Zgodnie z komunikatem Narodowego Funduszu Zdrowia, osoba uprawniona z mocy specustawy o pomocy obywatelom Ukrainy w związku z konfliktem zbrojnym na terytorium tego państwa do otrzymania pomocy medycznej jest traktowana w podstawowej opiece zdrowotnej jak pacjent spoza listy aktywnej POZ. To zaś oznacza, że obywatele Ukrainy nie mogą wybrać swojego lekarza pierwszego kontaktu, który obejmie ich kompleksową opieką. By było inaczej wystarczyło do ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych wpisać, że obywatele Ukrainy są świadczeniobiorcami. Tak jednak nie zrobiono, co w praktyce utrudni, np.  szczepienie dzieci, a do Polski przybyło już ponad 700 tysięcy ukraińskich dzieci. Poziom wyszczepienia na błonicę, odrę, ospę, świnkę czy różyczkę jest niewystarczający. POZ nie ma też możliwości przeprowadzenia badań profilaktycznych w kierunku np. chorób układu krążenia. To kolejne problemy - obok braku prawa do refundacji leków na niezdiagnozowane w Polsce choroby, który nie rozwiązuje specustawa.

 

Prawo do świadczeń, ale nie do wszystkich

Według danych Straży Granicznej do piątku granicę ukraińsko-polską przekroczyło 2 miliony uchodźców. I co do zasady zgodnie ze specustawą mają oni prawo do świadczeń zdrowotnych takich jak ubezpieczeni Polacy. Okazuje się jednak, że wbrew zapowiedziom przedstawicieli Ministerstwa Zdrowia, nie do wszystkich. 

Deklaracja wyboru świadczeniodawcy udzielającego świadczeń z zakresu podstawowej opieki zdrowotnej oraz lekarza podstawowej opieki zdrowotnej - WZÓR >

  -  Osoba uprawniona do świadczeń z mocy specustawy może korzystać z opieki POZ na zasadach osoby spoza listy aktywnej danego świadczeniodawcy - pisze NFZ. Taka porada udzielana pacjentom spoza aktywnej listy wyceniana jest na 75 zł. Dlaczego? - Obywatele Ukrainy, którzy znaleźli się w Polsce po wybuchu konfliktu zbrojnego, migrują wewnątrz naszego państwa lub wyjeżdżają za granicę. W przeważającej większości nie mają więc ustalonego stałego miejsca pobytu w Polsce, co jest jednym z kilku warunków wymaganych do złożenia deklaracji wyboru lekarza POZ - tłumaczy NFZ w komunikacie. Tyle, że to nie jest pełna prawda.

Co mówią przepisy

Zgodnie z ustawą o podstawowej opiece zdrowotnej świadczeniobiorca ma prawo wyboru świadczeniodawcy, udzielającego świadczeń z zakresu podstawowej opieki zdrowotnej, czyli mówiąc wprost wyboru lekarza rodzinnego. W deklaracji świadczeniodawca musi podać m.in. numer PESEL. Z danych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji wynika, że PESEL otrzymało już 123 tys. obywateli Ukrainy. W przypadku jego braku można podać serię i numer dokumentu potwierdzającego tożsamość, np dowodu osobistego lub paszportu. Ponadto należy podać miejsce zamieszkania. Przykładowo osoby bezdomne wskazują adres noclegowni czy urzędu gminy. Wbrew temu, co pisze NFZ, brak stałego miejsca zamieszkania nie jest problemem.  Ponadto, gdy dana osoba go zmieni, może też zmienić lekarza POZ.

 

 

W czym zatem jest problem? Otóż obywatel Ukrainy, który wjechał legalnie do Polski od 24 lutego 2022 roku i deklaruje zamiar pozostania w naszym kraju nie jest świadczeniobiorca. I choć zgodnie ze specustawą jego pobyt w naszym kraju jest legalny przez 18 miesięcy, to nie został uznany za świadczeniobiorcę zgodnie z ustawą o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych. Co to oznacza w praktyce? 

