Najlepiej w krajach o wysokich podatkach i rozbudowanych systemach świadczeń socjalnych, dzięki czemu można by im te pieniądze zabrać i przekazać „ubogim”, czyli administracji państwowej, która ma się zajmować redystrybucją dochodu.

Tak naprawdę wszystkie te przytłaczające swoją precyzją statystyki pochodzą prawie wyłącznie z jednego źródła – niewielkiej spółki z siedzibą w Anglii o nazwie TAX JUSTICE NETWORK LIMITED, która zgodnie ze sprawozdaniem finansowym w 2010 r. mogła pochwalić się 2,676 funtów zysku, a w 2011 r. 13,949 funtów zysku, a więc cały zysk tej spółki był około dwa razy niższy niż jedna średnia pensja roczna przeciętnego pracownika w Wielkiej Brytanii.

Tax Justice Network to w rzeczywistości niewielki, lewacki think tank, którego koncepcja powstała w czasie spotkania antyglobalistów (zwanych także "alterglobalistami") w ramach Światowego Forum Społecznego w 2003 roku. Do niedawna TJN była hobbystycznym przedsięwzięciem niewielkiej grupy emerytowanych „rewolucjonistów” związanych kiedyś z ruchem zielonych i lewicą chrześcijańską. TJN stanowiła element uroczego i barwnego marginesu życia metapolitycznego, obok różnych anarchosyndykalistów, antycyklistów, zapatystów, ekofeministów, pacyfistów.

Jednak w latach 2009-2011, dzięki politycznemu wsparciu spin doktorów OECD, Tax Justice Network stała się główną gwiazdą światowych mediów, wyjmując ze swojego przepastnego kapelusza coraz to nowe statystyki, które charakteryzują się tym, że wszyscy je cytują, chociaż nikt nie potrafi wytłumaczyć, w jaki sposób autorzy doszli do tych wniosków. Jest to o tyle istotne, że patrząc w sprawozdania finansowe TJN widać, że tej organizacji brakuje infrastruktury, zasobów i narzędzi, aby tworzyć swoje statystyki inaczej, niż wyjmując je z kapelusza. Nawiasem mówiąc, ciekawe jest też to, że spółka Tax Justice Network pokazuje rentowność na poziomie 2,61 proc. przychodów, a więc nie wyższym niż „zachodnie korporacje”, które tak zawzięcie krytykuje. Większość przychodów, które w 2011 r. wyniosły 533,905 funtów zjadają „koszty administracyjne”.

Osobiście uważam, że metodologia TJN oparta jest na chiromancji, z elementami hydromancji i dafnomancji, bo trudno mi sobie wyobrazić, aby przy pomocy innych metod autorzy mogli dojść

do tak precyzyjnych wniosków, w sytuacji, gdy brak jest elementarnych danych wyjściowych do
dokonywania szacunków. Tym lepiej dla OECD, bo nikt nie jest w stanie skutecznie zakwestionować statystyk Tax Justice Network.

Jak jest w rzeczywistości?

Żaden rozsądny obserwator życia społeczno-politycznego i gospodarczego nie kwestionuje faktu, iż zjawiska prania pieniędzy i oszustw podatkowych to poważne wyzwania i zagrożenia współczesności. Na tyle niebezpieczne, że brytyjski premier David Cameron zaplanował w ramach przewodnictwa brytyjskiego w G8 i szczytu ósemki najbogatszych państw (17-18.06) koncentrację na walce z protekcjonizmem w handlu międzynarodowym oraz z tzw. rajami podatkowymi, jakoby najważniejszymi przyczynami wciąż trwającego kryzysu finansowego.

Istotnie, Brytyjczycy w trakcie szczytu G8 usiłowali przekonać pozostałych partnerów do zgody na utworzenie jawnego, powszechnie dostępnego, globalnego rejestru firm. Miałoby to być panaceum na powszechny – ich zdaniem - proceder unikania płacenia podatków przez wielkie korporacje i ich właścicieli. W rezultacie takiego posunięcia firmy będą wiedziały, kto jest ich właścicielem, będą uiszczały podatki tam, skąd czerpią zyski i wreszcie trudno będzie im ukrywać swój majątek. Szczyt się zakończył, jest deklaracja, ale brak konkretów. Wszystkie te kroki wydają się być rozsądne, ale nieodparcie nasuwa się pytanie: co to ma wspólnego z rajami podatkowymi?

Jak postaramy się wykazać ma, ale niewiele. Ale też nie o to chodzi w tej wielkiej globalnej grze gospodarczej. Tutaj rzecz sprowadza się do szukania winnych, bardziej wydumanych niż prawdziwych, którzy na jakiś czas odwrócą uwagę społeczeństwa od nieudolnego zarządzania państwem, od zaniechania poważnych reform gospodarczych, w tym reform podatkowych. Kryzys trwa, jego skutki będą odczuwalne jeszcze długo, obywatele są coraz bardziej zniecierpliwieni, wiele rządów dostało już od swoich wyborców żółte lub czerwone kartki.

