Zdarzenie, które miało miejsce w lipcu 2006 r., odbiło się szerokim echem w całym kraju. Policja ścigała uczestników napadu na hurtownię wędlin w Kraśniku, którzy grożąc użyciem broni palnej zmusili kasjerkę do wydania 15 tys. zł, a następnie uciekli na motocyklu. Policja ustawiła blokady na drogach. Na jednej z nich, w Chodlu, jadący motocyklem Marcin K. nie zatrzymał się na wezwanie policjantów i ominął blokadę. Policjanci ruszyli za nim w pościg radiowozem. Motocyklista zawrócił, ominął radiowóz i jechał w kierunku blokady, gdzie został jeden policjant. Ten znów dawał mu znak do zatrzymania, ale motocyklista nie zatrzymał się. 21-latek omal go nie rozjechał. Policjant użył broni, oddał 10 strzałów, w tym trzy ostrzegawcze. Po akcji okazało się, że Marcin K. nie miał nic wspólnego z napadem. Nie miał prawa jazdy na motocykl, a tylko samochodowe.
Sąd okręgowy uznał, że policjant miał prawo użyć broni, ale nie był dostatecznie wyszkolony, więc za skutki jego działania ponosi odpowiedzialność państwo. Jednak według Sądu Apelacyjnego nie został udowodniony związek przyczynowy między liczbą szkoleń policjanta a jego postępowaniem podczas blokady. Zdaniem sądu policjant znajdował się w sytuacji obrony koniecznej, reagował na nieprawidłowe i nieprzewidywalne zachowanie Marcina K. Akcja trwała krótko, rozwijała się dynamicznie i policjant mógł obawiać się, że motocyklista, który go ominął, zawróci i będzie usiłował go staranować, tak jak już wcześniej zrobił, gdy uciekał przed radiowozem.
Prokuratura umorzyła karne postępowanie w tej sprawie, a jej decyzję utrzymał w mocy sąd. Sprawa o odszkodowanie - rodzice zastrzelonego motocyklisty domagają się 800 tys. zł - wróci teraz do sądu pierwszej instancji.

Nie wróci już zapewne dyskusja, która przeszła w 2006 roku przez wszystkie media i fora internetowe. Większość jej uczestników stawała wtedy po stronie zabitego motocyklisty i jego rodziny. Nie bardzo trafiały do przekonania argumenty, że przecież młody człowiek łamał prawo i sam sprowokował serię zdarzeń, które doprowadziły do jego śmieci. Dla rodziny to oczywiście ogromne nieszczęście, ale nie powinno to przesłaniać podstawowych zasad obowiązujących w państwie prawa. Dobrze, że sąd apelacyjny postawił w tej sprawie kropkę nad i!