Zgodnie z ustawą o podstawowej opiece zdrowotnej lekarz rodzinny obejmuje opieką pacjentów zadeklarowanych na tzw. „listę aktywną” mieszczącą nie więcej niż 2750 osób, choć w uzasadnionych przypadkach za zgodą NFZ lista deklaracji może ulec powiększeniu. Za każdą zadeklarowaną osobę lekarz rodzinny otrzymuje stawkę kapitacyjną - obecnie 171 zł.  Te pieniądze muszą wystarczyć na pokrycie funkcjonowania przychodni, ale też badania diagnostyczne i profilaktykę, np. szczepienia.  W przypadku POZ obywatel Ukrainy legalnie przebywający w Polsce będzie traktowany jak pacjent spoza aktywnej listy. Za udzielenie mu porady NFZ każdorazowo zapłaci 75 zł. Wystarczy zatem, aby odwiedził lekarza trzy razy, by przychodnia zarobiła o 54 zł więcej niż otrzymałaby z tytułu stawki kapitacyjnej, ale to nie znaczy, że ma obowiązek przeprowadzić szczepienia.

 


Bez prawa do badań profilaktycznych

- Solidaryzujemy się z obywatelami z Ukrainy, którzy potrzebują naszej pomocy, pomagamy jak możemy, ale nadal nie dostaliśmy żadnych instrumentów prawnych, by robić to systemowo i długofalowo - przyznaje Jacek Krajewski, prezes Federacji Porozumienie Zielonogórskie. - Zgodnie ze specustawą i komunikatem NFZ, uchodźcom z Ukrainy należy się tylko pomoc doraźna, nic więcej – dodaje. Taki pacjent nie może zostać na przykład objęty działaniami profilaktycznymi. - Teraz zaś najważniejsza jest właśnie profilaktyka - mówi Tomasz Zieliński, lekarz rodzinny w Wysokim w woj. lubelskim wiceprezes Porozumienia Zielonogórskiego. - Przykładowo najczęstszą przyczyną hospitalizacji są choroby krążenia. Nie możemy jednak wciągnąć obywateli Ukrainy do program profilaktyki chorób układu krążenia, tzw. CHUK, bo nie są świadczeniobiorcami. A listę pacjentów objętych programem dostajemy na podstawie deklaracji. Jeszcze większy problem jest ze szczepieniami dzieci - mówi Zieliński.

Bez prawa do szczepień

Jak pisaliśmy w Prawo.pl, obywatele Ukrainy, w tym dzieci zyskają prawo do obowiązkowych szczepień po trzech miesiącach pobytu w Polsce. Choć według WHO i ONZ wyszczepialność na gruźlicę, odrę czy polio jest wśród nich zbyt niska i szczepienia, o co zabiegały samorządy, powinny ruszyć jak najszybciej. Tyle, że nawet po tych trzech miesiącach nie ma pewności, że będą szczepieni. Tymczasem Ministerstwo Zdrowia w piątek poinformowało na Twitterze, że obywatele Ukrainy mogą bezpłatnie skorzystać ze szczepień ochronnych dla dzieci na: odrę, świnkę, różyczkę, błonice, tężec, krztusiec, polio i WZW B. Adam Niedzielski, minister zdrowia, zachęca wszystkich z Ukrainy do szczepienia dzieci z w ramach polskiego kalendarza szczepień.

Czytaj też: Szczepienia cudzoziemców narodowości ukraińskiej przeciw Covid-19 >

Teoretycznie wykonać kwalifikację może każdy lekarz, a zaszczepić pielęgniarka. Zgodnie jednak z art. 17 ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi nad szczepieniami, to obowiązkiem lekarza sprawującego profilaktykę jest poinformowanie o obowiązku poddania się szczepieniom obowiązkowym. A zgodnie z ustawą o POZ tym lekarzem jest właśnie wybrany lekarz rodzinny. - Można mówić o profilaktyce, jeśli pacjent zadeklarował wybór POZ, wtedy można go wezwać na szczepienie. Jak zrealizować szczepienie, skoro nie wiadomo kogo wezwać - pyta Aleksander Biesiada, lekarz rodzinny, działacz Polskiego Towarzystwa Medycyny Rodzinnej.

