Ten proces to "odprysk" sprawy Południowo-Zachodniej SKOK z Wrocławia, której upadek - jak pisała "Gazeta Wyborcza" - kosztował Bankowy Fundusz Gwarancyjny 800 mln zł. Pisano, że prokuratury w sprawie pożyczek za łapówki oraz udzielanych na osoby, które nie zarabiały wystarczająco dużo, by uzyskać kredyt, prowadziły 36 śledztw. Jedno z nich znalazło finał w stołecznym sądzie.
Wrocławska prokuratura oskarżyła o oszustwo kredytowe i poświadczenie nieprawdy w dokumentach urzędowych siedem osób. Grozi im kara do 8 lat więzienia. Oskarżeni początkowo chcieli poddać się karze, ale nie wyraził na to zgody sąd, dochodząc do wniosku, że okoliczności sprawy budzą wątpliwości.
Oskarżeni to przedsiębiorca Zbigniew K., jego syn Michał, siostra oraz czterech innych bliższych i dalszych członków rodziny oraz znajomych, którzy działali w różnych spółkach K. Zajmowały się one przede wszystkim działalnością deweloperską w Warszawie i okolicy. M.in. w związku z kłopotami z uzyskaniem pozwoleń na budowę lub podziałem gruntu na kolejne inwestycje, część tych już prowadzonych stanęło pod znakiem zapytania.
Ponieważ zaszła konieczność zdobycia pieniędzy na dalszą działalność, K. wraz z pozostałymi osobami mieli - jako osoby fizyczne - uzyskać pożyczki w SKOK m.in. pod zastaw działki uznawanej za budowlaną w Ząbkach (w chwili otrzymywania kredytu było tam pole pomidorów). Według prokuratury, w zamian za przychylność i "przymknięcie oka" w czasie weryfikacji dokumentów ludzie z Południowo-Zachodniej SKOK oraz pośrednik mieli otrzymać kilkadziesiąt tysięcy łapówki. Oskarżeni mówią dziś, że cała ta działalność miała charakter biznesowy, a niepowodzenie w interesach to zwyczajne ryzyko gospodarcze. Obrońcy podważają przed sądem, by ich klienci wiedzieli, że prowizja dla pośrednika w części jest łapówką dla SKOK.
Wersję oskarżenia potwierdził w poniedziałek przesłuchiwany w drodze telekonferencji z sądem we Wrocławiu świadek Tomasz M., 36-latek prowadzący działalność gospodarczą, który miał być pośrednikiem między Andrzejem J. - szefem departamentu oceny ryzyka z Południowo-Zachodniej SKOK (zmarł w marcu - PAP) a oskarżonym Zbigniewem K. i jego synem. Sam Tomasz M. ma we Wrocławiu procesy za wyłudzenia kredytów ze SKOK - w jednym jest już skazany. W poniedziałek opowiadał o kulisach uzyskania przez K. i jego rodzinę pożyczki w Południowo-Zachodniej SKOK na 900 tys. zł, za co miał otrzymać 200 tys. zł "prowizji" do podziału z ludźmi z kasy.
"Chodziło o pozyskanie środków na cele inwestycyjne - Zbigniew K. miał spółkę, która miała inwestować w Ząbkach k. Warszawy, miał też kompleks mieszkalno-usługowy. Jedną pożyczkę wziąłem sam na siebie, potem skontaktowałem pana K. z panem J. i bezpośrednio on zaciągnął pożyczki na siebie i na syna Michała" - zeznał świadek. Jak mówił, kulisy były takie, że obaj panowie - J. i K. - ustalili między sobą, jakie dokumenty do pożyczki są potrzebne, a on otrzymał "prowizję".
"Tą prowizją dzieliłem się z pracownikiem SKOK. Powiedziałem o tym wszystkim Zbigniewowi K., że takie są warunki. Wskazałem dokładnie, że do K. zadzwoni człowiek ze SKOK-u, Andrzej J., który się jego sprawą będzie zajmował. Te prowizje pan K. musiał zapłacić dwie - jedną do SKOK-u, a drugą mnie. Gdy spytał, czemu ta druga jest taka wysoka, to mu wytłumaczyłem - że za gwarancję przyznania pożyczki" - mówił świadek.
Pytany o dokumenty potrzebne do pożyczki podkreślił, że "dokumenty były takie, jak wymagano, tylko ich rzetelność była nie taka". "Poświadczono nieprawdę co do wysokości dochodów i wartości zabezpieczenia dla pożyczki. W tamtym czasie SKOK nie mógł udzielać pożyczek spółkom prawa handlowego, więc stawać musiały osoby fizyczne" - dodał.
W ocenie świadka zarząd Południowo-Zachodniej SKOK mógł wiedzieć, że są to podejrzane pożyczki. "Pan J. był rodzinnie związany z prezesem SKOK-u. Wszystko szybko szło, podpisy pod wnioskami były jego, więc sądzę, że musiał wiedzieć" - dodał. Zeznał też, że pieniądze z pożyczki miały być zwracane nie do SKOK, lecz na konto firmy windykacyjnej prezesa SKOK-u.
W poniedziałek zeznawał też Andrzej Sz., formalny szef kilku spółek związanych ze Zbigniewem K. Nie pamiętał wielu szczegółów działalności tych podmiotów sprzed kilku lat - co tłumaczył upływem czasu. Jak mówił w śledztwie, po uzyskaniu jednego z kredytów, Zbigniew K. kupił dwa mercedesy. "Nie oceniam go jako przestępcy gospodarczego. Raczej jako lekkoducha. On był biznesmenem, ja - raczej rzemieślnikiem" - mówił. (PAP)