Przyszedł czas na raje podatkowe, ale początkowo były to ataki zawoalowane. Uderzono nie w raje podatkowe jako całość, ale w wybrane cele: nazbyt dyskretne banki szwajcarskie jak np. UBS, czy Fürstenbank LGT w Lichtensteinie, nieuczciwe korporacje typu Starbuck, Amazon, podejrzanych biznesmenów i polityków. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy opinia publiczna, za pomocą populistycznych mediów, mogła się dowiedzieć, iż winnymi kryzysu są takie indywidua jak Mitt Romney, oskarżany przez demokratów za swoje holdingi rejestrowane na Kajmanach, Jack Lew, kandydat na sekretarza skarbu USA, za utrzymywanie funduszu na tych samych Kajmanach. Winny jest Ulli Hoeness, legenda niemieckiej piłki nożnej i prezydent Bayernu, który przyznał się do oszustw podatkowych, do tego że na kontach Szwajcarii miał miliony euro i nie zgłaszał tego ani niemieckiemu, ani szwajcarskiemu fiskusowi. Wreszcie winny jest Gerard Depardieu, który nie chciał płacić 75 proc. podatku.

Jednak przekaz medialny był taki, że wszyscy wymienieni stanowią zaledwie wierzchołek góry lodowej, za nimi stoją raje podatkowe. To są główni winowajcy kryzysu - tak głosiły lub sugerowały rządy USA, Wlk. Brytanii i wielu innych krajów Europy Zachodniej. To działało na wyobraźnię, to przekonywało. Mniejsza o to, że mieliśmy do czynienia z polityczną nagonką i bezkresem hipokryzji.

Podkreślić należy z całą mocą: ściganie nieuczciwych biznesmenów, polityków czy firm unikających płacenia podatków i sięgających do arsenału oszustw jest godne podziwu i poparcia. Ale z tymi zjawiskami należy walczyć i rozwiązywać je w ramach funkcjonujących systemów prawno-karnych, a nie poprzez walkę z rajami podatkowymi, zarzynanie konkurencji podatkowej i inwestycji zagranicznych. Nie jest dziełem przypadku, że spory i dyskusje wokół rajów podatkowych wybuchły w okresie największych represji finansowych od lat 70. XX wieku. Przywódcy, nie mając pomysłu na łagodzenie kryzysu, oprócz podatkowej eskalacji, nie potrafiąc posprzątać własnego podwórka i zająć się reformą systemu podatkowego rzucają tematy chwytliwe, ale z gruntu fałszywe: raje podatkowe. Spróbujmy więc rzucić nieco światła na ten problem.

Hipokryzja podatkowych moralizatorów

Największymi moralizatorami, najwięcej do powiedzenia w temacie owych rzekomo nieuczciwych rajów podatkowych mają te państwa, które raczej powinny milczeć w obliczu wstydliwych faktów: Stany Zjednoczone i Wielka Brytania.

Jak podaje „The Economist” (16.02.2013) prezydent Obama lubi przytaczać Ugland House, budynek na Kajmanach, który jest oficjalnym adresem dla 18.800 przedsiębiorstw, jako ucieleśnienie systemu fałszu („either the biggest building in the world or the biggest tax scam in the world”). Nie przeszkadza mu, iż o inwestowanie w przeszłości w tym miejscu oskarżany był jego świeżo nominowany sekretarz skarbu Jack Lew. Prezydent powinien również wiedzieć, iż Ugland House nie umywa się do amerykańskiego stanu Delaware, w którym zarejestrowano 945.000 przedsiębiorstw (z których wiele jest „podejrzanych”) przy populacji liczącej 917.092 osób. Miami z kolei stanowi centrum bankowości, oferujące depozytariuszom wywodzących się z tzw. wschodzących gospodarek ochronę przed wścibskimi oczami, przed którymi we własnym kraju już nie mają gdzie się schować. Dzięki amerykańskiej ustawie FATCA, którą analizowaliśmy oddzielnie, w dużej mierze sprawiono, iż centra finansowe w rajach podatkowych przekazują większą ilość informacji o klientach do ich krajów macierzystych, podczas gdy USA niechętnie garną się do wymiany informacji z krajami Ameryki Łacińskiej, których obywatele posiadają depozyty w Miami.

