Jolanta Ojczyk: Joanna Bitner, prezes Sądu Okręgowego w Warszawie złożyła wniosek do Sądu Najwyższego w sprawie ujednolicenia orzeczcznictwa dotyczącego tzw. kredytów frankowych. Dlaczego sądy mają problem z orzekaniem w tych sprawch?

Iwo Gabrysiak: Po 10 latach od wybuchu kryzysu finansowego, nie sposób jednoznacznie odpowiedzieć konsumentom na proste pytania: jakie skutki abuzywności ostatecznie przyjmie sąd oraz dlaczego do sankcji nieważności, mimo sprzeczności z prawem, składy orzekające sięgają tak rzadko i z taką rezerwą.  Przyczyny są złożone i wielowątkowe, niemniej dla mnie jako adwokata reprezentującego konsumentów w sporach z bankami, dwie wydają się szczególnie istotne.

Jakie?

Przede wszystkim, trwająca kilka lat niejednolitość orzecznicza w zakresie klauzul modyfikacyjnych zawartych w hipotecznych kredytach konsumenckich, zapoczątkowana przez wyrok Sądu Najwyższego z 14 maja 2015 r. (sygn. II CSK 768/14). To jest przyczyna negatywna. Orzeczenie doprowadziło do swoistego chaosu orzeczniczego w kontekście instytucji abuzywności w odniesieniu do klauzul modyfikacyjnych, w tym tych dotyczących przeliczeń kursowych, a więc stanowiących istotę tzw. „problemu frankowego”. To zaś doprowadziło do zasadniczych rozbieżności w orzecznictwie sądów niższych instancji.

To jedna przyczyna, a druga?

Druga przyczyna zdecydowanie pozytywna, to fakt pojawienia się w tym roku odważnych stanowisk orzeczniczych, w których wreszcie Sąd Najwyższy zdecydował się zastosować bezpośrednio normy zawarte w Konstytucji RP oraz konsekwentnie i jednoznacznie oparł się na orzecznictwie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.

Mówi Pan o oczywistej wydawałoby się uchwale 7 sędziów z 20 czerwca 2018 r., która jednak znacznie różni się od tej z 2015 r.?

Tak, przede wszystkim o niej. Ta uchwała jest zdecydowanie pozytywnym sygnałem dla konsumentów. W sposób jednoznaczny przyjmuje oraz szczegółowo i kompleksowo omawia najważniejsze standardy oceny w szczególności klauzul modyfikacyjnych w umowach konsumenckich. Trafnie i wyraźnie wskazuje, że kontrahent konsumenta powinien traktować w sposób sprawiedliwy, słuszny i uwzględniający jego prawnie uzasadnione roszczenia. Wreszcie SN bardzo wyraźnie podkreślił, że kluczowe dla oceny abuzywności klauzuli modyfikacyjnej nie jest to, jak przedsiębiorca ją wykonuje, lecz to, czy konsument miał możliwość przewidzenia, jak będzie ona stosowana.

 

Zarówno w trzyosobowym składzie z 2015 r, jak i siedmioosobowym z 2018 r. był sędzia Mirosław Bączyk. Tezy obu uchwał są jednak mocno rozbieżne.

Rzeczywiście porównanie wywodów SN zawartych w uchwale z 20 czerwca 2018 r. (sygn. akt: III CZP 29/17) z tezami wyroku z 14 maja 2015 r. obrazuje skalę rozbieżności w orzekaniu o prawach konsumentów. Przywołane rozstrzygnięcia wydane są wręcz w skrajnie odmiennych kierunkach, co pokazuje istotę zmiany o charakterze aksjologicznym, jaka musiała przez ostatnie trzy lata zajść w sędziach SN. Oby ten trend wrażliwego wymierzania sprawiedliwości, odwołujący się do istoty norm prawnych i istoty ochrony konsumenta, zakorzenionej przecież w art. 76 Konstytucji RP, trwał i nie skończył się wraz z naprawieniem dzisiejszej sytuacji „reformowania” SN.

Skąd jednak taka przemiana?

