Prokuratura zarzuciła B., że zamordował Edytę W., którą wcześniej nakłonił do pożyczenia mu ponad 70 tys. zł. Do zabójstwa miało dojść z 10 na 11 listopada 2005 r. w Warszawie w mieszkaniu wynajmowanym przez Arkadiusza B. Do tej pory jednak nie udało się odnaleźć ciała kobiety. Technicy policyjni odnaleźli później jedynie niewielkie ślady jej krwi w łazience mieszkania.
Prokuratura wskazywała także, że oskarżony od początku znajomości z Edytą W., czyli od września 2005 r., okłamywał ją, mówił, że prowadzi firmę, a jego rodzice mieszkają we Włoszech. Jednocześnie utrzymywał kontakty z innymi kobietami. Oskarżenie dowodziło, że B. był ostatnią osobą, z którą Edyta W. miała kontakt; po 10 listopada B. poruszał się samochodem ofiary, przez kilka dni wietrzył wynajmowane mieszkanie, miał także spłacić część swoich zobowiązań finansowych.

"Brak w sprawie jednoznacznego i kategorycznego dowodu, że zaginiona Edyta W. nie żyje, nie udało się też ustalić, że zabił ją oskarżony" - mówił sędzia Tomasz Grochowicz, uzasadniając wyrok. Wprawdzie - jak wskazał sąd - poszlaki mogą świadczyć, że kobieta nie żyje, ale po zgromadzeniu ponad 40 tomów akt nie udało się kategorycznie stwierdzić, w jaki sposób zginęła i udowodnić bez wątpliwości, że zabił ją oskarżony.
Sąd wskazał, że w aktach sprawy brak jest kategorycznego dowodu śmierci Edyty W. "Zarówno strony, jak i sąd starały się ustalić prawdę (...) są jednak wątpliwości, których nie udało się wyjaśnić" - mówił sędzia.
Sąd zaznaczył, że Edyta W. była osobą towarzyską i blisko związaną z rodziną, a jej nagłe zniknięcie przeczy jej dotychczasowemu trybowi życia. "Poszlaki i elementy mogące wskazywać na oskarżonego nie mogą być jednak traktowane jako stuprocentowe dowody jego winy w zakresie postawionego mu zarzutu" - wskazywał Grochowicz. W sprawie prokuratura, a także pełnomocnik rodziny ofiary, wnosili o wymierzenie oskarżonemu kary dożywocia. Obrońca oskarżonego wnosił o uniewinnienie swego klienta od zarzutu zabójstwa, gdyż wątpliwości powinny być rozstrzygane na korzyść oskarżonego.
Ponadto B. był oskarżony o oszustwo, czyli wyłudzenie od Edyty W. ponad 70 tys. zł, ukrywanie dokumentów Wojskowej Agencji Nieruchomości, gdzie był zatrudniony na umowę zlecenie jako archiwista, a także posiadanie bez zezwolenia amunicji do pistoletu gazowego.
Sąd wskazał, że w sprawie oszustwa udało się jedynie udowodnić wyłudzenie 28 tys. zł od Edyty W. "W postępowaniu dowodowym mamy dwa dowody dotyczące przelania na rachunek B. kwot po 14 tys. zł i to jest pewne. Bardzo prawdopodobne, że pozostałe pieniądze trafiły do oskarżonego, ale nie mamy jednoznacznego dowodu, są to tylko przypuszczenia" - uzasadniał sędzia. Za oszustwo i pozostałe czyny sąd wymierzył oskarżonemu karę łączną pięciu lat pozbawienia wolności, zaliczył jednak do niej ponad cztery lata aresztu od lutego 2006 r. do kwietnia bieżącego roku. Ponadto sąd wymierzył B. karę grzywny w wysokości 10 tys. zł i nakazał zwrot 28 tys. zł.

Wyrok nie jest prawomocny. Złożenie apelacji po otrzymaniu pisemnego uzasadnienia wyroku zapowiedziała prokuratura. Również obrońca B., mec. Zbigniew Jewdokin, zapowiedział złożenie apelacji, gdyż kara więzienia wymierzona jego klientowi za pozostałe zarzuty jest - jak ocenił - zbyt surowa, tym bardziej, że B. nie był wcześniej karany.

PAP