Nielegalne wyścigi samochodowe na drogach publicznych nie są nowym zjawiskiem, ale ostatnio jest ich coraz więcej. I nie tylko w czasie wakacji. Tylko w pierwszym półroczu tego roku małopolska policja odwiedziła 36 zlotów fanów motoryzacji, które potencjalnie mogły przekształcić się w nielegalne wyścigi. Funkcjonariusze skontrolowali w sumie 930 pojazdów, każdorazowo badając stan trzeźwości kierowców i stan techniczny pojazdów. Efekty: ujawniono 762 wykroczenia w tym 358 przekroczeń dozwolonej prędkości, zatrzymano 74 dowody rejestracyjne oraz 12 praw jazdy. Okazało się, przy tym, że pięciu kierowców było pod wpływem alkoholu.  

Taką akcję krakowska policja przeprowadziła także podczas ostatniego weekendu, nocy z 14 na 15 lipca, poprzedzającą głośny wypadek w Krakowie w którym zginęła czwórka kierowców (choć tego zdarzenia nie należy łączyć bezpośrednio z wyścigami). Policjanci z „drogówki”, w okolicznych miejscowościach Niepołomice i Targowisko, gdzie próbowano takie wyścigi urządzać skontrolowali 46 samochodów, wystawili 34 mandaty karne na łączną kwotę 16,2 tys. zł i zatrzymali trzy dowody rejestracyjne.

- Gromadzące się w tych miejscach osoby i pojazdy skontrolowano. W działaniach udział wzięło 15 patroli policji – wylicza młodszy inspektor Sebastian Gleń, rzecznik prasowy Komendanta Wojewódzkiego Policji w Krakowie. Przypomina, że praktycznie co weekend funkcjonariusze prowadzą działania, mające na celu przeciwdziałania nielegalnym wyścigom i generowanym przez nie niebezpiecznymi sytuacjom drogowym. A kolejny weekend właśnie trwa.

 

 

Czytaj też: Organizacja ruchu na drogach wewnętrznych >>

Wystarczy ćwierć mili  

Ale nielegalne wyścigi to nie tylko problem Krakowa i okolic. Nie ma chyba miasta w Polsce, gdzie mieszkańców nie wyrywałby ze snu ryk silników i „strzały” z tłumika. Do organizacji takich wyścigów, nie trzeba wiele. Wystarczy prosty odcinek dwupasmówki liczący około 402 metry i już można  zorganizować wyścig na „ćwierć mili’.  Ale gdy nie ma i takich warunków, przydaje się też parking pod hipermarketem, gdzie można zorganizować „ósemkę” czyli 200 metrowy wyścig na 1/8 mili. Oczywiście związane z tym widowiskowe drifty, głośne palenie gumy. Takie imprezy potrafią zgromadzić nawet setki widzów.  

Gdzie odbywają się takie wyścigi nie jest wielką tajemnicą. Aktywiści miejscy, walczący z tym procederem od lat, uaktualniają i publikują w internecie tzw. ulice śmierci.

Przeczytaj także: Na drogach w 2022 roku było bezpieczniej, nie tylko przez surowsze przepisy >

Policjanci mają też narzędzie w postaci interaktywnej Krajowej Mapy Zagrożeń, gdzie każdy obywatel, anonimowo, przez internet może nanieść określone zdarzenie, a funkcjonariusze mają obowiązek doniesienie zrewidować. Tylko od poniedziałku 17 lipca do piątku obywatele zgłosili do krajowej mapy 391 „nielegalnych rajdów samochodowych”, wiele z tych zgłoszeń zostało potwierdzonych.

Policjanci przyznają, że szaleńcze rajdy po ulicach miast, nielegalne zloty tuningowanych samochodów to plaga, z którą trudno walczyć. Samo uczestnictwo w wyścigach nie jest bowiem nielegalne. Przepisy prawa nie kryminalizują takiego zachowania. I dlatego policjanci, interweniując podczas takich wydarzeń, kwalifikują zachowanie kierowców w zależności od tego, jaki konkretnie przepisy naruszyli. Czasami sięgają po kodeks wykroczeń i wlepiają też mandaty za zakłócanie ciszy nocnej. Ale jak widać niewiele to jednak pomaga.

Czytaj też: Pojęcie ciszy nocnej. Glosa do wyroku NSA z dnia 14 maja 2014 r., II OSK 3116/13 >>

Potrzebna zmiana prawa

- Uważam, że przynajmniej częściowo problem może rozwiązać zwiększenie automatycznej kontroli nad ruchem drogowym, bo nie ma fizycznej możliwości, że policjanci będą na każdym skrzyżowaniu i ulicy. Oczywiście, takie karanie będzie wtórne, ale nie ma lepszej prewencji, niż widmo nieuchronności kary. Można też rozważyć podjęcie dyskusji o nowelizacji prawa i stworzeniu nowej kategorii wykroczenia, ale obawiam się problemów procesowych z udowodnieniem, że ktoś bierze udział w wyścigach – mówi Adam Jasiński, prawnik specjalizujący się w problematyce bezpieczeństwa ruchu drogowego.

