To pierwszy taki dokument od czasu rozdzielenia funkcji prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości. Seremet pisze, że okazało się to trafnym rozwiązaniem. Śledztwa są krótsze, mniej jest uniewinnień oskarżonych i spraw zwracanych przez sądy do uzupełnienia.
Ale są także mankamenty. Prokurator generalny pisze, że ma za mało "instrumentów nadzoru służbowego, choć jako naczelny organ prokuratury odpowiada za prawidłowe jej funkcjonowanie". Kulą u nogi stała się kadencyjność i brak możliwości odwołania szefów prokuratur apelacyjnych, okręgowych i rejonowych. Oznacza to w praktyce, że mogą spać spokojnie ci, którzy nie sprawdzają się na swych stanowiskach.
– Kadencyjność i brak możliwości odwołania szefów prokuratur apelacyjnych, okręgowych i rejonowych miała być gwarancją niezależności prokuratury, ale stała się kulą u nogi – tłumaczy „Rz" osoba z Prokuratury Generalnej. – Gdy funkcje ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego były połączone, szefa jednostki, który się nie sprawdzał, można było odwołać z dnia na dzień. Teraz ludzie, którzy stoją na czele poszczególnych prokuratur, mogą spać spokojnie niezależnie od tego, co się stanie. Można ich bowiem odwołać w trakcie kadencji tylko, gdy popełnią przestępstwo umyślne.
Seremet narzeka też na niedostatek pieniędzy. W tej sprawie jest całkowicie zależny od szefów resortów: sprawiedliwości i finansów. W efekcie w minionym roku prokuratura musiała oszczędzać właściwie na wszystkim. „W wyniku dokonanych zmian plan finansowy przeznaczony na finansowanie kosztów postępowań prokuratorskich wzrósł o kwotę 28 906 663 zł kosztem wydatków na wynagrodzenia oraz pozostałych wydatków bieżących (zakup materiałów, remonty obiektów)" – stwierdza Seremet.
Prokurator generalny widzi konieczność zmian w przepisach, co mogłoby przyczynić się do usprawnienia działań prokuratury. Na przeszkodzie stoi jednak to, że... nie dysponuje inicjatywą ustawodawczą.


Źródło: Rzeczpospolita