"Nie można jechać bezpiecznie na dwóch kółkach, jeśli ma się 1,6 promila we krwi" - powiedział w Hanowerze szef MSW Dolnej Saksonii Boris Pistorius.

Polityk SPD zapowiedział, że zwróci się niebawem do landowych ministrów sprawiedliwości i komunikacji z wnioskiem o zmianę przepisów. Szefowie resortów spraw wewnętrznych nie sprecyzowali, do jakiego poziomu należy obniżyć obowiązujący obecnie limit.

Problem pijanych rowerzystów był jednym z tematów zakończonego w piątek trzydniowego spotkania ministrów spraw wewnętrznych 16 niemieckich landów.

Jak wyjaśnił Pistorius przed rozpoczęciem spotkania, bodźcem dla debaty o zaostrzeniu przepisów były niepokojące dane na temat wypadków rowerowych. Według Powszechnego Niemieckiego Klubu Rowerowego (ADFC) w 2011 roku wypadkom uległo 3725 nietrzeźwych rowerzystów. Oznacza to, że około 5 proc. wszystkich uczestniczących w kolizjach drogowych rowerzystów piło wcześniej alkohol. Statystyki nie uściślają, ilu z nich poniosło śmierć.

ADFC postuluje, by maksymalna dopuszczalna zawartość alkoholu w krwi rowerzystów została obniżona do 1,1 promila - czyli poziomu, którego przekroczenie jest w przypadku prowadzenia samochodu przestępstwem, ściganym na mocy paragrafu 316 kodeksu karnego. Natomiast wykroczeniem, karanym w trybie administracyjnym mandatem, punktami karnymi i czasowym zatrzymaniem prawa jazdy, jest kierowanie pojazdem mechanicznym z co najmniej 0,5 promila alkoholu we krwi. Granica ta ulega obniżeniu do 0,3 promila, jeśli kierowca jechał w sposób wskazujący na wpływ alkoholu lub jeśli z własnej winy uwikłał się w wypadek.

Pistorius podkreślił, że choć bezpośrednie zagrożenie innych uczestników ruchu drogowego przez pijanych rowerzystów jest mniejsze od tego, jakie stwarzają nietrzeźwi kierowcy, to rozmiary zagrożenia dla nich samych są znacznie większe. Za bardzo niebezpieczną uznał rozpowszechnioną opinię, że jazda rowerem w stanie nietrzeźwym to "bagatela".

Z Berlina Jacek Lepiarz (PAP)