PAP: Jak pan myśli, czym kierowali się ci, którzy zgłosili pańską kandydaturę na szefa Najwyższej Izby Kontroli?

Krzysztof Kwiatkowski: Jestem przekonany, że zdecydowała moja wizja funkcjonowania NIK. Bardzo się cieszę z decyzji parlamentu, gdzie większość koleżanek i kolegów z Sejmu i Senatu poparła mnie w głosowaniu. Traktuję to zaufanie jako zobowiązanie, by tę wizję zrealizować.

PAP: Deklarował pan już wcześniej, że będzie się wyłączał z podejmowania decyzji w kontrolach dotyczących obszarów, którymi zajmował się pan jako minister. Czy czuje pan, że jest już poza polityką?

K.K.: Złożyłem rezygnację z członkostwa w partii, a w momencie zaprzysiężenia, planowanego na 27 sierpnia, złożę też mandat poselski. Mam nadzieję, że będę oceniany na podstawie wykonanej pracy - tak jak wszyscy dotychczasowi prezesi NIK: były poseł Porozumienia Obywatelskiego Centrum ś.p. prezydent Lech Kaczyński, czy Janusz Wojciechowski - poseł PSL i minister w kancelarii premiera, czy były poseł AWS Mirosław Sekuła. Liczę, że także będę mógł skorzystać z tego kredytu zaufania, który naturalnie musi być weryfikowany moją pracą.

PAP: Co pan chce zmienić w NIK?

K.K.: Cieszę się z wysokiego poziomu zaufania społecznego do Izby, ale niepokoi mnie, że inne instytucje, które z NIK współpracują, różnie podchodzą do jej wniosków pokontrolnych. Autorytet NIK w relacjach z tymi instytucjami na pewno trzeba odbudować.

PAP: Z którymi?

K.K.: W ostatnich trzech latach było sto kilkanaście wniosków NIK o konieczność zmiany w prawie i Sejm zrealizował raptem jedną czwartą z nich. Zaproponuję zwiększenie kompetencji sejmowej komisji Kontroli Państwowej, do której wpływać będą zbiorcze zestawienia takich wniosków, a komisja powinna monitorować odpowiedzialne za przygotowanie zmian instytucje. Oczywiście inicjatywę w tym zakresie mogą również podjąć posłowie, przygotowując odpowiednie nowelizacje przepisów prawa.

PAP: A jak pan ocenia współdziałanie na linii NIK-prokuratura?

K.K.: Procent postępowań wszczynanych przez prokuraturę z zawiadomienia NIK jest stosunkowo nieduży, a liczba zarzutów postawionych w takich sprawach - wręcz znikoma. Wymaga zastanowienia, czy jakość tych wniosków jest niewystarczająca, czy prokuratura podchodzi do nich ze zbyt małym zaangażowaniem. NIK to naczelny konstytucyjny organ kontroli państwowej.

Owszem, kontroler w zawiadomieniu wskazuje tylko na ewentualność, podejrzenie popełnienia przestępstwa i nikt nie zakłada, że sto procent zawiadomień potwierdzi się w praktyce, ale wszyscy wiemy, że wiele jest do zrobienia w tym obszarze. Chciałbym niebawem porozmawiać o tym z Prokuratorem Generalnym i na bieżąco współpracować z nim w tej sprawie.

PAP: Może problem tkwi w tym, że część zawiadomień NIK kieruje pod niewłaściwy adres, bo np. zamiast do prokuratury swe wnioski dotyczące nieprawidłowości w wydatkowaniu publicznych pieniędzy powinien badać inny organ?

K.K.: Wymaga to sprawdzenia, bo też zakładam, że część wniosków NIK nie kwalifikuje się do odpowiedzialności karnej, ale np. dyscyplinarnej. Ale mam pomysł jeszcze na głębszą zmianę filozofii funkcjonowania NIK-u.

PAP: Jaki?

K.K.: Kontrole muszą się zogniskować na tych obszarach, które są zagrożone tzw. ryzykami systemowymi. Chodzi o to, na co wydaje się najwięcej pieniędzy, czyli inwestycje w infrastrukturę czy informatykę - wiadomo, że mogą tu występować różne nieprawidłowości. Kontrole tych sfer to powinien być priorytet. Inny ważny kierunek to intensyfikacja kontroli beneficjentów wykorzystujących fundusze unijne.

Pamiętajmy, że w nowej perspektywie budżetowej na lata 2014-20, gdzie wywalczyliśmy 400 mld złotych. Komisja Europejska zaproponowała nowy instrument o niewinnej nazwie "korekta finansowa netto". Dzięki niemu - według nieprecyzyjnych zasad - Komisja będzie mogła odebrać przyznane wcześniej pieniądze w związku ze stwierdzeniem nieprawidłowości w ich wydawaniu przez beneficjenta.

