- Z ratownikami medycznymi doszliśmy do porozumienia, ale jego realizacja nie przebiega tak jak sobie wyobrażaliśmy – powiedział Adam Niedzielski, minister zdrowia w rozmowie z Robertem Mazurkiem w radiu RMF FM. - I to jest ciekawa sprawa, bo widzę, że konflikty między pracodawcą w ratownikami w kilku województwach prowadzą do blokady. Zaczynam się poważnie zastanawiać, czy ratownictwo medyczne nie powinno w jakiś sposób zostać upaństwowione – powiedział minister. Chodzi o trzy województwa: mazowieckie, wielkopolskie i kujawsko-pomorskie. Resort potwierdził Prawo.pl, że propozycja, aby stacje pogotowia znajdowały się w zarządzie wojewodów, jest przewidziana w projekcie ustawy o systemie ratownictwa medycznego. Nie wiadomo jednak, czy to byłaby nowa ustawa, które miałaby też uregulować też zawód ratownika medycznego. Kłopot jest też w tym, że system już jest państwowy, a dalsze upaństwowienie nie musi rozwiązać wszystkich problemów, bo protestują też ratownicy ze szpitalnych oddziałów ratunkowych, a z nimi resort nie rozmawia. Za to słowa ministra wywołały niepokój u wszystkich.

 

Ratownicy jak policjanci czy strażacy - bez prawa do protestu

Zapowiedź upaństwowienia ratownictwa medycznego wywołała protesty części ratowników, ale też samorządów. Paulina Stochniałek, członek zarządu województwa wielkopolskiego powiedziała, że wypowiedź ministra jest niezwykle groźna, bo sugeruje jakieś polityczne wpływy i interesy. - Tymczasem prawda jest taka, że marszałkowie nie mają żadnego wpływu na finansowanie wynagrodzeń w stacjach pogotowia ratunkowego. Nie wolno nam tego robić. Pieniądze na bieżącą działalność, w tym na wynagrodzenia, pochodzą z NFZ. Minister zdrowia, mówiąc takie rzeczy, wykazuje się skrajną nieodpowiedzialnością, próbuje po raz kolejny skłócić środowisko, sugeruje, że coś ukrywamy – powiedziała Stochniałek. I podkreśliła, że jedynym słusznym rozwiązaniem jest po prostu realne spojrzenie na to, jakie są koszty, jakie są oczekiwania płacowe ratowników medycznych, innych służb i taka powinna być wycena świadczeń, która pokryje potrzeby.

Słowa ministra nie podobają się też części ratowników. - Jesteśmy zniesmaczeni tymi słowami, które prowadzą do zniewolenia zawodu ratownika medycznego – napisało na swoim profilu na Facebooku Polskie Towarzystwo Ratowników Medycznych, które nie jest sygnatariuszem porozumienia z Ministerstwem Zdrowia. - Jest to kolejny pretekst do rozdrażnienia środowiska, które i tak ostatkami swojego opanowania próbuje dialogu z ministerstwem. Co Pan Niedzielski chce osiągnąć tym upaństwowieniem?  – czytamy.  PTRM ma realne obawy, że pojawią się regulacje, które zaszkodzą środowisku i zniewolą ten zawód. Jakie? "Przypuszczam, że chcą włączyć ratownictwo medyczne do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, jak straż pożarną.  To raczej taka groźba wobec ratowników”. „Sądzę, że w dobie obecnych protestów, chcą stworzyć pewnie formację na wzór Państwowej Straży Pożarnej czy Policji, by bardziej podporządkować sobie pracowników, a polecenia zamienić na rozkazy…”- piszą ratownicy. A w podtekście dodają, że służby protestować nie mogą. Choć pojawiają się tez głosy, że to właśnie ratownicy chcieli upaństwowienia dającego stabilność i etaty. - Nie uważam że powinno się zrobić z nas służbę mundurową, ale jeżeli mamy wprowadzać jakąkolwiek jakość, stopniowanie, weryfikacje uprawnień, to to chyba jedyna droga, bo dziś są dysponenci (stacje ratownictwa) u których jest wszystko zgodnie z ustawą i są tacy, gdzie decyzja dyrektora nie ma w karetce Fentanylu,  bo to nie lek dla ratowników - czytamy na FB.

