Trwa poszukiwanie odpowiedzialnych za katastrofę ekologiczną na Odrze, z której wyławiane są tony martwych ryb, choć Marek Gróbarczyk, wiceminister infrastruktury, resortu, któremu podlega Państwowe Przedsiębiorstwo Wody Polskie, odpowiedzialne za monitoring polskich rzek, wiedział o katastrofie już 27 lipca, a pierwsze informacje o śniętych rybach w połączonych z Odrą kanałach: Gliwickim i Kędzierzyńskim były już w połowie lipca. Eksperci wskazują, że do skażenia mogło przyczynić się kilka czynników: niski stan wody, wzrost temperatury, a także brak kontroli nad jej jakością i ilością zrzucanych do niej ścieków. Doprowadziło to do wzrostu stężenia toksyn wypuszczanych przez zakłady przemysłowe, np. kopalnie, czego nie odnotowały na czas Wody Polskie. Anna Moskwa, minister klimatu i środowiska, pod które z kolei podlegają Wojewódzkie Inspektoraty Ochrony Środowiska, zapowiedziała we wtorek, że rząd zainwestuje 250 milionów złotych w stacje monitorująco-badawcze, działające 24 godziny na dobę w wybranych punktach rzek, raportujące dane online. Wiceminister Gróbarczyk podczas trwającego ponad 5 godzin, posiedzenia sejmowych komisji: Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej oraz Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa, zapowiedział, że w ciągu dwóch miesięcy powstanie specustawa dotycząca budowy systemu monitoringu wód, dodatkowych inwestycji, w tym w oczyszczalnie ścieków, odszkodowań dla rybaków i rewitalizacji Odry. To jednak działanie spóźnione i nie wystarczające. By nie doszło do kolejnej katastrofy, a ryby nie zdychały w innych rzekach, np. w Nerze, potrzebne są większe zmiany, w tym skuteczny system nadzoru. Podwyższenie kar, co też zapowiada Anna Moskwa, nie pomoże, gdy nie będzie wiadomo, kogo karać.

Czytaj też: Warunki wprowadzania ścieków przemysłowych do środowiska >>>

Komentarz: Rząd zaostrza kary za zanieczyszczanie środowiska i zapowiada zaostrzanie>>

 

Jakie ścieki i jak trafiają do rzek

Ścieki do rzek można wylewać legalnie na podstawie pozwoleń wodnoprawnych wydawanych przez Wody Polskie zgodnie z rozdziałem drugim Prawa wodnego (art. 403 i dalsze). Problem w tym, że - jak podkreśla Mariusz Czop, prof. Akademii Górniczo-Hutniczej -  urzędnicy wydają pozwolenia wodnoprawne na podstawie deklaracji, a nie  tego, co zakład faktycznie wyrzuca do wody. O pozwolenie wodnoprawne zakład występuje na podstawie operatu wodnoprawnego, w którym sam określa ilość ścieków i ich parametry. - Najczęściej operat jest ograniczony do parametrów, które są albo niemożliwe do przekroczenia w danym zakładzie, albo są nietoksyczne. Zwykle do pozwoleń nie dodaje się tych parametrów, które są realnym zagrożeniem, a które zakład może emitować  - mówi prof. Czop.

Czytaj też: Dopuszczone prawem naruszenie stosunków wodnych >>>

Czytaj też: Przepompownie i zlewnie ścieków – bezpieczna organizacja pracy >>>

Bartosz Draniewicz, radca prawny z Kancelarii Prawa Gospodarczego i Ekologicznego, przyznaje, że operat jest dokumentem, który pochodzi od wnioskodawcy. -  Często jest on sporządzany przez wyspecjalizowane podmioty, ale na zlecenie wnioskodawcy. Tym niemniej właściwe organy - tu Wody Polskie - przed wydaniem pozwolenia powinny zweryfikować poprawność danych, np. czy określenie stanu i składu ścieków odpowiada planowanemu przedsięwzięciu -  mówi mec. Draniewicz. Według Mariusza Czopa praktyka jest inna - urzędnik przekleja dane z operatu do pozwolenia. - System nie jest odporny na nieuczciwych. Jeśli w operat wykaże za dużo substancji, to taki zakład nie dostanie pozwolenia. Nieuczciwi więc się nie przyznają. Co więcej, wiedzą że nikt nie będzie weryfikował tego, co jest w operacie - mówi Czop. Sytuacja jest więc absurdalna. Zakład nie zgłasza problematycznych substancji, które emituje do środowiska, a system kontroli udaje, że ich nie ma, bo nie ma o nich wzmianki w dokumencie. A to nie jedyny problem.