Być może, w chwili gdy pojawiła się konieczność obrony sędziów SN doszło do pewnej przemiany w sposobie postrzegania istoty wymiaru sprawiedliwości jako takiego. Jej źródłem mogą być osobiste doświadczenia sędziów SN oraz ogólny stan zagrożenia, wywołany zmianami w polskim systemie sądownictwa. Od pewnego czasu zauważam rozpoczynający się proces „uwrażliwiania sędziów”, który znajduje odzwierciedlenie także w zakresie wymierzania sprawiedliwości w stosunkach konsumenckich.

Według Trybunału Sprawiedliwości UE konsument wymaga szczególnego traktowania. Czy polscy sędziowie mają problemy z uznaniem takiego poglądu?

Warto przywołać komentarz prof. dr hab. Ewy Łętowskiej, jednego z największych autorytetów prawniczych, zawarty w raporcie Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego. Chociaż dotyczy on zagadnień orzeczniczych związanych z przeciwdziałaniem dyskryminacji, ma absolutnie uniwersalny charakter:
„(…) Raport, z którym może zapoznać się czytelnik, jest fotografią fragmentu rzeczywistości. Bez wiedzy o tym, jaka ta rzeczywistość jest, zabiegi naprawcze nie będą możliwe, ba, nie wytworzy się nawet świadomość ich potrzeby. Bez tego nie poprawi się ani działanie legislatywy, ani sądów. Nawet jeżeli fotografia odwzorowuje jedynie fragment zjawiska, a jej raster jest zbyt gruby i nie pozwala na ujawnienie wszystkich detali, raport ujawnia co, gdzie i w jakim kierunku należy zmieniać, (…) Osiągnięcie rzeczywistej równości traktowania wymaga także, jeśli nie przede wszystkim, przewartościowania wyobrażeń, nawyków i tradycji myślenia o równości. Dotyczy to zarówno ustawodawcy (posłów, służby prawnej obsługującej proces legislacyjny), jak i (a może przede wszystkim) sędziów, prokuratorów, adwokatów, radców prawnych, dziennikarzy. To bowiem te grupy zawodowe muszą w ramach istniejącego systemu prawnego, w drodze rozumnej interpretacji "wycisnąć" wszelkie rezerwy z tego, co już w systemie prawnym obowiązuje.’’

Ile SN przez ostatnie lata „wycisnął” z systemu regulacji ochrony konsumentów?

Osobiście jestem zdania, że niewiele, natomiast liczę na to, że uchwała z 20 czerwca 2018 r. jest awangardą prawdziwej, wrażliwej wobec konsumenta, zmiany w tej kwestii.

Dlaczego tak mało?

Tak długo jak orzekanie o abuzywności odbywało się w ramach tzw. kontroli abstrakcyjnej, która co do zasady nie pociągała za sobą żadnych lub znikome skutki finansowe dla banków, SN „wyciskał” z systemu ochrony konsumenta całkiem sporo, i to w zgodzie z celem tych przepisów. Zdecydowana większość zapadających wówczas wyroków była zrozumiała i konsekwentna, nie budząca żadnych wątpliwości na gruncie przepisów kodeksu cywilnego dotyczących abuzywności. Wśród przykładów można wskazać chociażby wyroki z 21 grudnia 2011 r. (sygn. I CSK 310/11) czy 4 listopada 2011 r. (sygn. I CSK 46/11), a także postanowienie z 21 grudnia 2011 r. (sygn. I CSK 310/11). Wszystkie dotyczyły tzw. klauzul modyfikacyjnych w umowach kredytowych.
Niestety z perspektywy konsumentów sprawiedliwość płynąca z tych wyroków była w dużej mierze na pokaz. Wygrany proces oznaczał bowiem wyłącznie pojawienie się odpowiedniego wpisu w rejestrze klauzul, i na tym koniec. Sytuacja się zmieniła, gdy konsument, powołując się na wpis do rejestru, zwracał się do banku z wezwaniem do np. rozliczenia źle obliczonych rat lub obniżenia wartości długu, który na skutek zmaterializowania się ryzyka kursowego nagle osiągnął wartość większą niż pożyczona od banku 10 lat wcześniej kwota, czy też o zwrot składek Ubezpieczenia Niskiego Wkładu Własnego (UNWW). Tu już w grę wchodził spór o konkretne pieniądze.