Jarosław Madowicz, członek zarządu PTRM, członek Zespołu do spraw opracowania propozycji nowych rozwiązań organizacyjnych w systemie Państwowe Ratownictwo Medycznego w resorcie zdrowia, zwraca uwagę, że podczas prac zespołu nie padło ani jedno słowo o upaństwowieniu. Ponadto jego trudno będzie bardziej upaństwowić ratownictwa medycznego. Obecnie mamy ustawę o państwowym ratownictwie medycznym. Zgodnie z nią dyspozytornie, czyli przyjmujący wezwania karetek już podlegają wojewodom. Teraz rząd musiałby znacjonalizować wojewódzkie stacje ratownictwa medycznego, których organami założycielskimi są samorządy wojewódzkie. - To zaś oznacza konieczność przejęcia majątku, co jest możliwe, ale czy coś poprawi.  Jeśli ratownicy mieli by być jak służby, to powinni otrzymać takie same przywileje, np. wcześniejszą emeryturę, dodatek mieszkaniowy i przede wszystkim godnie wynagradzane umowy o pracę – podkreśla Madowicz. W praktyce jest to mało prawdopodobne, bo państwowy system medyczny opiera się na komercyjnych zasadach, by nie zabrakło… ratowników i lekarzy w karetkach. 

System państwowy działa jak komercyjny

Adam Niedzielski zauważył, że w konflikcie dotyczącym ratowników medycznych w ogóle nikt rozumie jak wygląda ta sytuacja od strony przepływu środków, właścicielstwa. Dlatego jego zdaniem konieczne jest, aby stacje ratownictwa w większym stopniu podlegały chociażby wojewodom. - Proszę mieć na uwadze, że ministerstwo decyduje o zwiększeniu środków dla stacji pogotowia i zwiększeniu wynagrodzeń, a nie ma żadnego wpływu na sposób zarządzania środkami przez dyrektorów poszczególnych stacji i sposób realizacji zapowiadanych zmian w wynagrodzeniu - mówi Wojciech Andrusiewicz, rzecznik resortu. 

Tyle, że zdaniem Marii Libury, kierownika Zakładu Dydaktyki i Symulacji Medycznej Collegium Medicum Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie samo przekształcenia właścicielskie pozwolą uniknąć napięć pomiędzy samorządami a administracją rządową, jednak na dłuższą metę niewiele dadzą, o ile system publiczny nie przestanie  traktowaną medyków jak dorywczych pracowników najemnych. O co chodzi?

Zgodnie z ustawą o Państwowym Ratownictwie Medycznym od 2019 roku zespoły ratownictwa medycznego, czyli karetka z obsadą wchodzą w skład podmiotu leczniczego będącego samodzielnym publicznym zakładem opieki zdrowotnej, albo jednostką budżetową, albo spółką kapitałową, w której co najmniej 51 proc udziałów albo akcji należy do Skarbu Państwa lub samorząd. To oznacza, że prywatny podmiot nie może być uczestnikiem systemu, a do pacjentów jeżdżą tylko karetki publiczne, wcześniej mogły też prywatnych firm. Zmieniono to, bo jak przekonywał rząd, publiczne placówki są gwarancją stabilności systemu. Po trzech latach okazuje się, że nie. Dlaczego? W publicznych karetkach jeżdżą ratownicy i lekarze zatrudnieni na umowy o pracę, ale przede wszystkim tańsze i efektywniejsze umowy cywilno-prawne.  - System jest powierzchownie publiczny, nie ma prywatnych operatorów, ale od środka działa jak anegdotyczny januszex  z memów, czyli firma która optymalizuje koszty pracownicze  i nie zapewnia im bezpieczeństwa socjalnego – tłumaczy Maria Libura. - Pod powierzchnią scentralizowanej struktury mamy te same zasady kontraktowania i konkursy na obsadę karetek, a zatem walkę o koszty. W efekcie system publiczny może być pracodawcą wyciskającym jak cytryna, zatrudniającym na umowy cywilnoprawne – podkreśla Libura.

