Od ponad 40 lat zbieram książki i to jest dla mnie czysta, fizyczna przyjemność, kiedy biorę do ręki książkę. A szczególnie starą, z jakimś exilibrisem, którą ktoś miał w rękach, nieraz coś tam na marginesach popisał. Ja nie popieram takiej praktyki i sam nie robię notatek w książkach, ale gdy widzę taki tom kupiony w antykwariacie, to te notatki mają swój urok, są wyrazem jakiejś historii. Czasem też pamiątką po konkretnym człowieku. A mam w swojej bibliotece takie pozycje, które należały kiedyś do wybitnych prawników, adwokatów, sędziów, profesorów prawa.
Czytaj także>>>
Praktyczne zabytki
Chętnie sięgam do takich starych książek prawniczych, jako do zabytków, ale też jako do źródła ciekawych treści. Jest na przykład taka książka Ernesta Tilla „Prawo prywatne austriackie. Nauki ogólne”, jeszcze z końca XIX wieku. Bardzo ładnie wydana, ale właśnie z takimi dopiskami. Z ich treści widać, że robił je jakiś adwokat lub sędzia. Zobacz także>>>
Ale zdarzało mi się kupować takie stare książki, w których strony nie były rozcięte. Ot choćby niektóre zeszyty naukowe Uniwersytetu Lwowskiego z okresu międzywojennego, a w nich prace Romana Longchamps’a de Bérier, Marcelego Chlamtacza czy też Przemysława Dąbkowskiego, których pierwszym czytelnikiem byłem ja. To zawsze było dla mnie przeżycie, ale ja z tych publikacji korzystałem też w swojej pracy naukowej. Niektóre z tych książek przeczytałem, inne tylko przejrzałem i czekają one na czas, kiedy będę mógł je zgłębić. Może na emeryturze, kiedy już nie będę tak jak teraz obciążony wieloma obowiązkami zawodowymi. Mam nadzieję, że zdrowie pozwoli wtedy nadrobić te zaległości, nie tylko zresztą w odniesieniu do literatury fachowej, bo ja kupuję też wiele książek beletrystycznych. Jest tego dużo, a obszerna biblioteka, którą zrobił mi kiedyś dobry stolarz, jest już za mała. A tymczasem wciąż przybywa nowych pozycji, które warto by było przeczytać. No może nie wszystkie one są wartościowe, ale trzeba ruch w tej dziedzinie śledzić.
Więcej o prof. Tadeuszu Wiśniewskim>>>
Recenzje pomagają wybierać
Jest pewnym problemem zorientowanie się, co z tej wielkiej liczby publikacji prawniczych zasługuje na uwagę. Bo takie pozycje oczywiście ukazują się. Dobrze by było, żeby ukazywało się więcej recenzji nowych książek. Niektóre z czasopism prawniczych to robią, ale na to, że każda nowa książka zostanie przez kogoś oceniona, to raczej nie możemy liczyć. A mamy w tej dziedzinie dobre tradycje, na co sporo dowodów mam w swojej bibliotece. Zaglądam czasem do takich dawnych czasopism jak „Polski Proces Cywilny", „Nowy Proces Cywilny”, „Gazeta Warszawska Sądowa”. One publikowały sporo recenzji, a niektóre z nich były ostre, a nawet złośliwe. Ale merytoryczne, zwracające uwagę na pewne niedostatki omawianej publikacji, czy na dyskusyjność problemu. Jako przykład przytoczę pracę Rafała Taubenschlaga, wybitnego specjalisty od prawa rzymskiego, profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, a po II wojnie światowej Uniwersytetu Warszawskiego, którego podręcznik funkcjonował wśród studentów nawet jeszcze długo po jego śmierci. On napisał taką książeczkę na kilkadziesiąt stron, która była recenzją książki o historii państwa i prawa zmarłego w 1933 roku profesora i rektora UJ Stanisława Kutrzeby. To ciekawa publikacja, bo on kolejno, strona po stronie, punktował niedociągnięcia wymienionej książki. Że jakiś zwrot nielogiczny, albo nieścisły, czy to z punktu widzenia składni, czy merytorycznej wartości. W mojej ocenie, w niektórych przypadkach to było takie trochę czepianie się, ale większość uwag miała uzasadnienie. Nie wiem, czy dziś ktoś odważyłby się napisać tak, jak w przywołanym przykładzie prof. Taubenschlag. Moi koledzy dziwią się, gdy pokazuję im tę publikację, że coś takiego mogło powstać. Może u podłoża tej publikacji była jakaś niechęć pomiędzy autorami, taka motywacja nie zasługuje na pochwałę, ale niezależnie od tego powstało coś dodającego dyskursowi naukowemu temperatury.