 


Banki musiały się bronić. Dlatego starały się udowodnić, że wzorcowa klauzula nie ma zastosowania. Jak jednak jeden sąd może uznać klauzulę za abuzywną, a drugi ją usprawiedliwiać?

Większość banków broniąc się przed pozwami klientów, w „majestacie prawa” tworzyła wzorcowe pisma, z których wynikało, że po pierwsze nie zgadzają się z oceną sądów zawartą w prawomocnych wyrokach, wydanych w ramach oceny abstrakcyjnej, ponieważ dotyczy ona wzorca, a nie konkretnego konsumenta i jego przypadku. Po drugie, dopiero ocena w toku tzw. incydentalnej/indywidualnej oceny abuzywności w nowym postępowaniu sądowym, pokaże nie tylko, że w umowach nic nie jest abuzywne, ale również, że interesy konsumenta nie zostały naruszone, a już z całą pewnością nie w stopniu istotnym, bo tak przecież wskazane jest w przepisie art. 385[1] kodeksu cywilnego.

Dlaczego abuzywności z wzorca umownego nie można przełożyć na abuzywność klauzuli w konkretnej umowie?

Postawę banków bardzo istotnie wzmacniał właśnie fakt, że SN przez wiele lat nie potrafił wypracować jednolitego podejścia do normy zawartej w kodeksie postępowania cywilnego, która regulowała tzw. rozszerzoną prawomocność wyroków Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (SOKiK). Orzecznictwo było w tym zakresie więcej niż niejednolite. I chociaż uchwała 7 sędziów SN z 20 listopada 2015 r. (sygn. III CZP 17/15), miała dać jasną odpowiedź, niestety nie zakończyła tego sporu definitywnie. Do dziś sądy niższych instancji mają wątpliwości, jak rozumieć - a w konsekwencji - i stosować tę normę prawną, która w istocie była kluczem do skutecznego wyegzekwowania deklarowanej sprawiedliwości, wymierzanej w ramach kontroli abstrakcyjnej.

Kontrola abstrakcyjna więc niewiele pomogła w konkretnej sprawie, mimo że jej inicjatorem był prezes urzędu, który w nazwie ma wpisaną ochronę konsumentów?

Przez wiele lat, nie można było oprzeć się wrażeniu, że nie tylko kontrola wzorców ma charakter abstrakcyjny, ale dokładnie taki sam charakter ma sprawiedliwość wymierzana przez sądy w tym trybie. Przez lata była to bowiem sprawiedliwość abstrakcyjna, tzn. mocno i dobitnie deklarowana (por. wyroki z 21 grudnia 2011 r., sygn. akt: I CSK 310/11, 4 listopada 2011 r., sygn. akt: I CSK 46/11, postanowienie z 21 grudnia 2011 r., sygn. akt I CSK 310/11), a przy tym nieefektywna i nieskuteczna w konkretnych sprawach. Działania legislacyjne podjęte przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów w 2015 r., których celem było usunięcie z kodeksu postępowania cywilnego tego modelu ochrony, były słuszne. Nie ma bowiem niczego bardziej demoralizującego w systemie wymiaru sprawiedliwości, niż pusta, bezużyteczna sprawiedliwość, która nie tylko niczego nie naprawia, ale wręcz tworzy fasadę sprawiedliwości, za którą kryje się prawdziwe i niesprawiedliwe współistnienie konsumenta z przedsiębiorcą. Niestety przez wiele lat tzw. transformacji ustrojowej, SN zdawał się nie dostrzegać tej fasadowości, a także faktu, że był jej aktywnym współbudowniczym.

Teoretycznie lekiem mogłyby być postępowania grupowe.

