Józef Kielar: Czy polski system ochrony zdrowia dysponuje odpowiednią liczbą lekarzy? Według statystyk i danych medialnych brakuje nam bowiem od 50 do 70 tysięcy medyków. Jednak są i takie opinie, jak np. Andrzeja Sośnierza, byłego prezesa NFZ, że nie ma potrzeby masowego kształcenia lekarzy, bo mamy ich prawie czterech na jeden tysiąc mieszkańców, czyli więcej, niż wynosi średnia w krajach OECD.

Krzysztof Bukiel: Jeżeli chcemy odpowiedzieć na pytanie: czy w Polsce brakuje lekarzy, to trzeba dodać drugą część: w stosunku do czego? Bo jeżeli w stosunku do obecnych potrzeb – to lekarzy jest zdecydowanie za mało. Świadczy o tym fakt, że wiele szpitali szuka takich czy innych specjalistów, że są oddziały szpitalne likwidowane lub zawieszana jest ich działalność z powodu braku lekarzy, że są szpitale, gdzie niektórzy specjaliści pracują tylko w niepełnym wymiarze czasu pracy (np. radiolodzy ) itp. Brakuje też specjalistów w Ambulatoryjnej Opiece Specjalistycznej (AOS).
Nie oznacza to jednak, że ten deficyt lekarzy jest rzeczą bezwzględną i ściśle obiektywną. Można by bowiem zmienić nieco warunki funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej – jako całości oraz niektóre szczegółowe warunki funkcjonowania szpitali czy przychodni, aby okazało się, że lekarzy wcale nie brakuje. Chodzi tu np. o to, żeby lekarze nie zajmowali się czynnościami nielekarskimi, albo o to żeby ograniczyć nieuzasadnione korzystanie ze świadczeń lekarskich (w AOS i POZ) oraz pomocy szpitalnej. Obecnie nie ma w systemie takich czynników motywujących pacjentów (i świadczeniodawców) do ograniczenia świadczeń niepotrzebnych. Przeciwnie, są motywacje, aby tych świadczeń było jak najwięcej. Mówiąc obrazowo: jeżeli specjalista nefrolog będzie się zajmował np. monitorowaniem torbielek w nerkach, specjalista endokrynolog ustalaniem dawki hormonów tarczycy, a chirurg wykonywał jedną operację dziennie, resztę czasu poświęcając na wypełniania papierów – to lekarzy w Polsce jeszcze długo będzie za mało.

Czytaj też: Zasady kształcenia podyplomowego lekarzy >>>

Czytaj też: Uznawanie kwalifikacji lekarzy i swoboda praktykowania zawodu lekarza w krajach Unii Europejskiej >>>

 

Kilka lat temu premier Mateusz Morawiecki poinformował, że w ciągu dwudziestu lat wyjechało z Polski 20 tys. lekarzy. Jak to się ma do zapewnień decydentów, że lekarze mają się u nas całkiem dobrze. I jakie są faktycznie przyczyny emigracji kadry medycznej?

Na pewno w ostatnich latach warunki finansowe lekarzy w Polsce poprawiły się, niektórym znacznie. Duży wpływ na to ma – wspomniany wyżej – relatywny niedobór lekarzy, co zmusiło pracodawców do podnoszenia stawek, żeby zatrzymać lekarzy u siebie. Na marginesie trzeba wspomnieć, że niektórzy – oceniając wynagrodzenia lekarzy – przeceniają ich wysokość. Nie biorą bowiem pod uwagę, że są to zwykle kwoty wynagrodzenia kontraktowego, czyli przekładając na warunki umowy o pracę jest to wynagrodzenie brutto pracodawcy za więcej niż jeden etat (z reguły za około dwa etaty). Na pewno też lekarze mają warunki do dorabiania w sektorze prywatnym, bo niewydolność publicznej ochrony zdrowia sprzyja rozwojowi prywatnych gabinetów, przychodni, a nawet szpitali, głównie jedno specjalistycznych. Ciągle jednak są inne niekorzystne warunki pracy lekarzy, zwłaszcza - co wspominałem - nadmierne obciążanie pracą nielekarską, niedobór innych zawodów medycznych i praca szpitali w warunkach ciągłej niepewności co do odpowiedniego finansowania. Dla młodych lekarzy istotnym czynnikiem, który może zdecydować o emigracji, jest większa łatwość wyboru i zrobienia odpowiedniej, wybranej przez siebie specjalizacji w wielu krajach europejskich, niż jest to możliwe w Polsce.

 

 

Jaka jest pana opinia na temat kształcenia lekarzy w akademiach nauk stosowanych i w zawodowych uczelniach medycznych? Kto i gdzie będzie ich uczył zawodu i jaki będzie poziom tego kształcenia?

Obawy rodzi nie tyle forma prawna czy własnościowa uczelni, które mają kształcić lekarzy, co brak odpowiedniej kadry wykładowców i nauczycieli zawodu oraz zasobów materialnych: bazy szpitalnej, laboratoriów, prosektoriów itp. Lekarza nie da się wykształcić jak np. prawnika czy ekonomistę – wyłącznie z podręczników. Bazą szpitalną dla dotychczasowych uczelni medycznych są tzw. szpitale kliniczne, które – z reguły – są też najlepszymi szpitalami w regionie. Klinika, to niemal synonim najwyższej jakości leczenia. Jakie szpitale będą podstawą kształcenia studentów medycyny w powiatowych szkołach zawodowych? Te, które mają kłopoty np. z zatrudnieniem odpowiedniej liczby lekarzy? 