 


Kontrakty zamiast umów o pracę ratują i psują publiczny system

Dzięki temu jednak ratownicy i lekarze jeżdżący w karetkach mogą pracować nie maksymalnie około 200 godzin miesięcznie, jak w przypadku pracowników etatowych, ale znacznie więcej, co pozwala zapełnić braki kadrowe. Ilu brakuje nie wiadomo, bo póki co nie ma rejestru ratowników medyczny, a NIK w raporcie o funkcjonowaniu Systemu Ratownictwa Medycznego z marca 2021 roku wyliczył, że brakuje ok. 1500 lekarzy medycyny ratunkowej. Wykazał też, że z tego powodu w Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego MEDITRANS w Warszawie - tej która nie ma wciąż porozumienia z ratownikami - w okresie od do stycznia do września 2019 roku lekarze pracowali nawet 523 godziny w miesiącu, a ratownicy – 420.  I choć Waldemar Kraska, wiceminister zdrowia w odpowiedzi do wyników kontroli NIK przyznał w styczniu 2021 roku, że w wraz z wojewodami ma wszelkie narzędzia do tego, aby nadzorować system od poziomu krajowego i wojewódzkiego aż do wglądu do czynności wykonywanych przez każdą jednostkę systemu z osobna, to nie ma wpływu na treść umowy zawieranej z lekarzem systemu, w tym ostateczną wysokość wynagrodzenia. I to ma się zmienić. W tej sytuacji pytanie brzmi, czy minister Niedzielski chce zmienić warunki zatrudnienia, czy też przez upaństwowienie mieć większą kontrolę.

Wydaje się, że jednak to drugie, bo w 2016 roku Ministerstwo Zdrowia planowało, by wszyscy ratownicy byli zatrudnieni na umowach o pracę, ale takiej zmiany nie wprowadziło. A ministerstwo nie odpowiedziało nam na pytanie, czy ratownicy będą zatrudnieni tylko na umowy o pracę. Wskazało jedynie, że w przypadku, gdyby stacje były w zarządzie wojewodów, wówczas zaraz za środkami szłyby bardzo szybko decyzje płacowe. – Jeśli to będzie dalsza powierzchowna nacjonalizacja, czyli jedynie upaństwowimy podmioty i struktury zarządzające, bez radykalnej zmiany modelu zatrudniania medyków i innych pracowników pierwszej linii, to niewiele się zmieni. Nadal bowiem ratownicy będą  zatrudniani i na etat, i na umowy cywilno-prawne na różnych zasadach , co rodzi konflikty, pozbawia bezpieczeństwa socjalnego, godzi w jakość systemu – podkreśla Libura Przypomnijmy zaś, ze w czerwcu wspólnie protestowali wszyscy ratownicy, podziały pokazały się później. Co więcej wielu ratowników nie chce etatu, bo jednak woli zarabiać więcej, i nie mieć ograniczeń w podejmowaniu pracy, gdzie indziej. Boi się zatem, że bezpieczniejszy etat to niższe zarobki. Te zresztą nie zależą tylko od rodzaju umowy.

Porozumienie jest, tylko pieniędzy brak

- W tej chwili mamy taką dziwną sytuację, że jest minister zdrowia, który daje pieniądze przez wojewodów, ale właścicielami stacji są marszałkowie, którzy mogą mieć różne interesy polityczne – mówił minister Niedzielski. Tyle, że jak podkreślają przedstawiciele zarządu województwa mazowieckiego, do MEDITRANS w Warszawie wciąż nie wpłynęły pieniądze z NFZ na podwyżki dla ratowników, a zapowiadane zwiększenie kwoty na tzw. dobokaretkę nie spełnia oczekiwań płacowych załogi.

