Sto dni, jakie upłynęły od rozpoczęcia pracy przez obecny rząd, stały się okazją do ocen jego aktywności. Jak było do przewidzenia, członkowie gabinetu chwalą się licznymi osiągnięciami, a opozycja - co też można było przewidzieć - krytykuje. Ze strony LiD jest to krytyka umiarkowana, ale ocena PiS jest oczywiście miażdżąca. Najczęściej wymienianym argumentem jest legislacyjne nieróbstwo rządu.

Rzeczywiście, w ciągu minionych dziesięciu tygodni padło dość dużo zapowiedzi co do różnych zamierzeń legislacyjnych, ale kompletnych projektów ustaw do sejmu nie trafiło zbyt wiele. Doszło wręcz do tego, że Senat odkłada posiedzenia, ponieważ nie dostaje ustaw do zatwierdzenia. Czy taka sytuacja zasługuje na krytykę? Nie koniecznie i to z dwóch powodów.  Po pierwsze to na początku poprzedniej kadencji też nie było od razu tak dużo uchwalonych ustaw. I wtedy i teraz mogłoby być więcej, gdyby nowa władza chciała uchwalać projekty przygotowane przez poprzedników. Zwykle jednak nie chce, a nawet jeśli je akceptuje, to nie od razu chce się do tego przyznać. Zawsze więc na początku kadencji jest przeglądanie zawartości ministerialnych szuflad, weryfikowanie założeń oraz treści projektów itd. Po jakimś czasie część z nich trafia do Sejmu, ale przez parę tygodni jest cisza. A własne projekty nie zdążą jeszcze powstać. Dlatego po stu dniach nie należy przesadzać z krytyką lenistwa rządu, chociaż po następnych stu mogą już być do tego powody.

Drugim argumentem przeciwko poganianiu rządu do szybkiej pracy legislacyjnej jest obawa o jakość naszego ustawodawstwa. Dobrej ustawy, która ma regulować jakieś skomplikowane problemy społeczne czy gospodarcze, nie da się napisać i uchwalić szybko. Owszem bywało tak, ale powstawało wtedy prawo złe, które później trzeba było poprawiać. Dr Janusz Kochanowski, rzecznik praw obywatelskich, zrobił kiedyś analizę ustaw uchwalanych przez nasz parlament. Okazało się, że ponad 70 proc. tej produkcji to zmiany w prawie już istniejącym, często w ustawach uchwalonych całkiem niedawno. W skrajnych przypadkach zdarzało się, że Sejm poprawiał ustawy jeszcze przed wejściem ich w życie, bo już wykryto w nich błędy nie pozwalające na stosowanie takiego prawa. Takie przypadki i generalnie niska jakość polskiego prawa to w dużej mierze skutek przygotowywania projektów w pośpiechu, z pominięciem niezbędnych w procedurze legislacyjnej etapów, bez konsultacji z innymi resortami i z ekspertami, bez opracowania solidnej analizy skutków nowej regulacji. Czy chcemy tę zła praktykę kontynuować? Nie wiadomo wprawdzie w jakim stopniu stosunkowo niewielka aktywność rządu wynika z chęci wypracowania nowych, dobrych standardów legislacji, a w jakim z lenistwa czy braku koncepcji na rozwiązanie konkretnych problemów. Tak czy siak jednak, wyścig na ilość nowych ustaw nie jest nam potrzebny. Lepiej postawić na jakość