Gdy w 2009 r. uchwalona została ustawa o tzw. pozwach zbiorowych, rzeczywiście otworzyła się dla konsumentów niepowtarzalna okazja, aby w ramach systemu indywidulanej oceny abuzywności, realizowanej w postępowaniu grupowym, uzyskać realną sprawiedliwość w starciu z tak potężnymi instytucjami jak komercyjne banki. Siłą tej ustawy była możliwość zrzeszenia się we wspólnym (grupowym) dążeniu do sprawiedliwości. To co wcześniej było indywidualną i samotną walką z instytucją finansową o swoje prawa, skazaną w zasadzie z góry na przegraną, po wejściu w życie ustawy o pozwach zbiorowych, stało się realną szansą uzyskania skutecznej i efektywnej, a nie fasadowej sprawiedliwości.

Chyba jednak tak samo abstrakcyjną jak kontrola abstrakcyjna?

Niekoniecznie. Sprzeciw klientów jednego z największych banków komercyjnych  wobec przerzucenia skutków kryzysu finansowego w 100 proc. na ich barki  doprowadził do powstania pierwszego, tak silnego w swym sprzeciwie ruchu konsumenckiego o nazwie „Nabici w mBank”. Gdy w grudniu 2010 r. 1247 konsumentów podjęło decyzję o rozpoczęciu batalii sądowej z bankiem i złożeniu pozwu zbiorowego, ich sytuacja prawna i faktyczna była jasna i niebudząca wątpliwości, ponieważ:

  • klauzula modyfikacyjna, zawarta w ich umowach kredytowych, była oczywiście niejednoznaczna i nieuczciwa, a zatem abuzywna;
  • dotychczasowe orzecznictwo, choć dotyczące abstrakcyjnej oceny abuzywności, wypracowało standardy ochrony zgodne z orzecznictwem TSUE, które opierało się na solidnych, ugruntowanych i nienaruszalnych fundamentach ochrony konsumenta;
  • zgodnie z przepisami kodeksu cywilnego, które były wtedy i są teraz jasne i jednoznaczne, postanowienie abuzywne musi być wyeliminowane z umowy (przestaje wiązać), a umowę stosuje się w pozostałym wiążącym zakresie, chyba że pozostały wiążący zakres czyni ją niewykonalną;
  • Miejski Rzecznik Konsumentów, a więc urzędnik samorządowy, będący elementem prawnego systemu ochrony konsumenta, dostrzegł wszystkie te aspekty i zdecydował się reprezentować grupę w sądzie.

Na takich podstawach oparty był pierwszy w Polsce, tak liczny pozew zbiorowy, dotyczący konstrukcji abuzywności, wynikającej z art. 385[1] kodeksu cywilnego. Jak na polskie warunki, sądy obu instancji orzekały w tej precedensowej sprawie bardzo szybko, zwłaszcza że była to procedura nowa. Prawomocny wyrok zapadł 30 kwietnia 2014 r. Rozstrzygnięcie oparte było na konstrukcji przepisu art. 385[1] kodeksu cywilnego oraz dorobku orzeczniczym SN, wypracowanym na standardach abstrakcyjnej kontroli. Zarówno rozstrzygnięcie, jak i jego uzasadnienie były logiczne, jasne i pewne, bo wynikające z kodeksu cywilnego i wcześniejszych wyroków SN oraz TSUE.

Pan był pełnocmocnikiem w tej sprawie. Wygrana w sądach na nic się zdała, bo przegrali państwo w Sądzie Najwyższym o czym już Pan wspominał na początku.

Niestety, 14 maja 2015 r. SN wydał wyrok który zdekonstruował dotychczasową wykładnię i wszystkie wypracowane standardy postępowania w przypadku klauzul abuzywnych, stosowanych wobec konsumentów.

Co wskazał wówczas SN i jakie wywołało to konsekwencje?