Londyńskie City, które było podatkowym rajem dla handlu walutami od lat 50. XX wieku, nadal specjalizuje się w doradzaniu inwestorom jak obejść przepisy. Brytyjskie przedsiębiorstwa i partnerstwa z ograniczoną odpowiedzialnością regularnie podpadają pod sprawy kryminalne. Starbucks od 1998 roku zapłacił tylko 8,6 miliona funtów podatków. W 2011r Starbucks zarobił w Wielkiej Brytanii 398 milionów funtów. Nie zapłacił jednak żadnego podatku korporacyjnego. Przez 14 lat działalności Starbucks w Zjednoczonym Królestwie wypracował sobie ponad 3 miliardy funtów, ale nie zapłacił nawet całego 1% podatku korporacyjnego, ponieważ przez ostatnie 5 lat w dokumentach zapisywał same straty. W istocie dokonywał wielu płatności między spółkami wewnątrz swojej grupy, ale już umiejscowionymi poza Wielką Brytanią. Czy to też wina podatkowych rajów? Czy polityki fiskalnej Wielkiej Brytanii? Premier D. Cameron na szczycie G-8 stroił się w piórka naczelnego moralizatora, a Wielka Brytania dopiero w połowie czerwca br. podpisała porozumienia o wymianie informacji podatkowej ze swoim terytoriami zamorskimi jak Bermudy, Kajmany czy Brytyjskie Wyspy Dziewicze.

Jeśli zaś chodzi o kontrolę prania brudnych pieniędzy – utrzymuje „The Economist” - Londyn wcale nie przewyższa Kajmanów. Inne kraje Unii Europejskiej są globalnymi sieciami dla unikania różnego rodzaju opodatkowania. Przedsiębiorstwa przekazują zyski do swoich filii w nisko opodatkowanych państwach jak Luksemburg, Irlandia czy Holandia.

@page_break@

Medialny wizerunek rajów podatkowych to zestaw mitów i stereotypów

Z wieloma mitami rozprawił się Daniel Lacalle w hiszpańskim „El Confidencial” (20. 05.2013). Warto się im przyjrzeć, a niektóre argumenty autora wzmocnić. Nazwa „raje podatkowe” to błędna europejska translacja, która nie jest przypadkiem. W wielu krajach Europy „tax havens” tłumaczy się jako „tax haevens”. W pierwszym znaczeniu to „przystań, schronienie podatkowe” w drugim „raj fiskalny”. Jest to bardzo ważna różnica semantyczna. Otóż Kajmany, Bermudy czy Lichtenstein to żadne „raje”, ale często schronienie przed finansowymi represjami. Co ciekawe, ową mityczną „rajskością” posługują się państwa, w których prowadzi się najbardziej interwencjonistyczną politykę gospodarczą. To nie raje podatkowe przyczyniają się do wzrostu podatków, ale ucieczka w raje jest konsekwencją finansowych represji w innych krajach. Od 2001 roku aktywa banków w rajach podatkowych wzrosły o około 10 bln USD. Według badań Uniwersytetu Harvarda takie wzrosty odnotowuje się zawsze po eskalacji obciążeń podatkowych, z około rocznym przesunięciem. Jest więc to przepływ kapitału z „podatkowego piekła” do „podatkowego raju” traktując, rzecz jasna, oba określenia symbolicznie.

Kolejnym mitem jest wiązanie rajów podatkowych z działaniami nielegalnymi. Według portalu Tax Justice Network w końcu 2010 roku 50 największych banków miało ulokowanych w rajach 12.1 bln USD. Są to liczby oficjalne, obejmujące operacje legalne, zarówno inwestycje jak i rachunki korporacji. Większość rachunków należała do firm legitymujących się międzynarodowymi porozumieniami handlowymi. Realizowały w ten sposób wzrost i rozwój własnej aktywności na całym świecie bez narażania się na podwójne opodatkowanie. Ponadto zabezpieczano fundusze płynące z krajów niedemokratycznych, aby uniknąć zinstytucjonalizowanej kontroli kapitału i konfiskaty aktywów.

Chwytliwym argumentem jest ten, jakoby raje podatkowe powodowały straty państw z tytułu niezapłaconego podatku dochodowego przez klientów rajów. Według studium naukowców z Uniwersytetu Michigan i Harvardu (Mihir A. Desai, C. Fritz Foley James R. Hines Jr.) pt. „Do Tax Havens Divert Economic Activity?” (Czy raje podatkowe osłabiają aktywność gospodarczą?) z 2005 roku, taka hipoteza nie jest prawdziwa. Badania empiryczne dowodzą, iż nie tylko nie osłabiają aktywności ekonomicznej w krajach o wysokich podatkach, ale przyczyniają się do jej wzrostu. Dzieje się tak, bowiem następuje re-inwestycja zgromadzonych w nich aktywów w dług publiczny, giełdę czy projekty biznesowe w krajach OECD o wysokim poziomie podatków. Trzeba pamiętać ponadto, że w rajach podatkowych chronione są pieniądze płynące z reżimów totalitarnych, które następnie są reinwestowane w USA, Wlk. Brytanii i innych krajach. Krytycy zapominają, że duża część pieniędzy to lokaty uczciwych obywateli krajów niedemokratycznych, którzy nie chcą karmić nimi swoich reżimów.