Czytaj też: Obowiązki przedsiębiorcy związane z korzystaniem ze środowiska >>>

 

 

Ścieki poza kontrolą

Zgodnie z przepisami wszelkie zrzuty monitoruje Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Urzędnicy sporządzają dla każdego obszaru dorzecza wykaz emisji i zrzutów oraz udostępniają go w Biuletynie Informacji Publicznej - próbowaliśmy go znaleźć, ale nieskutecznie.  
- System informacyjny gospodarowania wodami jest prowadzony w systemie teleinformatycznym - tłumaczy dr hab. Tomasz Smal, ekspert ds. zrównoważonego rozwoju, ekologii w Wyższej Szkole Bankowej we Wrocławiu. - Gromadzi się w nim między innymi informacje na temat ścieków, a w szczególności o wielkości zrzutów według wartości rzeczywistych oraz informacje ze zgód wodnoprawnych, lokalizacji źródeł zanieczyszczeń punktowych i obszarowych. Jednak fakty są takie, że obecnie – ze względu na ograniczone możliwości techniczne - nie monitoruje się sytuacji w trybie ciągłym, a jedynie doraźnie - dodaje. Przykładowo Polska Grupa Zbrojeniowa w odpowiedzi na podejrzenie, że to Bumar Łabędy mógł zanieczyścić Odrę, poinformowała na Twitterze tak: 

działalność zakładu jest kontrolowana pod względem parametrów oddawanych ścieków CO DWA MIESIĄCE❗️
W tym roku kontrole odbyły się 10.01, 8.03, 16.05 i 13.07. Parametry są zgodne z przyjętymi normami. 

Czytaj też: Kontrola WIOŚ w zakładzie przemysłowym >>>

Czytaj też: Regulamin dostarczania wody i odprowadzania ścieków - komentarz praktyczny >>>

Dr hab. Tomasz Smal wskazuje, że nawet największe miasta w Polsce nie monitorują swoich ścieków w trybie ciągłym, a jedynym, które to robi jest Poznań. Zdaniem Konrada Nowakowskiego, prezesa Polskiej Izby Odzysku i Recyklingu Opakowań oraz biegłego sądowego z zakresu ochrony środowiska, Wody Polskie powinny w sposób ciągły monitorować stan wód przed i za miejscem zrzutu lub zobowiązać przedsiębiorcę do przekazywania wyników lub utrzymania infrastruktury. - To też pozwoliłoby wykazać, czy za zanieczyszczenie odpowiada dany przedsiębiorca - tłumaczy Nowakowski. - Jeśli woda ma złe parametry przed miejscem zrzutu i za nim, to przyczyny zanieczyszczeń trzeba szukać, gdzie indziej - dodaje.

Przykładowo w sprawie Odry Jacek Woźniak, prezes spółki Jack-Pol - producenta papierów higienicznych z makulatury i celulozy, zapewnia, że nie ma nic wspólnego z katastrofą Odry. Gdyby był stały monitoring zrzutów, mógłby też wykazać to danymi. Także Zakłady Azotowe w Kędzierzynie Koźlu zapewniają, że nie ma żadnych merytorycznych podstaw, aby problematyka katastrofy ekologicznej na odcinkach Odry w województwach dolnośląskim i lubuskim była łączona z ich działalnością

W Polsce ponadto wiele podmiotów zrzuca ścieki do rzek nielegalnie - pod koniec 2021 roku Wody Polskie zidentyfikowały 7 tys. wylotów, które nie posiadały aktualnych pozwoleń wodno-prawnych lub ich właściciel nie był znany. Dr hab. Tomasz Smal dodaje, że na domiar złego nierzadko dochodzi do sytuacji, w której część zakładów łamie prawo, dokonując zrzutów w nocy, kiedy ciężko jest namierzyć sprawcę. Nie odstraszają też potencjalne kary, które wynoszą maksymalnie do 10 000 złotych. - Dla dużych zakładów nie są to odstraszające kwoty, w stosunku do kosztów legalnej utylizacji nieczystości, a również prawdopodobieństwo wykrycia sprawcy w obecnym systemie monitoringu jest stosunkowo małe - mówi Smal. Jest i kolejny problem.

