Gdyby obrazowo podejść do liczby delegowanych sędziów, to tak jakby w ciągu jednego roku przeniesionych zostało w inne miejsce kilka, i to większych, sądów okręgowych. Z drugiej strony - liczba wakatów w sądach pod koniec grudnia 2020 r. sięgnęła 1048, i to największy poziom od kilku lat. Problemy kadrowe - jak mówią sędziowie - są więc faktem.  

Podkreślają, że podstawowym problemem delegacji jest to, iż wiążą się z zablokowaniem etatu i to bywa, że nawet na 10 lat. Tak więc sędzia jest, ale teoretycznie, bo w delegacji w sądzie wyższej instancji. Jeszcze krytyczniej oceniane są delegacje do Ministerstwa Sprawiedliwości. W ocenie wielu prawników czas z nimi skończyć, m.in. dlatego, że sędzia zostaje wyrwany z pracy orzeczniczej, do której wraca często po kilku latach i po kilku nowelizacjach przepisów, z doświadczeniem... urzędnika. 

Czytaj: Sądy jak fabryki - spraw przybywa, sędziów - nie>>

Delegacjoza trawi sądy 

Problem zresztą był dostrzegany przez samo ministerstwo. W 2019 r. ówczesny wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak przyznawał, że każda delegacja osłabia sąd, ale też wskazywał, że jest instytucją niezbędną, bo "ratuje przed spowolnieniem sądy wyższej instancji". Już wówczas pojawiały się ze strony resortu propozycje remedium - spłaszczenie struktury sądów i jednolite stanowisko sędziego.

- Systemowo rzecz biorąc, delegacje są elementem nadzoru administracyjnego nad działalnością sądów i służą weryfikacji pod przyszłe awanse sędziów. Dopóki będą tak umiejscowione, to ich problem nie zostanie nigdy rozwiązany - mówi dzisiaj sędzia Jacek Ignaczewski z Sądu Rejonowego w Olsztynie.

I dodaje, że on sam od dawna postulował, by ten nadzór administracyjny został zastąpiony, bo powoduje tylko bezład organizacyjny.
- Sądownictwo potrzebuje normalnych elementów zarządzania, klasycznego zarządzania przedsiębiorstwem. Przy takim podejściu także delegacje będą elementem zarządzania firmą i nie będzie to miało żadnego związku z awansami, odwołaniem. Obecnie jest tak, że minister sprawiedliwości deleguje i wtedy jest dobrym ministrem, potem z jakiegoś powodu odwołuje i jest złym ministrem. Gdyby był w tym element zarządzania to obowiązywałyby takie zasady jak przy delegacji pracownika w firmie. A kiedy delegujemy pracownika w firmie? Jak jakaś jednostka potrzebuje wsparcia, pomocy - mówi. 

To według niego wymaga jednak spojrzenia na sądownictwo jak na sieć przedsiębiorstw, świadczących usługę pod tytułem sprawiedliwości. - Delegacje muszą być w każdej firmie. Zgodnie z tym modelem, jeżeli w sądzie A jest niedobór sędziów, a w sądzie B nadmiar, to normalną rzeczą jest to, że można sędziów delegować. Tylko nie na zasadzie widzimisię nadzorcy, czy to prezesa czy ministra sprawiedliwości, tylko na zasadzie zdrowego zarządzania firmą - wskazuje.

 

Cena promocyjna: 11.9 zł

|

Cena regularna: 119 zł

|

Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 23.8 zł


"Przesuwanie" sędziów poza przepisami

Sędziowie podkreślają też, że przy okazji obchodzone są przepisy - bo "delegacje" są poza kognicją Krajowej Rady Sądownictwa i prezydenta. - To przecież jest prerogatywa prezydenta kto jest sędzią, a nie ministra. Tymczasem pozostaje to poza jakąkolwiek kontrolą, sędzia może być przez ileś lat delegowany i w każdym momencie może być odwołany przez ministra sprawiedliwości, bez zgody KRS - mówi sędzia Zbigniew Miczek z Sądu Rejonowego w Tarnowie. 

W jego ocenie może to też stanowić obejście Konstytucji, zgodnie z którą każdy ma prawo, by jego sprawa została rozpatrzona przez właściwy sąd. - A to jest sąd właściwie obsadzony, co z kolei oznacza, że osoba orzekająca została prawidłowo do niego powołana. W związku z tym sprawowanie  – na podstawie delegacji  na czas nieokreślony  - urzędu sędziowskiego , stanowi pominięcie KRS i Prezydenta w procesie obsadzania stanowisk sędziowskich. 

Sędzia Piotr Gąciarek, z Sądu Okręgowego w Warszawie podkreśla, że sama  instytucja delegowania sędziego do sądu wyższego rzędu nie jest taka zła, ale przebiega to obecnie w sposób patologiczny. Wskazuje przede wszystkim, że decyzja o delegacji sędziego do innego sądu nie może mieć charakteru arbitralnej, niepodlegającej kontroli decyzji ministra sprawiedliwości - a tak jest od dawna, jeszcze przed 2015 rokiem. 

