Okres ostatniej dobrej koniunktury gospodarczej trwał wyjątkowo długo i skutkował tym co zwykle, czyli m.in. spadkiem bezrobocia i wzrostem płac. Przywykliśmy wręcz do kolejnych komunikatów o wysokim wzroście produkcji i PKB, o spadku wskaźnika bezrobocia, a tym samym do wysokich wpływów do budżetu państwa i Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Naturalnym zjawiskiem był w tych warunkach wzrost płac i płacowych oczekiwań pracobiorców. Nie raz słyszało się o eskalacji, czasem wręcz skrajnej, żądań płacowych w wielu branżach. Dobra koniunktura dawała do tego podstawy. 

Czytaj: 1 maja - Święto Pracy bez powodów do świętowania>>
 

Ale to się skończyło. Ekonomiści zapowiadali powolny spadek koniunktury, jak to zwykle po dobrym okresie, ale po wybuchu światowej epidemii mamy to nagle, w krótkim czasie, ale też w skali o wiele większej niż przewidywano w odniesieniu do przebiegu zwykłego cyklu koniunkturalnego. 

 


Będą więc problemy w wielu branżach, wiele firm zanotuje starty, a niektóre po prostu nie przetrwają tego trudnego okresu. Będą więc zwolnienia, redukcje czasu pracy, w niejednej firmie też obniżki płac. O wszystkich tych możliwościach mówi się również, na razie nieoficjalnie, w odniesieniu do administracji publicznej. 

O podwyżkach płac możemy raczej zapomnieć, ale problemem w wielu miejscach będzie też utrzymanie tych wywindowanych w szczycie koniunktury. W tym kontekście ciekawe jest, jak rząd poradzi sobie z podniesioną na fali populizmu, ponad racjonalną potrzebę i w stopniu nawet wyższym niż oczekiwały związki zawodowe, płacą minimalną. O zagrożeniach z tego wynikających mówiono już przy jej wprowadzaniu, gdy nikomu nie śnił się taki scenariusz, jaki mamy obecnie. A teraz utrzymanie tego standardu będzie wielkim problemem dla wielu przedsiębiorstw, ale także dla instytucji, w których wynagrodzenia płacone są z budżetu państwa. 

Czytaj: „S”: Rządowe regulacje przerzucają skutki kryzysu na pracowników>>

Przez ostatnie kilka lat byliśmy też odbiorcami systematycznych komunikatów o rosnących wpływach z podatków, dzięki czemu rząd mógł sobie pozwalać na kolejne rozbudowane programy socjalne. Czy teraz na nie wystarczy, gdy rząd musi znaleźć miliardy na ożywienie gospodarki po epidemicznej zapaści?

Zarzucano nas też informacjami o znakomitej sytuacji Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, z którego realizowane są wypłaty rent i emerytur. Tak rzeczywiście było, bo pracowało coraz więcej Polaków i coraz więcej oni zarabiali. Przekonywano nas więc, że pieniędzy na te cele nie brakuje, a do tego możemy sobie pozwolić na kolejne "trzynastki" i "czternastki". Teraz jakoś ZUS nie informuje, jak wyglądają wpływy do FUS, ale tego nie uniknie. I nie ma cudów, gdy gospodarka stoi a ludzie nie pracują, to wpłat musi być mniej. A do tego te liczne zwolnienia i umorzenia w ramach kolejnych tarcz antykryzysowych. 

Trzeba się więc liczyć z tym, że pytaniem nie będzie już, czy stać na kolejne nadzwyczajne świadczenia, ale czy ZUS będzie miał z czego wypłacać zwykłe emerytury i renty.
Szczególnie, że trudności w gospodarce zwiększą liczbę emerytów, bo wiele osób, które mając uprawnienia emerytalne nadal pracowały, teraz jednak przejdzie na emeryturę. I z płatników składek zmienią się w biorców świadczeń.

Takie wyzwania stają teraz przed nami. Czy poradzi sobie z nimi biznes, czy poradzimy my wszyscy? Jak wreszcie da sobie z tym radę rząd, który pokazał, że umie dzielić dobra wypracowane przez przedsiębiorców i pracowników, ale czy potrafi zapanować nad kryzysem?