Nie broni się również teza, że raje rodzą nieuczciwą konkurencję podatkową. Państwa nastawione na dolegliwości podatkowe nigdy nie mają dosyć. Nie oszczędzają swoich podatników również w czasach prosperity. To konkurencja z rajami podatkowymi sprawia, że podatnik w krajach rozwiniętych już nie pracuje dla rządu do września każdego roku, a dopiero od października dla siebie, jak to było jeszcze klika dekad temu. Dzisiaj dzięki otwartości i konkurencji podatkowej obciążenia fiskalne są generalnie niższe.

Nie wierzmy w mit, jakoby likwidacja rajów podatkowych przyczyniła się do zażegania kryzysu i powszechnej szczęśliwości fiskalnej. Zawsze będzie istnieć konkurencja podatkowa. Tak jak w latach 70. Francja była rajem podatkowym dla Brytyjczyków, tak zawsze znajdzie się jakieś suwerenne państwo, które będzie niskimi podatkami przyciągać kapitał. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy, że Bruksela narzuci swój system podatkowy w chińskim Hongkongu, Singapurze czy Dubaju? W jaki sposób?

Restrykcje kapitałowe doprowadziły świat do najgorszej recesji od II wojny i nade wszystko nie sprawdziły się. Uniknie podatków i szara gospodarka w Europie w latach 70. była większa niż dzisiaj, jeśli oceniać to przez pryzmat PKB. Inna rzecz to kwestia transparentności. Według Banku Światowego większość tzw. rajów podatkowych jest lepiej zarządzanych i bardziej przejrzystych finansowo niż np. Francja.

Nie wytrzymuje empirycznej próby teza jakoby pieniądze lokowane w rajach podatkowych finansowały terroryzm, a same państwa-raje sankcjonowały pranie brudnych pieniędzy. Instytut Zarządzania Uniwersytetu w Bazylei przeprowadził analizę szczegółową krajów z dużym ryzykiem finansowania terroryzmu i praniem pieniędzy. Spośród wyselekcjonowanych 28 państw tylko jedno było identyfikowane jako raj podatkowy.

Na koniec warto rozprawić się z populistycznym i naiwnym, ale przez to groźnym argumentem, że gdyby „normalne” państwa nie borykały się z problemem ucieczki swoich obywateli (przedsiębiorstw, kapitału) w raje podatkowe, wówczas nie byłoby kryzysu. O jakich kwotach dyskutujemy? Jesteśmy przytłoczeni płynącymi zewsząd liczbami, ale wszystko to są szacunki. Według Boston Consulting Group na kontach w rajach podatkowych ulokowano 8 bln USD, według portalu Tax Justice Network, który jest zainteresowany zawyżaniem cyfr - 21 bln dol. Przyjmijmy hipotetycznie za Danielem Lacalle, że cyfry te są prawdziwe, a zgromadzone środki finansowe należą wyłącznie do obywateli państw OECD. Załóżmy, że od tych pieniędzy pobrano jednorazowo podatek na poziomie 20%. Okaże się, że pieniądze te nie pokryją rocznego deficytu w tych państwach, ani w 2010, ani w 2011, jak również w 2012 roku. Jeśli pobranoby taki sam 20% podatek od zagranicznych lokat amerykańskich przedsiębiorstw, to uzyskana suma nie pokryłaby deficytu USA w 2012 roku. Włóżmy więc między bajki opowiadania, iż pieniądze z rajów podatkowych są lekiem na kryzys finansowy.

Czas na konkluzje

Nie jest naszą intencją bezwarunkowa obrona rajów podatkowych. Dochodzi w nich zapewne do oszustw podatkowych, jak i prania brudnych pieniędzy, ale – należy z mocą podkreślić - podobnie jak w wielu rozwiniętych krajach Europy i Ameryki, które do miana rajów nie pretendują, ale do moralizatorów jak najbardziej. Nie należy wszakże ulegać populistom głoszącym, iż to raje podatkowe są przyczyną światowego kryzysu i wszelkich innych nieszczęść.
Globalizacja, wolny przepływ kapitału i handlu umożliwiły osobom i korporacjom korzystanie z praw, na które wielu teraz się uskarża. Raje podatkowe nie kwitną, kiedy w innych państwach tworzy się przyjazne otoczenie gospodarcze i oferuje niskie podatki. Powrót do kontroli kapitału i państwa opiekuńczego jest powrotem do równości w nędzy. Nie jest dobrym sposobem walki z rajami podatkowymi kreowanie „podatkowego piekła”.

Mec. Robert Nogacki – Kancelaria Prawna Skarbiec
Dr Marek Ciecierski – Profesjonalny Wywiad Gospodarczy Skarbiec Sp. z o.o