dyskryminowania. "Nie ufają instytucjom państwowym. A jeśli nie zgłosi swej sprawy, to przecież nikt mu nie pomoże" - wskazała. Zarazem podkreśliła, że gdy cudzoziemiec przyjeżdża do Polski w celach ekonomicznych, "to nie ma priorytetu chodzenia po sądach - jeśli nawet teoretycznie mógłby liczyć na odszkodowanie".

"Cudzoziemcy nie chcą składać skarg szczególnie wtedy, gdy ich status prawny w Polsce jest niejasny. Obawiają się, że ich skarga może wpłynąć np. na decyzję o przedłużeniu prawa do czasowego pobytu. I niekiedy faktycznie ich obawy są uzasadnione" - dodał dr Witold Klaus z Polskiej Akademii Nauk, współpracujący ze Stowarzyszeniem Interwencji Prawnej.

W jego ocenie polskie prawo jest skonstruowane tak, aby wykluczać cudzoziemców, a nie włączać ich do społeczeństwa. "Weźmy przepisy o pomocy społecznej, silnie związane z kwestią obywatelstwa polskiego. Nie mając go, cudzoziemiec nie dostanie pomocy społecznej, choć wszyscy - łącznie z urzędnikami - widzą, że jej naprawdę potrzebuje. Skoro ten stan prawny trwa już tyle lat, to możemy mówić o celowym wykluczaniu, a nie jakimś przeoczeniu" - powiedział.

Uczestnicy dyskusji zgodzili się, że dobrze byłoby, gdyby Rzecznik Praw Obywatelskich szerzej włączał się w kwestie antydyskryminacyjne, co od kilku lat należy do ustawowych zadań RPO. Wskazywano, że do niedawna było tylko dwóch pracowników tego pionu. Dziś - jak mówiła Katarzyna Mikołajska z biura Rzecznika - jej zespół ds. antydyskryminacyjnych liczy już ośmioro prawników.

"Główny problem to ograniczenie prawne Rzecznika, który może wkraczać tylko w sprawy naruszeń na gruncie obywatel-państwo. Skarg na dyskryminację dostajemy na razie mało lub bardzo mało. Ale chcemy działać" - zapewniła. (PAP)

wkt/ abr/ ura/