Po przemówieniu niemieckiego ministra ochrony środowiska Petera Altmaiera na spotkaniu w Luksemburgu zadecydowano, że głosowanie w sprawie zmniejszenia emisji CO2 z samochodów należy odłożyć na później. Mimo że Niemcom udało się znów zablokować wdrażanie tego projektu w życie, wielu ministrów z państw członkowskich opuszczając posiedzenie wyglądało na zaniepokojonych tak silną pozycją Berlina.

Nasz sąsiad już po raz trzeci uniemożliwił osiągnięcie porozumienia w sprawie emisji spalin w samochodach. Poprzednio strona niemiecka interweniowała w tej kwestii w czerwcu i na początku października.

Unijna komisarz ds. polityki klimatycznej Connie Hedegaard, powiedziała: "jestem zawiedziona, że zablokowano porozumienie, które po raz pierwszy przedstawiono już pięć lat temu". Organizacje proekologiczne są również oburzone postawą Niemiec, twierdząc, że na skutek takich działań politycznych, europejskie samochody nie będą efektywne, a zależność od dostawców ropy, w tym Rosji, nie spadnie.

W czerwcu br. kraje członkowskie UE uzgodniły z Parlamentem Europejskim, że od 2020 r. wszystkie nowe samochody osobowe spełnią cel emisji spalin na maksymalnym poziomie – 95 gramów CO2 na kilometr. Po osiągnięciu tego porozumienia Niemcy zażądały wprowadzenia okresu przejściowego.

Zaproponowały, by w 2020 r. 80 proc. nowych samochodów spełniało zaostrzone normy i by dopiero w kolejnych latach podnosić ten próg o 5 pkt. proc. rocznie, aż do osiągnięcia 100 proc. w 2024 r – czyli cztery lata później niż początkowo zakładano. Temu wnioskowi sprzeciwiała się Francja i Włochy. Państwa te również są co prawda producentami samochodów, ale produkują auta z mniejszymi silnikami, które zużywają mniej paliwa.

Jedną z najważniejszych gałęzi niemieckiej gospodarki jest przemysł motoryzacyjny. Marki samochodów takie jak: BMW, Audi, Mercedes są znane na całym świecie i stanowią swoisty symbol kraju. Obniżenie zużycia paliwa, które jest warunkiem koniecznym by zmniejszyć emisję CO2, mocno odbiłoby się na producentach niemieckich samochodów. Silniki w tych autach mają większą moc niż u innych samochodów i, co za tym idzie, pobierają więcej paliwa.

Odroczenie głosowania w tej sprawie można uznać za kolejny sukces niemieckiego lobby motoryzacyjnego – a także Angeli Merkel, która osobiście interweniowała w tej sprawie. Kanclerz na Międzynarodowych Targach Samochodowych IAA we Frankfurcie nad Menem zapewniła przedstawicieli branży samochodowej, że będzie walczyć w UE o "rozsądne regulacje" dla sektora motoryzacyjnego. Warto dodać, że Bundestag ujawnił, że największy indywidualny udziałowiec grupy BMW wpłacił na rzecz rządzącej w Niemczech partii CDU/CSU (z której wywodzi się Merkel i minister) prawie 700 tys. euro.

Głównym argumentem Niemiec w kwestii opóźnień we wprowadzaniu ustawy jest to, że należy chronić tę gałąź gospodarki i nie dopuścić do zwolnień w branży. Ponadto, niemiecki minister środowiska podkreślił, że jego priorytetem jest utrzymanie konkurencyjności niemieckiego przemysłu samochodowego.

"Jest bezczelnym, że rzekomo 'proklimatyczna' kanclerz i jej rząd wciąż odrzucają gotową ustawę" - powiedział Matthias Groote, poseł do Parlamentu Europejskiego z ramienia SPD oraz przewodniczący komisji ds. ochrony środowiska. "Niemcy mają szansę, by zaprezentować się jako technologicznie innowacyjny kraj. Nowe normy powinny stanowić zachętę do poszukiwania alternatywnych rozwiązań, by w całości obniżyć emisje CO2 z samochodów, jak chociażby poprzez promocję silników elektrycznych".

Również Rebecca Harms, przewodnicząca ugrupowania Zieloni/WSE w Parlamencie Europejskim ostro skrytykowała działania kanclerz, twierdząc, że Angela Merkel przymyka oko na postępowanie niezgodne z prawem . Według Harms, jeżeli jeden telefon Merkel wystarczy by zniweczyć cały kompromis osiągnięty przez Parlament i przedstawicieli prezydencji, to cała polityka europejska to "jedna wielka farsa".

Na razie nie wiadomo jak Polska zagłosuje w sprawie przyjęcia norm poprawy efektywności paliwowej. Okres przejściowy zaproponowany przez Niemcy oznacza dla Polski jeszcze silniejszą zależność od rosyjskiej ropy. Zatem kierowcy w dalszym ciągu będą musieli płacić wysokie ceny za benzynę. Badania przeprowadzone przez instytut Cambridge Econometrics wykazały, że jeżeli ustawa weszłaby w życie i do 2020 r. zostałby osiągnięty cel emisji 95g/km (w USA cel ten wynosi 93g/km do 2025 r.) to w całej Europie mieszkańcy zaoszczędziliby rocznie aż 70 bln euro, a przeciętny europejski kierowca zostawiałby na stacji benzynowej rocznie ok. 138 euro mniej.

Podsumowując, koszt kupna samochodu byłby nieco wyższy, natomiast eksploatacja zdecydowanie korzystniejsza.