Obecnie tego brakuje. Na szczęście prof. Andrzej Wróbel, a wcześniej prof. Leszek Kubicki, jako redaktorzy „Państwa i Prawa” dbają o to, żeby publikowane były recenzje przynajmniej niektórych nowych książek. Ale to już jedno z nielicznych wydawnictw prawniczych, które drukuje recenzje. I to recenzje na wysokim poziomie, a niektóre z nich nawet przewyższają wartość ocenianego dzieła.
Z książek nieżyjących już autorów bardzo sobie cenię twórczość Leona Petrażyckiego, socjologa i teoretyka prawa. Choćby taka pozycja – „O pobudkach postępowania i o istocie moralności i prawa”. Mała książeczka, ale treści w niej zawarte są ciągle aktualne. A już szczególne wrażenie robi unikatowa pozycja wydana jeszcze w 1897 roku „Bona fides w prawie cywilnym”, bo dobra wiara od czasów prawa rzymskiego jest jedną z podstawowych instytucji prawa cywilnego. NIekiedy też wracam do „Rozważań o państwie” Czesława Znamierowskiego i opracowania Eugeniusza Waśkowskiego o tradycyjnej metodzie wykładni. Ale na szczęście teraz też ukazuje się sporo książek związanych z wykładnią prawa, przeznaczonych dla sędziów, adwokatów, radców prawnych, prokuratorów. Są to nieodzowne lektury dla takich prawników.
Stare książki nie tracą wartości
Z takich dawnych publikacji książką, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie, są „Zobowiązania” prof. Romana Longchamps’a de Bérier. Oczywiście nie czytałem tego do poduszki, bo to literatura fachowa, ale odkryłem podczas jej lektury, że można pisać książkę prawniczą, prowadząc wątek w sposób wyjątkowo zrozumiały dla odbiorcy i ciekawy. Tak się złożyło, że mój patron z aplikacji sędziowskiej, a było to 45 lat temu, odchodząc na emeryturę przekazał mi swój księgozbiór. No i były w nim takie pozycje. Te „Zobowiązania” porównywałem do podręcznika prof. Witolda Czachórskiego, bardzo cenionego, wielokrotnie aktualizowanego, który w latach 60-tych na mojej uczelni był podręcznikiem obowiązującym. Ale te „Zobowiązania” Longchamps’a były inaczej ujmowane. Większość instytucji współczesnego prawa cywilnego nie ma autonomicznego charakteru, one mają swoją historię, a więc ten podręcznik w dużym stopniu nadal zawiera treści, które są do wykorzystania współcześnie. A ponieważ wykładania historyczna ma znaczenie dla wykładni współczesnej, to warto sięgać do starych mistrzów i do ważnych klasycznych publikacji. Zobacz także>>>
W tym kontekście warto też wspomnieć całą serię książek Fryderyka Zolla, dziadka znanego karnisty profesora Andrzeja Zolla i pradziadka także już profesora Fryderyka Zolla, cywilisty z Uniwersytetu Jagiellońskiego i Akademii Leona Koźmińskiego. Chodzi o Fryderyka nazywanego młodszym, bo wcześniej – mam na myśli przełom XIX i XX wieku - był jeszcze Fryderyk Zoll „starszy”, wybitny specjalista od prawa rzymskiego. Niestety tych starych książek nie ma w Polsce zbyt dużo, bo takie były losy naszego kraju, że wiele księgozbiorów uległo zniszczeniu. Szkoda więc, że tak mało wydaje się reprintów. Sądzę, że byłoby zapotrzebowanie na takie właśnie wznowienia niektórych dzieł.
Z takich mniej starych pozycji chciałbym wspomnieć o książce prof. Andrzeja Stelmachowskiego, którego studentem miałem przyjemność być. On dużo nie pisał, ale jego książka „Wstęp do prawa cywilnego” powinna być czytana przez każdego prawnika-cywilistę. Także obecnie - chociaż niełatwo jest ją teraz zdobyć - bo ona zawiera refleksje z „wyższej półki”. Zobacz także>>>
Warto dbać o dobry język
Razi mnie zachwaszczanie języka, czego świadkami jesteśmy obecnie, a szczególnie to widać w mediach. Dla mnie kultura języka ma znaczenie, czego dowód można znaleźć w mojej bibliotece. Od lat gromadzę takie pozycje. I nie mam na myśli tylko słów, których kiedyś nie wypowiadano w towarzystwie. Chodzi również o frazeologię, stylistykę, przestrzeganie pewnych norm gramatycznych, także zasad interpunkcji. No i muszę powiedzieć, że moje obserwacje jako nauczyciela akademickiego przyszłych prawników, nie napawają optymizmem. Większość z nich nie posługuje się dobrą polszczyzną. Fakt, że coraz mniej muszą pisać, ale jednak bez takiej umiejętności nie da się być dobrym prawnikiem.