Jak zaś wyjaśnia Jarosław Madowicz  jest jeszcze jedna przyczyna protestów. Podwyżki nie są dla wszystkich. - Problem polega, że resort nie rozmawia ze wszystkimi ratownikami, niektóre organizacje, np. PTRM, są marginalizowane. W porozumieniu zapisano, że realizuje ono postulaty protestujących, a tak nie jest. Towarzystwo biorąc udział w trwającym proteście, zabiega o właściwe umocowanie całej grupy zawodowej oraz o godne wynagrodzenie dla wszystkich, a nie tylko dla wybranych. Tymczasem tak zwany dodatek wyjazdowy jest tylko dla ratowników w karetkach. Podwyżka wycen tzw. dobokoratek też dotyczy tylko zespołów wyjazdowych. Tak się dzieli środowisko, bo są jeszcze ratownicy medyczni pracujący w Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych, a ci na porozumieniu już nie skorzystali – podkreśla Madowicz. 

I to potwierdza sytuacja w Opolu. Tam ratownicy ze Szpitalnych Oddziałów Ratunkowych w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym i Szpitalu Wojewódzkim przystąpili do protestów, idą na zwolnienia. Dlaczego? - Przede wszystkim chcemy rozwiązań systemowych, a nie doraźnych, tak jak teraz się wydarzyło, gdzie ratownicy Zespołów Ratownictwa Medycznego otrzymali dodatek 30-procentowy do podstawy, a zapomniano o ratownikach SOR-ów i Izb Przyjęć. W całej Polsce. Postulaty ratowników medycznych są niezmienne od pięciu lat. Chodzi nam o ścieżkę kariery zawodowej, pozyskanie legitymacji funkcjonariusza publicznego i wiek emerytalny. Na pewno te rzeczy przyczynią się do uatrakcyjnienia zawodu ratownika medycznego - mówi Marcin Laskowski, przewodniczący Regionalnej Sekcji Ochrony Służby Zdrowia NZZ Solidarność

Zresztą problem nie dotyczy tylko statusu ratownika medycznego, formy zatrudnienia, ale także  braku dobrego centralnego systemu informatycznego do zarządzania ratownictwem - chodzi o System Wspomagania Dowodzenia Państwowym Ratownictwem Medycznym  (SWD PRM), który tworzy Lotnicze Pogotowie Ratunkowe, według NIK idzie mu to bardzo źle, czy braku centralnej ewidencji łóżek szpitalnych. 

Wojciech Andrusiewicz, rzecznik resortu zdrowia, zapytał jednego z dziennikarzy, czy wie, jacy ratownicy medyczni są w Białym Miasteczku. Dziennikarz odpowiedział szczerze, że nie, a Andrusiewicz przyznał że to jest właśnie problem, bo nie wiadomo, kto protestuje. Tymczasem tam wciąż protestują właśnie ratownicy zatrudnieni w szpitalnych oddziałach ratunkowych, którzy nie są finansowani ze środków budżetowych przekazywanych przez wojewodów do NFZ. Oni są finansowani bezpośrednio z NFZ, a przez niskie wyceny świadczeń, SOR mają problemy finansowe. W efekcie dalsze upaństwowienie ratownictwa medycznego nie musi rozwiązać obecnych problemów. Bo co z tego, że resortowi będzie zarządzał karetkami, jak te nie będą miały, gdzie przywieźć pacjentów - ci trafiają właśnie na SOR i to pod tymi oddziałami w pandemii były kolejki. Zresztą NIK wskazał, że zarówno Ministerstwo Zdrowia jak i wojewodowie są winni temu, że państwowy system nie działa tak jak powinien.