SN oparł swoje rozstrzygnięcie na stanowisku całkowicie negującym wypracowaną przez sądy linię orzeczniczą i jej standardy. Choć zaprzeczył i nie zgodził się z dotychczasowym orzecznictwem, odnoszącym się do abuzywności, to ograniczył się jedynie do powołania dwóch swoich wcześniejszych orzeczeń: z 11 września 2014 r. (sygn. III CZP 53/14) oraz z 10 lipca 2014 r. (sygn. I CSK 53/33, nie publikowane) i wskazania na ich tle, że pierwsze jest przejawem „(…) restrykcyjnej tendencji zmierzającej do obiektywizacji kryteriów zmiany stopy procentowej w czasie trwania stosunku kredytowego”, której to tendencji SN nie podzielił. Drugie orzeczenie było zdaniem SN przykładem trafnego przyjęcia, że niejednoznaczność klauzuli modyfikacyjnej może prowadzić do uznania jej za niedozwoloną. Takie odniesienie do owych dwóch wyroków SN, nie powstrzymało jednak tego Sądu przed wydaniem orzeczenia sprzecznego z kierunkiem wyznaczonym przez oba zacytowane wyroki. Co bardzo znamienne, wyrok SN sygn. akt II CSK 768/14 nie przywołał żadnego wyroku TSUE, co – biorąc pod uwagę, że TSUE nigdy nie wydał orzeczenia, które mogłoby wesprzeć kierunek rozstrzygnięcia przyjęty przez SN w wyroku z 14 maja 2015 r., nie powinno tak bardzo dziwić. SN uzasadniając ustnie swój wyrok, przyznał wprost racje tezom zawartym w apelu prasowym, jaki na 7 dni przed rozprawą w przed SN wystosował do niego prezes mBanku Cezary Stypułkowski w opinii opublikowanej w jednym z ogólnopolskich dzienników.  Jak już wspomniałem na początku, orzeczenie to doprowadziło do swoistego chaosu. Wyrok  doczekał się trzech glos krytycznych, ale żadnej pozytywnej. Niestety w rzeczywistości prawnej zaczął żyć swoim destrukcyjnym życiem, siejąc zamęt w głowach sądów i pełnomocników.

Widzi Pan szansę na przywrócenie stanu sprzed 2015 roku?

Widząc to niepokojące zjawisko, Rzecznik Finansowy wystąpił do SN z wnioskiem o podjęcie uchwały. I tak 20 czerwca 2018 r. (sygn. akt: III CZP 29/17) SN wydał uchwałę, która naprawia błędy rozstrzygnięcia zawarte w wyroku SN z 14 maja 2015 r. (sygn. akt: II CSK 768/14) i przywraca normalność w sferze rozumienia instytucji abuzywności. Powyższe nie oznacza jednak końca zmagań o jednolitość i konsekwencję orzeczniczą.

Wierzy Pan, że Sąd Najwyższy szybko odpowie na wniosek sędzi Bitner?

Wniosek od stycznia 2018 r. do dziś znajduje się w Biurze Studiów i Analiz SN, które pracuje nad sformułowaniem zagadnień prawnych. Te trafią na ręce Pierwszego Prezesa SN, aby zdecydował o przekazaniu ich do Izby Cywilnej tego Sądu, która z kolei podejmie decyzję co do podjęcia uchwał. Pozostaje mieć nadzieję, że po blisko 10 miesiącach pracy nad zagadnieniami prawnymi, Biuro Studiów i Analiz SN sformułuje je w taki sposób, że podjęte uchwały rozwieją wszystkie wątpliwości sądów i konsumentów, odnośnie tego jak rozstrzygać o wadliwych umowach kredytowych. Co do tego bowiem, że umowy te były prawnie wadliwe, nikt nie ma wątpliwości. Problemem jest tylko wymierzenie sprawiedliwości wobec banków, które umowy takie skonstruowały, zaoferowały i wykonują do dziś, pobierając od konsumentów co miesiąc raty kredytów z ich rachunków bankowych.

Ostatnio upublicznione zostało stanowisko polskiego rządu do sprawy w TSUE. Jak Pan je ocenia?