Czytaj też: Ochrona wizerunku lekarza i pielęgniarki w kontaktach z pacjentem >>>

Potrzebujemy wykształconych specjalistów, ale w 2022 roku aż dla 1459 lekarzy stażystów zabrakło etatów rezydenckich. Co pan na to?

Moim zdaniem wprowadzona wiele lat temu zmiana sposobu kształcenia specjalizacyjnego lekarzy, oparcie go na scentralizowanym i finansowanym przez budżet państwa systemie rezydentur, których liczba jest centralnie limitowana, nie była dobrym pomysłem. Skutek jest taki, że np. w jednym województwie nie ma chętnych na daną specjalizację, chociaż są wolne miejsca rezydenckie, a w innym są chętni, ale nie ma miejsc. Można by tę sprawę pozostawić zainteresowanym szpitalom i lekarzom (jak to – mniej więcej - było przed wprowadzeniem rezydentur). Szpitale zgłaszałyby chęć pozyskania odpowiednich specjalistów i sfinansowania ich szkolenia, a zainteresowani tą specjalizacją lekarze korzystaliby z tego. To wszystko byłoby podporządkowane zaspokojeniu zapotrzebowania pacjentów na określonych specjalistów w danym regionie. 

Czytaj też: Służba medycyny pracy - kwalifikacje lekarzy i pielęgniarek >>>

Kilka miesięcy temu wiceminister zdrowia Piotr Bromber poinformował, że aż w 13. województwach jest 56 gmin, w których nie ma placówek podstawowej opieki zdrowotnej (POZ). Dlaczego tak się dzieje?

Najwyraźniej brakuje lekarzy, którzy chcieliby pracować w POZ, zwłaszcza w miejscach mniej atrakcyjnych. Wygląda na to, że warunki pracy i płacy w pozostałych miejscach są na tyle dobre, że lekarze nie szukają pracy w mniejszych ośrodkach.

W których specjalizacjach medycznych może zabraknąć lekarzy ze względu na kontrowersje wokół systemu no fault (bez orzekania o winie w przypadku błędu w sztuce medycznej). Zdaniem niektórych prawników ryzyko faktycznej odpowiedzialności karnej lekarzy jest demonizowane, bo liczba postępowań karnych z roku na rok spada. Kto ma rację?

Być może liczba postępowań karnych skierowanych przeciwko lekarzom za ich postępowanie zawodowe faktycznie spada. Ale w tym przypadku chyba ważniejsze jest odczuwanie tego problemu przez lekarzy i fakt, że praca lekarska może być w obecnym stanie prawnym potraktowana – przez przepisy kodeksu karnego - jak przestępstwo (np. nieumyślnego spowodowania śmierci). Ja osobiście i OZZL, którym niedawno kierowałem, zwracał uwagę, że należy wyraźnie odróżnić przypadki, kiedy ktoś celowo robi innemu krzywdę (np. chce pobić, a niechcący zabija) od przypadku dotyczącego lekarza, który śpieszy z pomocą innemu, ale może przy tym coś przeoczyć lub popełnić jakiś błąd, w efekcie czego pacjent wskutek choroby nie zostanie uratowany i umrze. Dlatego wprowadzenie przepisów (tzw. system no fault) proponowanych przez samorząd lekarski byłoby dobrym wyjściem z sytuacji i dałoby lekarzom poczucie większego bezpieczeństwa w pracy. Dotyczy to zwłaszcza specjalizacji zabiegowych ale też np. radiologów lub patomorfologów, gdzie – stosunkowo – niewielkie błędy mogą być bardzo istotne w skutkach.

Czytaj też: Lekarz jako biegły sądowy >>>

Jakie reperkusje dla pacjentów wywołałoby wprowadzenie przepisu - jak sugerował prezes PiS Jarosław Kaczyński – polegającego na tym, że lekarz może  pracować tylko na jednym etacie?

Taki postulat: jeden lekarz, jeden etat, jest też od lat wysuwany przez Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy i podzielany przez wielu lekarzy. Jego wprowadzenie byłoby korzystne z wielu powodów i dla lekarzy, i dla pacjentów, i dla systemu ochrony zdrowia jako całości. Dla lekarzy i pacjentów, to rzecz oczywista: lekarze byliby bardziej skupieni na jednym miejscu pracy, bardziej by się w niej angażowali, popełnialiby przy tym pewnie mniej błędów. Byliby bowiem bardziej wypoczęci i mieli więcej czasu i energii, żeby poświęcić się chorym. A dla systemu? Takie rozwiązanie zmusiłoby wreszcie rządzących do wprowadzenia koniecznych zmian w systemie ochrony zdrowia – zmian, o których wspomniałem na wstępie: ograniczenie nadużywania świadczeń zdrowotnych, likwidacja zajmowania się przez lekarzy czynnościami nielekarskimi, lepsze wykorzystanie czasu pracy i kwalifikacji lekarzy itp. Jest bowiem oczywiste, że bez tych zmian, samo ograniczenie pracy lekarzy do jednego miejsca spowoduje jeszcze większy (względny) niedobór lekarzy i jeszcze większą dysfunkcjonalność systemu.

Czytaj też: Przegląd spraw sądowych w kontekście najczęściej spotykanych błędów medycznych >>>