Czytaj: Prof. Oktawian Nawrot: bez logiki i semiotyki prawnik kariery nie zrobi>>>
Trudno zrozumieć dlaczego prawnicy, i to z tytułami naukowymi, używają nieraz takiego niefortunnego określenia jak np. „zapis”. Jest przecież oczywiste, że operowanie w języku prawniczym słowem „zapis” w jego różnych kontekstach i odmianach, mając na myśli przepis prawny, unormowanie, postanowienie itp. jest wysoce niewłaściwe. Dodajmy, że w języku prawnym ze słowem „zapis” mamy do czynienia m.in. w razie zapisu windykacyjnego, zapisu testamentowego, czy też w wypadku zapisu na sąd polubowny.
Ja jestem na to wyczulony od lat. Mogę na przykład pochwalić się, że dawno temu, gdy jeszcze wtedy magister Jan Miodek prowadził taki poradnik językowy w jednej z lokalnych gazet we Wrocławiu, ja wdałem się z nim w polemikę. Otóż napisałem do niego list dotyczący wypowiedzi coraz bardziej popularnego wówczas trenera Kazimierza Górskiego, bo to właśnie zaczynały się największe sukcesy polskiej piłki nożnej. On po którymś wygranym meczu eliminacyjnym do mistrzostw świata stwierdził, że zawodnicy „mile go rozczarowali”. No i ja zapytałem pana Miodka, czy można się mile rozczarować, bo przecież w tym sformułowaniu jest wewnętrzna sprzeczność. Raczej mile go zaskoczyli. A tymczasem Jan Miodek odpowiedział mi, że to nie jest matematyka, że w języku nie zawsze chodzi o taką precyzyjną logikę. Że są w języku pewne zwroty, które wyłamują się z reguł, ale trzeba je aprobować. Jak choćby zwrot „wymowne milczenie”, przeciwko któremu nikt nie protestuje. Przechowuję do dziś wycinek z gazety z udzieloną mi odpowiedzią, chociaż nie całkiem pogodziłem się z rozstrzygnięciem tego wybitnego dziś językoznawcy. I proszę sobie wyobrazić, że gdzieś tak po 30 latach od tamtej porady spotkałem profesora Miodka na konferencji dla sędziów apelacji wrocławskiej, gdzie ja miałem wykład, a on wcześniej wyjaśniał prawnikom różne zawiłości językowe. Skorzystałem więc z okazji, by spytać, czy podtrzymuje tę swoją opinię. A to dlatego, że później spotkałem wypowiedź innego językoznawcy, który wytykał to jako błąd. No i okazało się, że profesor Miodek jest w tej dziedzinie zwolennikiem większego liberalizmu.
Prawnikom wolno mniej
Ja nawet to rozumiem i akceptuję, szczególnie, jeśli jakieś tego typu potknięcia językowe zdarzają się zwykłym ludziom. Ale prawnicy muszą jednak być w tej dziedzinie bardziej zdyscyplinowani. Język prawniczy wymaga precyzji, a więc wszelkie „swawole językowe” mogą być niebezpieczne. A już szczególnie wyczuleni muszą być na to cywiliści. Proces cywilny w dużym stopniu ma charakter pisemny, a więc właściwy język jest elementem warsztatu pracy. I dlatego często swoim doktorantom po obronie wręczam jako prezent jakiś poradnik językowy, z odpowiednią dedykacją. Bo jestem przekonany, że jest to im niezbędne do dalszej pracy. To jest potrzebne w bibliotece prawnika. Ja mam chyba ze trzy półki takich książek. A wszystko po to, by „odpowiednie dać rzeczy słowo”, jak często powtarza za Cyprianem Kamilem Norwidem prof. Jan Miodek. Ja natomiast szczególnie polecam młodszym kolegom „Poradnik językowy dla prawników” Hanny Jadackiej, która jest profesorem filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Nakład jest wprawdzie dawno wyczerpany, ale ja przezornie kupiłem kilka egzemplarzy i obdarowałem nimi różne osoby. Bardzo żałuję, że już został mi tylko jeden. To jest taka książka, którą dobrze jest zawsze mieć pod ręką, żeby rozstrzygać dylematy pojawiające się podczas pracy. Godna polecenia jest też książka Aleksandra Zajdy „Studia z historii polskiego słownictwa prawniczego i frazeologii”.