Czytaj też: Klasyfikacja ścieków - wybrane problemy >>>

 


Monitoring jakości wód jest, ale w Niemczech

W Polsce nie ma też ciągłego monitoringu jakości wód, choć zobowiązuje nas do jego wprowadzenia dyrektywa 2000/16 ustanawiająca ramy wspólnotowego działania w dziedzinie polityki wodnej. - Jeśli każdy zakład dokona zrzutu zgodnie z pozwoleniem wodnoprawnym, które zwykle nie zawiera uwarunkowań dotyczących stanu odbiornika, np. rzeki, to przy obniżonym stanie wód sumie ścieków okaże się za duża, ale w Polsce tego nie wiemy, bo nie monitorujemy w sposób ciągły jakości wody w rzekach - mówi Konrad Nowakowski.

Co więcej Wody Polskie informują, że na przełomie lipca i sierpnia nie były dokonywane żadne duże zrzuty wód ze zbiorników retencyjnych do Odry.

Mariusz Czop też podkreśla, że w Polsce nie ma monitoringu, odpowiadającego na współczesne zagrożenia. - W punktach badawczych mierzy się ograniczone parametry i to tylko dwa razy w roku. Nie mamy stacji takich jak w Niemczech, które by udostępniały dane online, w czasie rzeczywistym parametry jakościowe wody - zaznacza. To groźne, bo gdy rzeki wysychają, nie są w stanie przyjąć dotychczasowych ilości nieczystości, a te w wyższych stężeniach trują środowisko. Przykładowo w Niemczech codziennie można sprawdzić dane o temperaturze danej rzeki, jej Ph, przewodności elektrycznej, czy zawartości azotanów wybranym punkcie pobrań. Są tam zamontowane na stałe czujniki.  Dane dla Odry we Frankfurcie można sprawdzić tutaj. Być może do tych parametrów odnosił się Axel Vogel, minister środowiska landu Brandenburgia. Jeszcze lepiej zobrazowane są parametry rzeki Regnitz w punkcie w Hüttendorf - można sprawdzić dane z dnia, siedmiu i 30 dni. W środę na komisji sejmowej przedstawiciel Ministerstwa Klimatu powiedział, że podobne badania dla Odry zaczęły być prowadzone regularnie, z pobraniem próbek w 30 punktach dopiero 28 lipca, a zatem, gdy już sytuacja była kryzysowa. Z kolei wiceminister Gróbarczyk zaznaczył, że jego resort zajmuje się kwestią utrzymaniową i inwestycyjną, a nie pobieranie próbek. Choć zgodnie z prawem wodnym Polskie Wody odpowiadają za skład chemiczny wód powierzchniowych, a także zapobieganie pogorszeniu ich stanu ekologicznego i stanu chemicznego.

Czytaj też: Monitoring i metody oceny jakości wód według Ramowej Dyrektywy Wodnej >>>

Zabrakło szybkich decyzji

- Gdyby był ciągły monitoring, widać by było niepokojące sygnały, można było wcześniej zlecić pobranie próbek i i zbadanie ich w laboratorium - tłumaczy Konrad Nowakowski. - Np. zmiana przewodności oznacza, zmianę stopnia mineralizacji wody, czyli stopnia jej zasolenia. I to proste badanie daje sygnał do wykonania bardziej kompleksowych badań, a także do odpowiednio szybkiego działania poprzez podjęcie decyzji o ograniczeniu zrzutów lub spuszczeniu wody ze zbiornika retencyjnego. Z tym że takie wprowadzenie ograniczeń oznacza zmniejszenie produkcji, za co przedsiębiorstwa powinny otrzymać odszkodowanie. Wprowadzenie ograniczeń w działalności przedsiębiorców wymaga wprowadzenia stanów nadzwyczajnych z czym są związane konsekwencje. Zakładam, że koszty i tak byłyby mniejsze niż odbudowa ekosystemu Odry - dodaje. 

