Jolanta Ojczyk: Czy nowelizacja ustawy o transporcie drogowym*,  tzw. lex Uber, rzeczywiście może wprowadzić cenzurę aplikacji mobilnych?

Katarzyna Iwańska: Do ciągle rozszerzającego się katalogu stron internetowych, które różne instytucje mają prawo zablokować, niedługo rzeczywiście mogą dołączyć strony i aplikacje podmiotów oferujących bez wymaganej licencji pośrednictwo przy przewozie osób. Zgodnie z najnowszą wersją projektu minister właściwy do spraw transportu lub wskazana jednostka będzie ma prowadzić rejestr domen, aplikacji mobilnych, programów komputerowych, systemów teleinformatycznych lub innych środków przekazu informacji służących do pośrednictwa w przewożeniu osób niezgodnie z ustawą. Rejestr ma być jawny. W praktyce przepisy te wprowadzą możliwość blokowanie nie tylko stron internetowych jak w przypadku ustawy hazardowej, ale także aplikacji. 

 


 

Dlaczego ten pomysł budzi zastrzeżenia?

Demokratyczne państwo prawa nie powinno ingerować w prawo dostępu do informacji i decydować o tym, do czego obywatele mogą w Internecie dotrzeć, a do czego nie, chyba że jest to absolutnie konieczne do ochrony najważniejszych interesów. Trudno nie odnieść wrażenia, że blokowanie stron firm takich jak Uber, które i tak poniosą kary finansowe, jeśli nie dostosują się do wymogów regulatora, jest blokowaniem "na zapas". Stąd coraz bliżej do cenzury prewencyjnej - jeśli jako obywatele będziemy się godzić na stopniowe ograniczanie naszej wolności w "błahych" sprawach, to być może będziemy zbyt  znieczuleni, żeby zareagować w sytuacjach poważnie zagrażających naszym prawom i wolnościom.

Taka ustawowa cenzura zadziała?

Blokowanie stron to iluzja prostego rozwiązania, z kilku powodów. Po pierwsze, dla chcącego nic trudnego - blokadę łatwo obejść, wystarczy np. podłączyć się do sieci VPN. Doświadczenia z ustawą hazardową* pokazują, że w miejsce zablokowanej strony natychmiast pojawia się kilka nowych, więc jest to rozwiązanie nieskuteczne. Po drugie, w blokowanie wpisane są pomyłki, zwłaszcza jeśli wpisu nie musi zatwierdzić sąd i w praktyce dokonuje go arbitralnie minister. Projekt wprawdzie przewiduje możliwość zgłoszenia sprzeciwu, ale dopiero po fakcie. W Internecie, gdzie informacja rozchodzi się w ułamku sekundy, czas ma szczególne znaczenie. Od Ministerstwa Finansów, które prowadzi rejestr stron nielegalnie oferujących gry hazardowe, dowiedzieliśmy się, że w sądzie toczy się kilkanaście spraw dotyczących nieuzasadnionego blokowania, więc takie sytuacje nie są fikcją. Po trzecie, polscy decydenci coraz częściej rzucają hasło "blokujmy", ale nie zastanawiają się nad tym, jak to zrobić na poziomie technicznym - lex Uber przewiduje np., że dostawcy internetu mieliby blokować aplikacje mobilne, co - jak podnoszą eksperci - jest niemożliwe. Niestety, taka droga na skróty, po którą często sięgają ministerstwa w ostatnich miesiącach, pozostawia więcej pytań i wątpliwości, np. dotyczących naszej prywatności i wolności słowa. Nie wiemy, czy do Ministerstwa Infrastruktury trafią jakieś dane użytkowników, np. numery IP lub informacje o próbie połączenia z daną aplikacją lub jej pobrania.

Kolejny rejestr stron niedozwolonych powstanie na podstawie ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii i obejmie strony oferujące dopalacze. Państwo krytykują ten pomysł, dlaczego?

W odpowiedzi na konsultacje, w których wzięliśmy udział, minister zdrowia pisze, że blokowanie stron oferujących dopalacze jest podyktowane troską o życie i zdrowie ludzi. Intencja słuszna, wykonanie marne. Ministerstwo w żaden sposób nie odniosło się do naszej obawy, że ogólnodostępna lista stron z dopalaczami przyniesie efekt odwrotny do zamierzonego – zamiast przyczynić się do skutecznego zwalczania handlu dopalaczami stanie się „książką telefoniczną”, punktem odniesienia dla wszystkich zainteresowanych ich zakupem, zwłaszcza młodych. Dla cyfrowych tubylców zainstalowanie VPN-a to nie problem – trzy kliknięcia i nielegalny środek jest już w drodze.

Fundacja Panoptykon od 9 lat walczy o poszanowanie praw człowieka w sieci.