Jak opowiada w wydanej właśnie książce Służąc rządom dobrego prawa. Andrzej Rzepliński w rozmowie z Krzysztofem Sobczakiem, zaczęło się to od przedstawienia jego kandydatury przez klub Platformy Obywatelskiej.
Czytaj: W tym tygodniu Senat ma głosować ws. wyboru Adama Bodnara na RPO>>>

- Zgodziłem się na tę propozycję i oczekiwałem, że ten klub zorganizuje mi w parlamencie jakieś spotkania ze swoimi posłami i senatorami oraz z innymi klubami. Ale powiedzieli mi, że z nimi to nie ma potrzeby, bo mnie akceptują, a jeśli chcę z innymi, to żebym sam to sobie zorganizował – opowiada. I dodaje, że najciekawsze spotkanie było z klubem SLD. - Ostro mnie tam przewalcowali, ale to było dla mnie interesujące spotkanie. W każdym razie wyszedłem z niego z przekonaniem, że część posłów tej partii przyłączy się do głosowania na mnie. Ale rozmawiałem też z przewodniczącym Socjaldemokracji Polskiej Markiem Borowskim i to ugrupowanie też mnie poparło. Poszedłem też do posłów PiS, ale oni nie wyrazili zainteresowania, a z kontekstu zrozumiałem, że nie będą na mnie głosować. Ale gdy jakieś dwa czy trzy lata potem sprawdziłem listę głosujących to okazało się, że trzech posłów PiS zagłosowało jednak za moją kandydaturą. Jeżeli trzech, to raczej nie była to pomyka. To był Jarosław Kaczyński, Kazimierz Marcinkiewicz i Mariusz Kamiński, który został potem szefem CBA. Poszedłem też do Samoobrony i tam od razu miałem poczucie, że rozmawiam z dyktatorem. Andrzej Lepper powiedział, że oni mnie nie poprą. Także PSL od razu zapowiedział, że nie będzie na mnie głosował, ponieważ mieli jakieś zastrzeżenie w związku z tym, że podobno jakiegoś chłopa nie broniłem. Ale w sumie tych głosów popierających mnie wystarczyło, więc zostałem przez Sejm wybrany – wspomina prof. Rzepliński.

imagesViewer

Potem kandydatura poszła do Senatu. - Spotkałem się więc z marszałkiem Longinem Pastusiakiem, który powiedział: nie będzie żadnych problemów, zostanie pan przez Senat zatwierdzony. Ale gdy przyszedłem wyznaczonego dnia na posiedzenie Senatu, to zobaczyłem że marszałka Pastusiaka nie ma na sali obrad, a przewodniczyć miał wicemarszałek Ryszard Jarzębowski, senator z ramienia SLD, podobnie jak Pastusiak. Wtedy pomyślałem, że jednak mój wybór nie jest taki pewny. Szczególnie, że na skutek ruchów tektonicznych, jakie wtedy miały miejsce w tej partii, zarówno w Sejmie jak i w Senacie, to już nie były zdyscyplinowane ugrupowania. No i były to już ostatnie posiedzenia izb przed ogłoszonymi na jesień wyborami. W SLD były już spore podziały, ale po prawej stronie senackiej sceny też było spore rozbicie na jakieś małe prawicowe grupki polityczne, których nie rozpoznawałem. I kiedy zaczęło się moje przesłuchanie, to takie same ideologiczne pytania, tylko z przeciwnymi znakami, zadawał mi senator Biela  bodajże wtedy z Ligi Polskich Rodzin i senator Szyszkowska  z SLD. Pomyślałem sobie nawet przez moment, że pewnie się porozumieli i są przekonani, że już mnie upolowali. W każdym razie upolowali mnie. Za mną głosowała Unia Wolności, która miała jeszcze wtedy swoich ludzi w Senacie i PO oraz SDPl. W sumie zebrali 24 głosy, a przeciwko było 52 senatorów, przede wszystkim z takiej dość egzotycznej koalicji SLD i LPR, zawiązanej na ten czas przeciwko mojej kandydaturze – wspomina prof. Andrzej Rzepliński.

Więcej o publikacji>>>