Sprawę konkursu na aplikację kuratorską w Przemyślu, który wygrała Mariola L., żona radnego sejmiku wojewódzkiego od czterech kadencji. Prywatnie mąż Marioli L. jest dobrym znajomym Marka Bylińskiego, ówczesnego prezesa przemyskiego sądu, gdzie konkurs na aplikację się odbywał, do czego obaj zainteresowani otwarcie się przyznają. Choć jak podkreślał prezes przemyskiego sądu osobiście nie brał on udziału w konkursie, a wyniki były suwerenną decyzją komisji. Maciej L. zapewnia: - Jesteśmy przyjaciółmi wiele lat, ale nie miało to żadnego wpływu na wyniki konkursu. Znam prywatnie wielu ludzi, każdego wójta, starostę, wszystkich dyrektorów urzędów, zwłaszcza w swoim okręgu wyborczym. Jestem już czwartą kadencję radnym wojewódzkim, czy to oznacza, że jeśli będę radnym jeszcze przez dwie kadencje, nikt z mojej rodziny nie pójdzie do pracy?

Tymczasem nazwisko Marioli L. - jako pewnej zwyciężczyni - pojawiło się w anonimach wysłanych do Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie i do Sądu Okręgowego w Przemyślu jeszcze przed rozstrzygnięciem konkursu.
Ministerstwo przeanalizowało procedury zastosowane przez przemyski sąd podczas kwalifikacji kandydatów na aplikację i nie stwierdziło uchybień, ale na prośbę jednej z kandydatek sprawdziło także odpowiedzi na pytanie otwarte, które znalazło się w pracy pisemnej kandydatów. Jej przypuszczenia, że zwyciężczyni konkursu mogła znać wcześniej pytania, okazały się nie bezpodstawne. Kontrola Ministerstwa Sprawiedliwości wykazała bowiem, że odpowiedź żony Macieja L. na pytanie otwarte w pracy pisemnej dziwnym trafem jest niemal identyczna z definicją w Wikipedii.
W efekcie sprawa została skierowana do Departamentu Kadr MS z wnioskiem, jak czytamy w odpowiedzi przesłanej kandydatce, która złozyła skargę, "o rozważenie zasadności wyciągnięcia konsekwencji dyscyplinarnych wobec osób odpowiedzialnych za realizację procedur naboru na aplikację kuratorską w Sądzie Okręgowym w Przemyślu".


Źródło: Gazeta Wyborcza Rzeszów