Czytaj też: Odpowiedzi po ukraińsku na najczęstsze pytania do RPP >

By było inaczej MZ i NFZ muszą przygotować specjalny program szczepień dla dzieci z Ukrainy.  - Skoro obywatele Ukrainy, którzy przybyli po 24 lutego i legalnie przebywają  w Polsce, nie mają prawa składać deklaracji, to powinna zostać zawarta umowa z NFZ na szczepienie - mówi Tomasz Zieliński.

Z naszych ustaleń wynika, że w Ministerstwie Zdrowia trwają prace nad odpowiednimi rozwiązaniami prawnymi. Po 21 marca br. ministerstwo planuje rozpocząć akcję promującą szczepienia dla dzieci w żłobkach, przedszkolach i szkołach, przygotowuje również zachęty finansowe dla lekarzy POZ, by zlecali szczepienia ukraińskich dzieci.

Adam Boruch, kierownik przychodni POZ w województwie podlaskim, zwraca uwagę na inny problem. - Chciałbym szczepić, zwłaszcza dzieci, ale nie mam pewności, że one przyjdą do mnie ponownie, naszykują np. szczepionkę przeciwko gruźlicy, i nie będę miał jej komu podać.  Specustawa daje im prawo do jednorazowego świadczenia, a nie ciągłej, holistycznej opieki. Z dotychczasowych doświadczeń wynika zaś, że pacjenci nie mają ze sobą dokumentacji medycznej. Najpierw trzeba się z nimi porozumieć, potem ustalić indywidualny kalendarz szczepień, ale trudno podjąć takie wyzwanie, nie mając pewności, że do nas wrócą. Gdyby składali deklarację sytuacja byłaby inna - tłumaczy Boruch. Aleksander Biesiada dodaje, że nie wiadomo też, kto ma zakładać kartę szczepień, a także nie ma wytycznych NFZ jak traktować dzieci bez dokumentacji medycznej. 

WZÓR - Kwestionariusz wstępnego wywiadu przesiewowego przed szczepieniem osoby dorosłej przeciw COVID-19 - (j. ukraiński) >

WZÓR - Kwestionariusz wstępnego wywiadu przesiewowego przed szczepieniem dziecka w wieku 5-11 lat przeciw COVID-19 - (j. ukraiński) >

Kłopot z lekami refundowanymi

Lekarze podkreślają, że nadal mają także problem z wypisywaniem recept na specjalistyczne leki refundowane, o czym już pisaliśmy.  NFZ nie będzie podpisywał ze świadczeniodawcami odrębnych umów. Te obowiązujące zawierają zastrzeżenie, że w przypadku wystawienia recepty na leki, środki spożywcze specjalnego przeznaczenia żywieniowego i wyroby medyczne objęte refundacją w razie braku zasadności ordynowania, NFZ może nałożyć karę w wysokości kwoty refundacji. Tego najbardziej boją się lekarze. Recepta wystawiona z niewłaściwym stopniem refundacji dla osoby nieuprawnionej i zrealizowana, może być zakwestionowana, a NFZ jej kosztem obciąży lekarza. 

Uciekający nie mają ze sobą dokumentacji medycznej  – mówi Joanna Zabielska-Cieciuch lekarz rodzinny z białostockiej przychodni.  Specustawa nie rozwiązuje tego problemu, nie umożliwia wypisanie refundowanej recepty, np. w chorobach przewlekłych bez diagnozy - dodaje. A jeśli pacjent z Ukrainy nie dostanie refundowanego leku, tylko pełnopłatny, zapewne go nie wykupi. - Jego stan zdrowia, w przypadku np. cukrzycy czy nadciśnienia pogorszy się, choroba się zaostrzy i trafi on do szpitala na SOR, gdzie są problemy z kadrą i kolejki już teraz. - Za chwile takich pacjentów będą setki i zawali się system opieki - ocenia Zieliński.

Paweł Żuk, prezes zarządu Centrum Medyczno-Diagnostycznego, spółki prowadzącej przychodnie w powiatach siedleckim, mińskim i łukowskim, sokołowskim, garwolińskim, wołomińskim, ostrowskim, węgrowskim, przyznaje, że obecnie pilnie należy rozwiązać problem z dostępem do recept refundowanych i szczepień. - Bez tego nasz wysiłek włożony w pomoc osobom z Ukrainy, mimo braku systemowych rozwiązań i luk w przepisach może pójść na marne - przyznaje Żuk.