Niezależnie od rzeczywistych motywów działania rządu, kierowanego przez byłego prezesa banku,  jego stanowisko odbieram bardzo pozytywnie. Pokazuje ono, że organy władzy publicznej – najpierw SN w uchwale z 20 czerwca 2018 r., a teraz rząd, które – pamiętajmy - są ze sobą w politycznym konflikcie, zaczynają prześcigać się w prokonsumenckim nastawieniu. Dla moich klientów to bardzo dobra wiadomość. Z perspektywy wymiaru sprawiedliwości, którego jako adwokat czuję się małym elementem, to jednak przykre, że wrażliwość konsumencka w procesie wymierzania sprawiedliwości rodzi się w epicentrum politycznego konfliktu między dwiema konstytucyjnymi władzami: sądowniczą i wykonawczą.

Sędzia Bitner, a także niektórzy prawnicy uważają jednak, że samo ujednolicenie orzecznictwa nie wystarczy. Twierdzą, że potrzebna jest ingerencja ustawodawcy. Projekty, które leżą w Sejmie są krytykowane. Jest inna możliwość ustawowego rozwiązania problemu?

Widzę prosty i jednocześnie bardzo skuteczny sposób na rozwiązanie ustawowe. Należałoby zastosować podobny mechanizm jak przy odsetkach maksymalnych, zwany powszechnie zakazem lichwy. Ten zakaz od lat skutecznie działa w prawie cywilnym.

Na czym dokładnie miałby polegać?

Wystarczy podzielić zakres ryzyka kursowego między strony umowy kredytowej i wprowadzić maksymalny i minimalny jego pułap. Oczywiście w obie strony, tj. przy wzroście, jak i przy spadku kursu. Dokładnie takie rozwiązanie przyjąłem w jednym z roszczeń zawartych w pozwie zbiorowym. Wzorowałem się na orzecznictwie Sądu Najwyższego, który wyinterpretował tzw. „zakaz lichwy” z przepisów kodeksu cywilnego, jeszcze przed jego nowelizacją i wprowadzeniem do art. 359 przepisów § 21, § 22, § 23 k.c.

SN zakaz lichwy wyprowadził z zasad współżycia społecznego poprzez częściową nieważność umów ponad poziom „lichwiarski”(wyrok SN, z 23 czerwca 2005 r., sygn. I CK 742/04). Inspirując się koncepcją SN, przenieśliśmy ją na mechanizm ryzyka kursowego i przyjęliśmy w pozwie, że o ile kurs franka wzrośnie do poziomu o 20 proc. wyższego niż poziom z dnia zawarcia umowy, koszt tego wzrostu ponosi konsument. O ile wzrost przekracza ten poziom czyli np. kurs wzrasta do poziomu 22 proc. w stosunku do kursu z dnia zawarcia umowy, koszty wzrostu do poziomu 20 proc.  ponosi konsument, a 2 proc. ponad ten poziom ponosi bank.

Mechanizm miałby działać na zasadzie lustra. Jeśli wartość kursu spada w stosunku do kursu z dnia zawarcia umowy, konsument korzysta ze spadku tylko, o ile nie będzie on większy niż 20 proc. Jeśli kurs spadnie do poziomu 22 proc., to konsument nie korzysta z owych 2 proc. ponad poziom graniczny 20 proc. Jest to zatem system widełek kursowych, w którym granica 20 proc. zarówno wzrostu jak i spadku wyznacza zakres ryzyka kursowego, który w pełni i wyłącznie dotyczy konsumenta. Poziom 20 proc. przyjęliśmy za Rekomendacją S, wydaną przez KNF w lipcu 2006 r. KNF wskazywał wtedy, że zdolność kredytową konsumentów dla potrzeb kredytów „walutowych” badać należy przy założeniu, ze kapitał kredytu w PLN wzrośnie o 20 proc. Podsumowując, jestem zdania że to bardzo prosty i uczciwy sposób nawet na systemowe i pełne rozwiązanie problemu tzw. „kredytów frankowych” w drodze ustawy. Nie wierzę jednak w naszego ustawodawcę, choć być może temat wróci przed kampanią wyborczą.


Iwo Gabrysiak jest adwokatem, wspólnikiem zarządzającym Gabrysiak i Wspólnicy, jest  pełnomocnikiem w dwóch pozwach zbiorowych przeciwko mBankowi, prowadzi też postępowania sądowe o odzyskanie składek Ubezpieczenia Niskiego Wkładu Własnego.