PAP: NIK ma kontrolować decyzje Komisji Europejskiej?

K.K.: Nie. Chodzi o to, że Izba będzie musiała być aktywniejsza w kontrolach beneficjentów funduszy unijnych na poziomie krajowym - po to, aby przedstawiane Brukseli projekty nie zawierały tego typu błędów, bo przy niejasnych kryteriach możemy stracić niemałe pieniądze. Nie będzie już możliwości - tak jak dziś - korekty projektu lub zamiany go na nowy, jeśli Unia stwierdzi nieprawidłowości. W nowej wersji całe pieniądze z dofinansowania mogą przepaść, jeśli projekt będzie wadliwy.

PAP: Jak pan sobie wyobraża te "aktywne kontrole NIK"?

K.K.: Kontrole nie mogą być tylko powierzchowne i ograniczać się do wytknięcia prostych formalnych nieprawidłowości. Musimy stosować podejście systemowe. Oceniać także, czy osiągnęliśmy - wydając publiczne pieniądze - zadowalające efekty. NIK to strażnik pieniędzy podatnika, a kontrole muszą informować nie tylko o negatywnych, ale także o pozytywnych przykładach. Musimy więc wzmocnić dialog z podmiotami kontrolowanymi, zwłaszcza przed rozpoczęciem procedury kontroli, np. w zakresie omówienia celu kontroli czy kryteriów ocen. Analizy pokontrolne powinny też dawać odpowiedź na pytanie, czy pieniądze publiczne mogą być wykorzystywane lepiej niż obecnie. Oczywiście, gdy dojdzie do naruszenia prawa trzeba korzystać z najdalej idących narzędzi, z zawiadomieniem do prokuratury włącznie.

PAP: Czy to wymaga zmian w przepisach, czy wystarcza sama aktywność prezesa Izby?

K.K.: Prezes kieruje NIK, ale nie działa sam. O planach kontroli decyduje 19-osobowe Kolegium Izby, w którym prezes ma jeden głos. Kontrole przeprowadza kontroler - nieusuwalny urzędnik mianowany, pod nadzorem wybranego w konkursie szefa jego departamentu. Rolą moją jako prezesa jest przekonanie nowych współpracowników do zmiany filozofii działania i wprowadzenia tego dialogu do zasad prowadzenia kontroli.

PAP: Najważniejsza w każdym roku to kontrola wykonania budżetu państwa...

K.K.: Uważam, że ta kontrola powinna być oparta na analizie sięgającej kilku lat wstecz, aby ocenić, czy dana instytucja miała w przeszłości problemy z wydatkowaniem środków budżetowych. Ponadto myślę, że kontrola powinna być adekwatna do budżetu, jakim ona dysponuje. Dziś według tych samych kryteriów formalnych kontroluje się Rzecznika Praw Dziecka, który ma budżet 10 mln zł, jak i Narodowy Fundusz Zdrowia, które dysponuje około 60 miliardami zł rocznie. Trzeba się zastanowić, czy nie jest marnotrawstwem sił i środków wdrażanie takiej samej procedury kontrolnej do nieporównywalnych ze sobą instytucji. Taką dyskusję chcę przeprowadzić z parlamentem.

PAP: Kontrolerzy NIK są w stanie zbadać każdą dziedzinę?

K.K.: Tak, choć uważam, że można częściej sięgnąć po ekspertów z różnych specjalności, powoływanych na podobnej zasadzie jak biegli sądowi, a czasami przed rozpoczęciem kontroli przeprowadzać panel dyskusyjny z ich udziałem, który ujawniłby problemy warte zbadania. Dziś zbyt rzadko korzystamy z tego narzędzia. NIK ma bardzo dobrych fachowców, którzy badają zgodność stanu faktycznego z przepisami, ale pojawiają się nowe obszary, którymi trzeba się zająć.

PAP: Czy odejście z polityki to droga w jedną stronę?

K.K.: Mam taką zasadę, która zawsze sprawdzała mi się w życiu, że staram się jak najlepiej wykonywać to, czym się aktualnie zajmuję. Bo właśnie dzięki temu, że coś robiłem dobrze, miałem kolejne zajęcia. Pożegnanie z polityką ma strony dobre i złe. Będzie mi brakować pracy posła, którą rozumiem jako tworzenie dobrego prawa oraz kontaktów z ludźmi, którzy przychodzili z różnymi problemami do mojego biura poselskiego. A na pewno nie będzie mi brakować emocji politycznych rozumianych jako sposób na jak najskuteczniejsze uderzenie oponenta.

Rozmawiał: Wojciech Tumidalski (PAP)

wkt/ pz/ mhr/