Rozmowa z prof. Mariem Zubikiem, przewodniczącym Rady Legislacyjnej, kandydatem na sędziego TK.

- Podkreślał Pan niejednokrotnie, że do Trybunału powinni być wybierani zarówno praktycy, jak i teoretycy. Pan profesor ma doświadczenie w Radzie Legislacyjnej, był zastępcą Rzecznika Praw Obywatelskich za czasów Janusza Kochanowskiego…

- Tak, to prawda. Poprzednio pracowałem jeszcze bez mała przez sześć lat w Trybunale Konstytucyjnym, a wcześniej jako ekspert w Kancelarii Sejmu.

 - Janusz Kochanowski jako RPO składał więcej niż jego poprzednicy wniosków do TK i to w sprawach drażliwych. Które z tych wniosków Pan pisał?

 - Jak pokazują statystyki, kolejni Rzecznicy zawsze byli jednymi z najaktywniejszych inicjatorów postępowania przed Trybunałem. Wnioski do hierarchicznie wysokich organów władzy sądowniczej nie powstają jednoosobowo. Ale rzeczywiście współuczestniczyłem w przygotowaniu np. ostatnio rozpatrywanego wniosku w sprawie nadawania przez Marszałka Sejmu statutu Biura RPO. Trybunał uznał niekonstytucyjność tego przepisu. Ponadto pisałem wnioski w sprawie dekretów o stanie wojennym. Jest to chyba ostatnie wystąpienie Rzecznika, w którego przygotowaniu brałem osobisty udział, a jaki nie został jeszcze rozpoznany. Wniosek powstawał m.in. w kontekście problemu, że późniejsze regulacje nie w pełni dawały możliwość uzyskania odszkodowań przez osoby poszkodowane przez wprowadzenie stanu wojennego.

 -Trybunał w swych uzasadnieniach zawsze tłumaczy, że wykonywanie prawa nie jest przedmiotem jego zainteresowań, istotna jest zgodność normy ze wzorcem konstytucyjnym.

 - I tak, i nie. To jest delikatny problem. Niekiedy istnieje taki poziom niewykonywania lub niekonstytucyjnego rozumienia ustawy, że możemy powiedzieć, że przekroczono wymogi płynącej z konstytucyjnej zasady zaufania do państwa i stanowionego przez nie prawa. A to, przynajmniej w skrajnych wypadkach, w pełni mieściłoby się w ocenie Trybunału.

 - Trybunał w takich sytuacjach stwierdza, że nie jest władzą wykonawczą.

 - Dla mnie norma, która w praktyce nie działa ze względu na wadliwą konstrukcję prawną, w istocie łamie konstytucyjne zasady stanowienia prawa. Jeśli państwo nie realizuje normy, która ze względu na wymóg powszechności ma być stosowana, prowadzi do naruszenia przez prawo zasady równości czy sprawiedliwości społecznej. W przypadku długotrwałego i oczywistego takiego niekonstytucyjnego stanu rzeczy nie wykluczałbym interwencji Trybunału, choć naturalnie jako działania ostatecznego. Specyfika sędziego TK polega na tym, by jego działalność była bardziej zbliżona do skalpela w mikrochirurgii niż noża rzeźnickiego czy siekiery. Powinien usunąć z porządku prawnego jedynie to, co w żaden sposób nie mieści się w porządku konstytucyjnym. Reszta powinna pozostać, by jak najmniej ingerować w system prawny.

 - Wydaje mi się, że Trybunał nie orzeka czy norma jest sprawiedliwe, tylko czy jest zgodna ze wzorcem. Czy to jest sprawiedliwe?

 - W obecną konstrukcję kompetencji Trybunału wpisano pewien mechanizm, który może być niebezpieczny. Trybunał nie może bowiem orzekać z własnej inicjatywy i jest związany zakresem zaskarżenia. Jeśli wniosek jest źle sformułowany TK zmuszony jest niekiedy zasygnalizować, że niekonstytucyjność nie została udowodniona. Ale nie może pójść dalej. Odium społeczne spada na sędziów TK, a problem leżał już na wejściu, w źle przygotowanym wniosku, pytaniu prawnym czy skardze konstytucyjnej.

- Czy dla Pan ważniejsze jest przestrzeganie prawa, czy sympatie polityczne?

- Jako prawnik zostałem wychowany w przeświadczeniu, że wszelkie prawo i instytucje publiczne ostatecznie muszą służyć człowiekowi. To również dotyczy zakazu absolutyzowania zasady hierarchicznej zgodności norm. Konstytucyjność nie jest bezwzględną wartością w państwie. Na przykład uchylenie z mocą wsteczną przepisu, który funkcjonował w obrocie prawnym przez 50 lat, może spowodować tak poważne  i drastyczne skutki społeczne, że doprowadzi to do rezultatów niedających się pogodzić z innymi normami lub wartościami chronionymi w Konstytucji.