Jednym słowem Wody Polskie powinny wprowadzić dwa systemy monitoringu: jeden ogólnej jakości wód w rzekach, i drugi - pokazujący wpływ danego przedsiębiorcy na środowisko  Na konferencjach prasowych nie ma jednak o tym mowy, a w komunikatach Głównego Inspektora Ochrony Środowiska i Ministerstwa Klimatu nie ma ani słowa o miejscach poboru próbek, datach, a przede wszystkim parametrach. Wiemy, że jest 29 punktów poboru i nie wykryto rtęci. Anna Moskwa dopiero zapowiada stworzenie nowoczesnego systemu. W efekcie do wykrycia zanieczyszczeń dochodzi tylko dzięki czujności lokalnych mieszkańców. Ich działania jednak często są bagatelizowane.

Ignorowane alarmy mieszkańców 

Portal Nowiny24 informuje, że Wody Polskie już 10 maja przeprowadziły kontrolę odprowadzania ścieków w Hotelu Arłamów  i stwierdziły nieprawidłowości, ale nie zleciły przebadania próbek. Do kolejnego przeglądu doszło 14 sierpnia, już po wybuchu afery z Odrą. 5 sierpnia aktywiści z Inicjatywy Dzikie Karpaty poinformowali WP, że hotel zrzuca do potoku płynącego przez ścisły rezerwat zanieczyszczone ponad normę ścieki. Dopiero wówczas zlecono wojewódzkiej inspekcji ochrony środowiska (WIOŚ) pobranie próbek i przebadanie ich. 

Czytaj też: Prewspółczynnik dla działalności wodno-kanalizacyjnej gminy >>>

 

Prof. Mariusz Czop uważa, że nawet jeśli mieszkańcy lub organizacje pozarządowe alarmują, że dany zakład może emitować toksyczne substancje, to WIOŚ nie badają ich, jeśli nie są one wykazane w pozwoleniu wodnoprawnym. Choć zgodnie z ustawą - prawo ochrony środowiska do zadań inspekcji należy m.in.: kontrola podmiotów korzystających ze środowiska oraz przestrzegania decyzji ustalających warunki korzystania ze środowiska. - W tych przepisach jest ogólna kompetencja, ale i zobowiązanie do badania czy dany podmiot wprowadza substancje, które wymagają pozwolenia wodnoprawnego i czy, jeżeli zostają stwierdzone, są objęte pozwoleniem wodnoprawnym, a także, czy odpowiadają one warunkom z pozwolenia, chodzi o stan i skład - tłumaczy mec. Bartosz Draniewicz. - Jeżeli bowiem jakaś substancja występuje w ściekach, a nie jest objęta pozwoleniem i nie jest obojętna prawnie, to znaczy, że jej wprowadzanie następuje niezgodnie z przepisami i decyzją - mówi  Bartosz Draniewicz. Co więcej, zgodnie z art. 12 ust. 4 ustawy wojewódzki inspektor ochrony środowiska może w trakcie kontroli wydać decyzję o wstrzymaniu działalności w zakresie stwarzającym zagrożenie zdrowia lub życia ludzi albo zagrożenie zniszczenia środowiska. - Dlatego moim zdaniem, inspekcja ma instrumenty prawne, oczywiście są i inne podstawy prawne do działania  i nie w tym jest problem. Na przykład w Ministerstwie Klimatu i Środowiska jest siedmioro sekretarzy lub podsekretarzy,  a więc wiceministrów,  a jak widać ilość nie zawsze idzie w parze z jakością - kwituje mec. Draniewicz. 

Jak wynika z danych Generalnej Inspekcji Ochrony Środowiska, spośród 1752 monitorowanych w latach 2011-2016 odcinkach rzek zły stan wód stwierdzono aż dla 1625 jednolitych części wód powierzchniowych - to 92,75 proc. wszystkich ocenionych, natomiast dobry jedynie dla 127 (7,25 proc.). Koalicja Ratujmy Rzeki żąda m.in.: objęcia wszystkich ważniejszych
rzek w Polsce siecią automatycznego monitoringu  oraz systemowego wzmocnienia służby ochrony środowiska.