Głowiłem się przez dwa tygodnie jak przemycić moje treści nie drażniąc uczuć szwedzkiej feministki. Przecież istnieją rzeczowniki mające sens jedynie w rodzaju męskim np: rycerz, muszkieter, ułan, huzar i, ciągle jeszcze – dżentelmen. Konsultowałem zagadnienie z językoznawcami, cudzoziemcami, native speakerami. Reakcją była powszechna wesołość, podszyta lekką bezradnością. Jak uspokoić szwedzką feministkę? Wykombinować coś à la "gentle women"? A może "gentle ladies" – skoro większość przemówień zaczyna się od słów: "Ladies and gentlemen..."
Po dwóch tygodniach zmagań znalazłem rozwiązanie. Zrobiłem przy słowie gentleman odsyłacz. W przypisie wyjaśniłem, że przez staromodne określenie gentleman autor niniejszego tekstu rozumie przedstawicieli społeczności arbitrażowej obojga płci. Gdy dyktowałem tę poprawkę mojej sekretarce drgnęły jej palce przy wpisywaniu ostatnich dwóch słów (both sexes). "Tego Panu na pewno nie puszczą" – zawyrokowała. Puścili.

A więc, dla kogo jest arbitraż?
Często arbitrażowi zarzuca się elitarność. Elitarność nie brzmi wcale źle. Brzmi dumnie. Sądy polubowne są dla dżentelmenów. Dżentelmeni przestrzegają zasad: dyskrecja, dotrzymywanie słowa, honor, poufność, szukanie kompromisu, nieodwołalność, dobrowolne wykonanie wyroku, szacunek dla dobrego imienia i reputacji firmy. Kultura rozprawy przewyższa zachowania znane z sądów powszechnych. Jeśli liczba dżentelmenów w biznesie wzrośnie, zwiększy się też liczba spraw. Dla nie-dżentelmenów pozostaje włóczenie się po korytarzach i salach sądowych przez wszystkie instancje.
Tę wiadomość warto przekazać przedsiębiorcom bezpośrednio, czasami ponad głowami ich prawników, albo obok nich. Powiedzieć im, że arbitraż jest: elegancki, kulturalny, modny. Ma atmosferę inną niż atmosfera sal sądowych i zatłoczonych korytarzy sądów powszechnych. Promując arbitraż należy mówić przedsiębiorcom wprost, że człowiek elegancki nie idzie do sądu powszechnego, gdzie może minąć się z przestępcą. Gdzie w korytarzu mijają go konwoje eskortujące zakutych w kajdanki ludzi, a ekipy telewizyjne zbierają się nie po to, aby zrobić wywiad z profesorem, czy autorytetem w dziedzinie arbitrażu, ale żeby sfilmować kolejnego aferzystę, albo polityka wmieszanego w niejasne interesy. Tę myśl pro-arbitrażową my, jako praktycy, również my, jako teoretycy, powinniśmy adresować szeroko, dużo dalej niż to robimy na naszych konferencjach arbitrażowych. To przedsiębiorca (czy to biznesman, czy biznes woman) powinien sam powiedzieć swojemu prawnikowi: „Panie mecenasie, proszę wstawić w mój kontrakt klauzulę arbitrażową. Ja chcę iść do arbitrażu, nie do sądu.”

Autor: Adw. Piotr Nowaczyk, partner w kancelarii Salans, członek Międzynarodowego Sądu Arbitrażowego ICC w Paryżu, arbiter i doradca w ok. 150 arbitrażach w polskich i zagranicznych instytucjach arbitrażowych, prezes Sądu Arbitrażowego przy KIG w poprzedniej kadencji. E: pnowaczyk@salans.com

Czytaj także:
Czy arbitraż jest stary jak Świat?
Czy łatwo jest zrobić karierę arbitra?