Jeśli nie wejdą w życie nowe przepisy, to od 11 kwietnia pracownicy i pracodawcy będą mogli samodzielnie ustalać zasady kierowania pracowników na szkolenia czy studia. Moc obowiązującą straci bowiem m.in. rozporządzenie ministra edukacji narodowej i ministra pracy i polityki socjalnej z 12 października 1993 r. w sprawie zasad i warunków podnoszenia kwalifikacji zawodowych i wykształcenia ogólnego dorosłych. Oznacza to, że zabraknie szczegółowej podstawy prawnej do kierowania pracowników na szkolenia. – Ale to wcale nie oznacza, że pracodawcy nagle zaczną hurtowo odmawiać pracownikom urlopów, czy też pracownicy masowo zaczną rezygnować z podnoszenia kwalifikacji – mówi Magdalena Janczewska, ekspert ds. społeczno-gospodarczych Konfederacji Pracodawców Polskich. Wprawdzie trwają intensywne prace sejmowe nad wprowadzeniem regulującej te kwestie nowelizacji kodeksu pracy, ale uchwalenie ustawy może odbyć się już po 11 kwietnia, trudno będzie więc o wydanie stosownego rozporządzania.

Obowiązek dostosowania przepisów dotyczących podnoszenia kwalifikacji zawodowych pracowników wynika z wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który uznał art. 103 Kodeksu pracy za niezgodny z art. 92 ust. 1 Konstytucji RP. Zabrakło bowiem wytycznych dotyczących treści aktu wykonawczego. – Dla nas to był dobry moment, aby zacząć dyskusję o tym, jak powinno zmienić się prawo, aby nie tylko pracodawcy chętniej kierowali pracowników na szkolenia, ale i pracownicy częściej wychodzili z inicjatywą i występowali o stosowną zgodę u pracodawcy – mówi Janczewska. Według unijnych danych Polska ma bowiem jeden z najniższych wskaźników uczestnictwa osób dorosłych wkształceniu ustawicznym. Jednak senacki projekt zmian w Kodeksie Pracy zamiast pomóc może jeszcze ograniczyć liczbę pracowniczych szkoleń. Istnieje realne ryzyko, że pracodawcy jeszcze znacznie mniej chętnie będą wysyłać pracowników na szkolenia, czy też wyrażać na nie zgodę, jeśli z inicjatywą wystąpi sam pracownik. - Dla autorów projektu przestaje się bowiem liczyć to, kto wyszedł z inicjatywą. A to przecież jest zasadnicza różnica. Jeśli to pracodawca wysyła pracownika na szkolenie, odmowa uczestnictwa może wiązać się nawet ze zwolnieniem – podkreśla Janczewska. Oznacza to, że jeśli pracodawca wyraża zgodę na szkolenie, to w obu przypadkach będą obowiązywać te same zasady. Pracownikowi będzie więc przysługiwał 6-dniowy urlop na każde szkolenie, nawet jeśli będzie ono trwało tylko 30 godzin. To jednak nie koniec problemów. Równie spore komplikacje czekają pracodawcę, który zgodzi się, aby jego pracownik studiował. Takiemu pracownikowi przysługiwać będzie bowiem 21 dni urlopu (w przypadku studiów dwuetapowych dwukrotnie więcej). – To oznacza miesięczną nieobecność pracownika i duże koszty. Spowoduje to, że pracodawcy w ogóle nie będą wyrażali zgody na studiowanie nawet wówczas, gdy nie mają nic przeciwko temu. Chcąc poprawić sytuację edukacyjną pracowników, ustawodawca zrobił im więc tak naprawdę niedźwiedzią przysługę – uważa Janczewska