Teraz też ukazują się dobre książki
Ja wprawdzie mam taką skłonność do wzruszania się nad starymi książkami, ale widzę i doceniam także to, że obecnie również ukazuje się wiele ciekawych pozycji. Ot choćby kilka dni temu dowiedziałem się, i od razu zareagowałem, że wydawnictwo Beck wydało książkę pt. „Homo iuridicus. Człowiek jako podmiot prawa publicznego” Tatiany Chauvin. Pojechałem natychmiast do firmowej księgarni i kupiłem ją. To jest praca z zakresu teorii prawa i filozofii, a ja uznaję za potrzebne sięganie co jakiś czas do tego typu analiz i refleksji nad istotą prawa publicznego. Ale stale też uzupełniam swój zbiór publikacji o System dotyczący prawa prywatnego. Jest tego cała seria, wciąż uzupełniana i wznawiana, którą gromadzę w swoim domowym gabinecie, niezależnie od służbowego zbioru w Sądzie Najwyższym. Ale dzięki temu oczywiście ten służbowy zbiór, obejmujący książki z różnych szczegółowych dziedzin prawa – rodzinnego, zobowiązań, autorskiego itd. – dostanie „w spadku” mój następca na stanowisku przewodniczącego wydziału. To nie są takie codzienne lektury, bo jako sędzia sprawę na przykład z prawa autorskiego mam raz na jakiś czas, ale gdy już tak się stanie, to jest do czego sięgnąć. Uważam, że dobrze jest mieć takie książki pod ręką i zaszczepiłem to podejście moim synom, którzy również są prawnikami i także tę serię w swoich bibliotekach mają.
Dużo książek, trzeba wybierać
Ja zachęcam, szczególnie młodych prawników, do czytania książek, a także w miarę możliwości do gromadzenia publikacji, które mogą przydać się im w pracy. Ale też zdaję sobie sprawę z tego, że książki z jednej strony są dość drogie, niektóre pozycje prawnicze kosztują nawet po paręset złotych za tom, a z drugiej strony ukazuje się tych publikacji tyle, że przeczytanie tego wszystkiego nie jest możliwe. No na przykład normą obecnie jest wydawanie w formie książkowej prac doktorskich. A nie wszystkie na to zasługują. Ale są też wartościowe, tylko trzeba jakoś do nich dotrzeć. No i z tej masy wydawniczej należy wybierać te rzeczy, których znajomość jest potrzebna ze względu na specjalizację zawodową czy charakter wykonywanej pracy.
Systemy informacji zastępują książki
Z pewnym dystansem, jako człowiek wychowany na literaturze papierowej i miłośnik starych wydawnictw, obserwuję proces przenoszenia się publikacji do technologii elektronicznej. Więcej>>>
Pewien niepokój wynika z tego, że wciąż wolę czytać na papierze. Ale rozumiem ten trend i nie przeciwstawiam się jemu. Mogę się wręcz pochwalić, że w pewnym zakresie włączyłem się w to zjawisko, bo jestem redaktorem naukowym i szefem zespołu redagującego wydawany przez Wolters Kluwer program „Lex Nawigator – postępowanie cywilne”. To jest taka pierwsza, prekursorska publikacja na polskim rynku, będąca zupełnie nową formą prezentacji treści. Obejmuje on już około tysiąca schematów opracowanych w formule tzw. hipertekstu. Niektóre z tych schematów są obszerne jak metro londyńskie, wszystkie są interaktywne, obudowane dodatkowymi treściami. W ramach tego opracowania można sięgać po komentarze do analizowanego przepisu, do monografii, aktualnego orzecznictwa, śledzić, niekiedy alternatywny, przebieg czynności koniecznych w ramach danej procedury. I to wszystko bez wychodzenia z systemu, tylko klikając w odpowiednie zakładki. Tradycyjne książki nadal warto czytać, ale dla potrzeb zawodowych warto korzystać z takich systemów informacji. To bardzo ułatwia dotarcie do potrzebnej wiedzy.
Zanotował: Krzysztof Sobczak
Czytaj także:
Autorzy źle piszą, prawnicy mało czytają>>>
Prof. Andrzej Wróbel: prawnik musi dużo czytać>>>