- Ja bym za to ścigał karnie z art. 267 par. 4 kodeksu karnego o bezprawnym pozyskiwaniu informacji i publikowaniu ich, mówi Widacki w wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej”.
Jego zdaniem ta sprawa jest dobrym powodem, by odpowiedzieć na pytanie o granice wolności słowa i mediów. - Bo ta wolność ma granice. Nie można się powoływać na wolność słowa, obrażając kogoś, rozpowszechniając kłamstwa czy informacje pochodzące z przestępstwa - stwierdza.
- Prof. Widacki przypomina też , że w Prawie prasowym jest artykuł 10 który mówi, ze dziennikarze służą społeczeństwu i państwu. - Jest to przepis, który jak widać został całkiem zapomniany - komenntuje.
Zdaniem prof. Widackiego dziennikarze nie powinni każdej sensacyjnej informacji zaraz ogłaszać. Tym bardziej, że wiedzili o jej nielegalnym pochodzeniu. - Dziennikarze dokończyli dzieła przestępców, wystapili w roli swego rodzaju paserów - twierdzi Widacki. - Taka była intencja osób, które zakładały te podsłuchy, i dziennikarze tę intencję zrealizowali. Przestępcom chodziło o wywołanie zamieszania społecznego, a dziennikarze wykonali za nich tę robotę - mówi. I dodaje, że dziennikarze mają obowiązek informowania społeczeństwa. Ale gdy niczego nie sprawdzają, czy nie zostali wpisani w jakiś scenariusz, to sprzeniewierzają się zasadzie rzetelności, niezalezności i zdrowego rozsądku.
Wiecej na łamach "Gazety Wyborczej".