Komisja chce iść do trybunału z wnioskiem o anulowanie tej decyzji. Według urzędników KE, wyliczone przez komisję podwyżki należą się eurokratom i powołuje się na przepisy. Zgodnie z nimi pensje unijnych urzędników rosną o tyle o ile wzrosły wynagrodzenia w administracji w wybranych ośmiu krajach starej Wspólnoty. Tymczasem plany podwyżek w czasach kryzysu wywołały kontrowersje w unijnych stolicach.

Część państw, między innymi Polska, uznała że podwyżki są zbyt wygórowane i zredukowała je powołując się na klauzulę o specjalnej sytuacji gospodarczej i społecznej. Sędziowie trybunału zdecydują czy było to uzasadnione. Według informacji IAR zarobki unijnych urzędników wahają się od niecałych 3 tysięcy euro miesięcznie dla sekretarek do prawie 18 tysięcy euro dla komisarzy. Jeszcze więcej zarabiają szef Komisji, oraz przewodniczący Rady Europejskiej i szefowa unijnej dyplomacji.

Przypomnijmy. 90 proc. pracowników Rady UE nie przyszło w jeden dzień grudnia do pracy, przez co nie odbyła się większość spotkań przedstawicieli państw Unii. Sekretarka zarabia w Brukseli tyle ile w Polsce poseł. Zgodnie z traktatami w unijnych instytucjach muszą być równomiernie zatrudniani ludzie ze wszystkich krajów. Nie może być tak, że eurokratami będą tylko Belgowie, Polacy czy Włosi. Muszą być również Niemcy, Szwedzi, Brytyjczycy. A w Wielkiej Brytanii zarobki w sektorze prywatnym są bardzo wysokie. - W 2004 r. Rada UE zapowiedziała, że nasze pensje będą co roku indeksowane zgodnie ze wskaźnikami podwyżek uposażeń dla urzędników w ośmiu państwach UE. To stąd nasz postulat podwyżki o 3,7 proc. Tymczasem Rada UE, odrzucając tą podwyżkę, dopuściła się czegoś strasznego: złamała prawo - powiedział Renzo Carpenito w Dzienniku Gazecie Prawnej, przywódca związku zawodowego pracowników instytucji europejskich. - Wystąpimy z pozwem przeciw Radzie UE do Europejskiego Trybunału  Sprawiedliwości i jesteśmy pewni wygranej. Mamy też inny środek nacisku. Otóż tworzy się europejski korpus dyplomatyczny. Chcieliby do niego przystąpić także urzędnicy z krajów członkowskich, i to bez egzaminów. Ale aby te egzaminy wycofać, potrzebna jest zgoda związków zawodowych. I my tej zgody nie damy - powiedział Carpenito.