Trzej żołnierze, którym w piątek 10 maja uchylono areszt, musieli w nim spędzić jeszcze weekend. Teraz sędziowie i naczelnicy zakładów karnych spierają się o to, na podstawie jakiego dokumentu można wypuścić człowieka przetrzymywanego w areszcie.  Uwolnieni przez sąd żołnierze spędzili w aresztach o jeden weekend za długo, ponieważ do zakładów karnych nie dotarły odpowiednie dokumenty, na podstawie których mogliby być zwolnieni. 

Według prezesa Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie powinni już w piątek opuścić areszty na podstawie dokumentów wysłanych z sądu faksem. Zdaniem prezesa żołnierze spędzili weekend w areszcie, bo dyrektorzy placówek penitencjarnych w Poznaniu i Środzie Wielkopolskiej  źle zinterpretowali prawo. Według szefów aresztów śledczych nie można zwalniać z aresztu na podstawie  dokumentów przesłanych faksem, czekali więc na oryginalne dokumenty w tej
sprawie z Warszawy.

Prezes sądu powołuje się na rozporządzenie  ministra sprawiedliwości z 2004 roku, według którego nie może być przesłany za pośrednictwem telefaksu dokument, jeżeli jednostka penitencjarna i właściwy organ mają siedzibę w tej samej miejscowości. Ponieważ w tym przypadku są to różne miejscowości, zdaniem sędziego żołnierze powinni być zwolnieni na podstawie dokumentu przesłanego faksem. Tymczasem dyrektorzy zakładów karnych twierdzą, że rozporządzenie ministra sprawiedliwości wyraźnie mówi, że nie można pozbawić wolności ani zwolnić z aresztu na podstawie dokumentów doręczonych za pośrednictwem poczty elektronicznej lub faksu. Jak mówi jeden z dyrektorów, powołując się na praktykę wszystkich jednostek penitencjarnych,  nikt jeszcze na podstawie faksu nie został zwolniony.

Ta publiczna przepychanka i całkowicie odmienne interpretowanie tego samego przepisu, to efekt wielkiego medialnego nagłośnienia sprawy. Kilka tygodni wcześniej był podobny przypadek, gdy zatrzymany został dziennikarz "Gazety Wyborczej". Jego brat szybko wpłacił poręczenie i sąd nakazał uwolnienie podejrzanego, ale areszt też parę dni czekał na dostarczenie dokumentu przez pocztę. W jednym i drugim przypadku, także w tysiącach innych, o których media nie informują, człowiek wolny siedzi w więzieniu i czeka na przyniesienie przez listonosza dokumentu. A poczta nie zawsze się śpieszy. I to wszystko w epoce faksów, internetu i paru innych wynalazków, dzięki którym informacje rozchodzą się lotem błyskawicy. Ma rację żona jednego z żołnierzy mówiąc, że państwo znalazło siły i środki, by podejrzanych wyciągać z domów o 6 rano, a nie ma sposobu by szybko dostarczyć dokument o ich uwolnieniu. A tak nawiasem mówiąc, to gdyby wymiar sprawiedliwości otwarcie powiedział o swojej niemocy w tej dziedzinie, to zapewne ktoś z rodziny jeszcze w piątek sam dostarczyłby ten dokument do aresztu.