Rozmowa z Waldemarem Żurkiem, sędzią Sądu Okręgowego w Krakowie

Krzysztof Sobczak: Media piszą o panu jako kamikaze, w kontekście kandydowania na stanowisko sędziego Sądu Najwyższego.

Waldemar Żurek: Rzeczywiście, media ukuły takie sformułowanie, mając chyba na myśli beznadziejność tego mojego kandydowania.

Nie wierzy pan w powodzenie tej misji? Że na przykład członkowie Krajowej Rady Sądownictwa złośliwie pana zarekomendują, a prezydent z tej samej motywacji powoła?

Raczej nie biorę tego pod uwagę i nie spotkałem jeszcze nikogo, kto twierdziłby, że to możliwe. Z kim bym nie rozmawiał, to wszyscy zaczynają o tego, że "przecież pan wie, że pana nie wskażą".

Gdybym był członkiem KRS to rzuciłbym taką myśl, że wybierzmy go, żeby wybić mu z rąk oręż, którego chce użyć.

Nie sądzę, żeby ktoś tam tak postąpił. Ale ciekawe jest to, że konkurs dopiero się zaczyna, a już wiadomo, że określone osoby nie zostaną wybrane. I to w sytuacji, gdy wymagania stawiane kandydatom do Sądu Najwyższego zostały dramatycznie obniżone. Właściwie każdy, kto ma 10 lat stażu może się zgłosić.

A co pan zrobi jeśli zostanie pan wybrany, albo odrzucony?

Będę myślał o tym gdy ta decyzja zapadnie, ale biorę raczej pod uwagę tę drugą możliwość. Nie chcę jeszcze mówić o konkretnym planie, ale moim celem naczelnym jest przetestowanie tej procedury. Jestem przekonany, że dla obywateli jest niezwykle ważne, byśmy ją testowali. Bo jeśli za jakiś czas obywatel trafi ze swoją sprawą kasacyjną do Sądu Najwyższego, to zgodność z prawem procedury, według której powołani sędziowie ją rozpatrujący, może mieć znaczenie. Politycy mogą zaklinać rzeczywistość twierdząc, że jest wszystko w porządku, ale zwykli obywatele lub firmy mogą się z tym zderzyć. No bo jeśli na przykład polski przedsiębiorca będzie miał spór z partnerem z innego kraju Unii Europejskiej i w tej sprawie wydane zostanie orzeczenie Sądu Najwyższego, to jego wykonanie w tamtym kraju może natrafić na trudności, a argumentem może być udział wadliwie powołanego sędziego w składzie orzekającym. Jestem przekonany, że prawnicy, którzy będą przegrywać takie sprawy, użyją takiego argumentu. Bo to jest oczywiste dla świata prawniczego, że wykorzystuje się wszelkie spsoby, żeby torpedować sprawę, w której się przegrało.

Zagraniczni adwokaci już to robią, gdy kwestionują pochodzące z Polski europejskie nakazy aresztowania, powołując się na naruszanie zasady niezależności sądów.

I tego będzie coraz więcej. To też może być efekt kuli śnieżnej, bo tych przypadków przybywa. Mamy już Irlandię, Hiszpanię, Holandię, a jestem przekonany, że będą kolejne takie wystąpienia. To będzie dramatyczne zjawisko dla Polski i dla polskich obywateli. To też może zachęcać polskich przestępców do ucieczek za granicę z założeniem, że nikt ich nie wyda w trybie Europejskiego Nakazu Aresztowania.

 


Niejeden zwykły człowiek może się też zdziwić, że to nie jest jakaś wielka polityka, gdy ta sytuacja dotknie go w ponadgranicznym sporze majątkowym, o opiekę nad dzieckiem, albo o alimenty.

Bardzo dużo jest takich spraw. Jeśli ktoś porwie dziecko bez zgody drugiego rodzica i wywiezie je do innego kraju, to może się bronić przed tamtejszym sądem, że polski sąd jest nielegalny, że wydaje wyroki sprzecznie z unijnymi zasadami. Ten drugi rodzic będzie miał wyrok polskiego sądu, z którym nie będzie mógł nic zrobić. To będą realne problemy i to jest bardzo niebezpieczne dla państwa, które w ten sposób wypadnie z europejskiego systemu prawnego. Teraz widzimy tego początki, ale to będzie się rozwijało.

Jak już będzie pan chciał przetestować procedurę naboru do Sądu Najwyższego, to jakich argumentów pan użyje?

Zamierzam wskazać na kilka przesłanek prawnych. Po pierwsze, że obwieszczenie o tym konkursie nie zostało opatrzone kontrasygnatą premiera. Zgadzam się tu w pełni ze światem nauki, że taka decyzja prezydenta wymaga podpisu premiera. Po drugie, ten konkurs, w którym ja startuję, dotyczy stanowisk w Sądzie Najwyższym, które moim zdaniem są nadal obsadzone. A to dlatego, że ci sędziowie oprotestowali decyzje dotyczące stanu spoczynku, następnie Sąd Najwyższy skierował w ich sprawach pytania prejudycjalne do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, co wstrzymuje procedurę w odniesieniu do tych stanowisk. I wreszcie zasadnicza rzecz - Krajowa Rada Sądownictwa została powołana niezgodnie z konstytucją. Jak ona działa już widzimy.

To kwestia oceny.

To prawda, niektórzy uważają, że działa prawidłowo. Ale przecież widzieliśmy na nagraniu, że podczas opiniowania kandydatów do Sądu Najwyższego członek KRS bierze kartę do tajnego głosowania, podchodzi do ministra sprawiedliwości, pochyla się nad nim i potem zakreśla coś na tej liście, a następnie podchodzi do urny i wrzuca tę kartę. To niedopuszczalna sytuacja. Podobnie jak rekomendowanie do powołania kandydata, który miał postępowanie dyscyplinarne. Rada miała ten dokument, ale nie wzięła go pod uwagę przy podejmowaniu decyzji wobec kandydata do Izby Dyscyplinarnej. Ja chcę to obnażyć i mam nadzieję, że jakiś ślad po tym pozostanie.