Takich wątpliwości nie ma Maciej Wroński, eksport z zakresu ruchu drogowego, autor pierwszej ustawy Prawo o ruchu drogowym z 1997 roku. Uważa, że skoro prokuratura i organy ścigania mają generalnie problem z przypisaniem cech typowych dla innych przestępstw do tego typu zachowań, to trzeba wprowadzić odpowiednie zmiany w kodeksie karnym.

Czytaj też: Związanie organu administracyjnego urzędową informacją o przekroczeniu prędkości w sprawach o zatrzymanie prawa jazdy >>

- Tego typu zachowanie na drogach jest niewątpliwie działaniem świadomym, intencjonalnym, bardzo lekceważącym bezpieczeństwo innych osób. Nie widzę więc przeszkód, aby zakwalifikować zarówno samą organizację tego typu wyścigów ulicznych, udział w nich, jak również propagowanie takiej formy "rozrywki" i wszelkie czynności związane z organizowaniem i z pomocą w tego typu imprezach po drogach publicznych jako przestępstwo. Tego typu zachowania powinny być zagrożone bezwzględną karą pozbawienia wolności, bez możliwości jakiegokolwiek zawieszenia tego typu kary – mówi Maciej Wroński. Zaznacza, że znamiona przestępstwa powinny być sformułowane w sposób dostatecznie precyzyjny i na tyle szeroki, żeby wszystkie te czyny były kryminalizowane.

- Przy czym jestem przeciwny powiązaniu tego typu przestępstw z sankcją polegającą na konfiskacie pojazdu, bo zdarza się, że są one wymierzone nie tyle w samego sprawcę, ale jego rodzinę – mówi ekspert.

Innego zdania jest Tomasz Matuszewski, wicedyrektor Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Warszawie .

- Nie trzeba tworzyć nowych przepisów, ale skutecznie wykorzystywać, te które już są i robić to w sposób totalny - mówi Tomasz Matuszewski.

Trzeba zmienić system szkolenia kierowców

Zdaniem Macieja Wrońskiego problemem jest też nieszczelny system dopuszczania do ruchu przerabianych samochodów, które często mają wprowadzone zmiany konstrukcyjne niezgodne z warunkami homologacji.

-  Nie po to producent prowadzi wieloletnie badania nad bezpieczeństwem pojazdu, aby potem pojazd był gruntownie przerabiany na przykład układ hamulcowy, napędowy lub kierowniczy, czy zawieszenia. Takie rzeczy powinny być zakazane, lub poddane szczególnemu nadzorowi. Tu chodzi o bezpieczeństwo nasz wszystkich – mówi ekspert.  

Wskazuje też na archaiczny problem szkolenia i egzaminowania kierowców.

- To, co się obecnie dzieje, trudno nazwać szkoleniem. To są bardziej jakieś wyuczone rytuały, formuły niedotyczące rzeczywistych zachowań na drodze, kwestii bezpieczeństwa  i wyzwań jakie stawia ruch drogowy. Obecny system jest zorientowany na zapewnienie zysków ośrodkom szkolenia kierowców, wojewódzkim ośrodkom ruchu drogowego i firmom teleinformatycznym tworzącym te wszystkie systemy, profile kierowców niż realnemu bezpieczeństwu w ruchu drogowym – uważa ekspert.

Egzamin nie sprawdza jak kierowca zachowa się na drodze

Zgadza się z nim Tomasz Matuszewski. - System szkolenia, tak jak egzaminowania, kierowców jest chory, bo nie uczy zachowania na drodze, myślenia, przewidywania. Nie pokazuje kierowcy co się może zdarzyć podczas jazdy z nadmierną prędkością. Generalnie jest odtwórczy i zakonserwowany. Potrzebna jest zmiana zachowań części kierowców, zmiana sposobu szkolenia i zmiana sposoby egzaminowania – wymienia Tomasz Matuszewski.

Pomysłów i projektów związanych z tzw. drugim etapem szkolenia kierowców było sporo. To m.in. konieczność odbycia pomiędzy 4 a 8 miesiącem od uzyskania uprawień, szkolenia z tzw. doświadczenia ryzyka (np. związanego z przekroczeniem prędkości). To także wprowadzenie innej formy nadzoru nad młodym kierowcą (np. przez określony czas musi jeździć z osobą bardziej doświadczoną). A również okres próbny dla młodego kierowcy, który automatycznie się wydłuża gdy  ten popełni w tym czasie wykroczenie. Nie wykluczone, że zmiany te wymuszą na Polsce unijne regulacje, które mają zostać wprowadzone w przyszłym roku.