- Kandydatury sędziów do delegowania powinno oceniać (w prowadzonym wg jasnych kryteriów postępowaniu konkursowym) kolegium sądu, do którego mają trafić (czyli SO czy SA), oczywiście kolegium złożone z członków wybranych przez sędziów. Minister powinien delegować sędziego na czas oznaczony na wniosek kolegium, a nie dowolnie kogo mu się podoba. Nie może być też tak, że minister może w każdej chwili, bez uzasadnienia, odwołać sędziego z delegacji. Dopuszczam taką możliwość w sytuacjach wyjątkowych (np. gdy sędzia w ogóle nie radzi sobie z pracą nad trudniejszymi sprawami i na wniosek prezesa danego sądu, z prawem do odwołania sędziego do KRS. Ale do KRS legalnie powołanej z 15 sędziami wybranymi przez środowisko sędziowskie - dodaje. 

Zobacz procedurę w LEX: Rozpoznawanie spraw w postępowaniach cywilnych w okresie stanu zagrożenia epidemicznego lub stanu epidemii ogłoszonego w związku z COVID-19  >

Czytaj: Gdzie poczta nie może, tam mail pomoże - trudna droga do sądowych e-doręczeń>>

Sędzia w ministerstwie - konieczne granice

Sędziowie uważają, że konieczne są też zmiany lub całkowita likwidacja możliwości delegowania do Ministerstwa Sprawiedliwości. 

- Absolutnym skandalem są wieloletnie delegacje sędziów do ministerstwa. Tacy sędziowie po kilku latach, z dala od sali sądowej, w warunkach podległości służbowej politycznemu ministrowi sprawiedliwości - stają się wyłącznie urzędnikami, obciążając jednocześnie swoją płacą sąd macierzysty i blokując w nim etat. Nie ma żadnego uzasadnienia dla utrzymywania takiego status quo - mówi sędzia Dorota Zabłudowska z Sądu Rejonowego Gdańsk-Południe.

Według niej, jeśli takie rozwiązanie ma dalej funkcjonować, to z ograniczeniem - np. do maksimum 6 miesięcy, bez możliwości przedłużenia.

Z kolei sędzia Miczek uważa, że ewentualne delegowanie sędziego do Ministerstwa Sprawiedliwości winno być ograniczone, do sytuacji uczestniczenia w określonych projektach na zasadzie eksperckiej, gdzie niezbędna jest wiedza i doświadczenie sędziowskie. 

W ocenie sędziów problematyczne są też m.in. delegacje np. z sądu rejonowego do sądu apelacyjnego. - Jest wręcz niebezpieczne dla obywateli, aby orzeczenia SO kontrolował ktoś, kto sam nigdy nie orzekał w sądzie okręgowym. Te delegacje nie służą interesowi wymiaru sprawiedliwości, a raczej zaspokojeniu zbyt rozbudzonych ambicji poszczególnych osób - dodaje sędzia Gąciarek.

Czytaj w LEX: Zabezpieczenie roszczeń w czasie epidemii >

 

 

Środek złoty czyli jaki? 

Sędzia Ignaczewski rozwiązanie widzi w zdrowym zarządzeniu. - Jeśli pracownik ma być delegowany z jednego miejsca do drugiego, bo taki jest interes firmy, to musi to być dla niego opłacalne, musi tego chcieć. W związku z tym proponowałem zamianę dodatków funkcyjnych na dodatki organizacyjno-zarządcze. Czyli przygotowanie systemu zachęt dla sędziów by chcieli być delegowani, ale nie po to, by zostać w sądzie okręgowym czy apelacyjnym, ale po to, by pomóc firmie - wskazuje sędzia. 

Nie ma wątpliwości, że takie podejście rozwiązywałoby problemy wynikające z nierówności pomiędzy sądami np. w zakresie obsady. 
- Sędziowie muszą jednak przestać patrzeć na delegacje jak na element kariery zawodowej. Ten system będzie się wydawał utopią tak długo, jak sędziowie będą chcieć awansować, wspinać się po drabinie hierarchii, a będą tego chcieli, dopóki sędzią będą zostawać ludzie młodzi, bez dorobku zawodowego i majątkowego, wykształceni w krakowskiej szkole, pod uważnym nadzorem ministra sprawiedliwości. Trzeba sobie najpierw postawić pytanie - jakich chcemy sędziów? Wszyscy wiemy, że niezależnych, doświadczonych, mądrych, roztropnych itp. To niestety przychodzi z wiekiem. Dlaczego korona zawodów prawniczych nie jest u nas możliwa? Bo wymaga gruntownych zmian organizacyjnych oraz nie opłaca się to politykom - wskazuje sędzia Ignaczewski.

W jego ocenie najpierw więc trzeba rozwiązać kwestie drogi do zawodu sędziego i przesądzić zasady organizacyjne. Potem czas na zarządzanie. - Bezdyskusyjnie jest konieczne, ma jednak jedną istotną wadę - nie tylko motywuje, ale i rozlicza - podsumowuje sędzia. 

Czytaj w LEX: „Pozwy zbiorowe” jako odpowiedź na czasy „niedyspozycji” wymiaru sprawiedliwości w czasach epidemii koronawirusa >