- Studia prawnicze bardzo mi się podobały - mówi I prezes SN. - Na egzaminy chodziłam zawsze z Hanną Gronkiewicz: jedna czarna, druga biała, uważałyśmy, że to dobry zestaw - dodaje.
Nigdy nie było wiadomo, kto ma egzaminować. A niektórzy wykładowcy rzeczywiście byli postrachem. - Na przykład profesor Salwa, u którego pisałam później doktorat. Było nawet takie powiedzenie: jeden Salwa, trzy trupy. Kiedy okazało się, że to on egzaminuje, większość studentów uciekła. Zostałyśmy tylko my dwie. Wcześniej wzięłyśmy środki na uspokojenie, to nie był  dobry  pomysł. Ja miałam w pamięci tylko połowę kodeksu, próbowałam tę watę w mózgu jakoś odsunąć. Dostałyśmy czwórki z plusem. A przecież my, kujonki, starałyśmy się zawsze o piątki - zwierza się pani profesor.
Pracę magisterską pisała u prof. Witolda Czachórskiego. - Chciałam zostać w jego katedrze. No, ale profesor wolał pracować z mężczyznami. Parytetów wtedy nie było. Dlatego rozmawiałam też z prof. Salwą. Prawo pracy też częściowo opiera się na prawie cywilnym. Pracę z prof. Salwą wspominam bardzo dobrze. Był kojarzony z konkretną opcją, nigdy się nie wyparł swojej lewicowości. Ale nie zmuszał nas do przyjęcia jakichkolwiek poglądów. Miał powiedzenie: „każdy jest grabarzem swojego losu", które wygłaszał przy każdej okazji, także przyjmując mnie do pracy. Dlatego rozmawiałam też z prof. Salwą. Prawo pracy też częściowo opiera się na prawie cywilnym. Pracę z prof. Salwą wspominam bardzo dobrze. Był kojarzony z konkretną opcją, nigdy się nie wyparł swojej lewicowości. Ale nie zmuszał nas do przyjęcia jakichkolwiek poglądów. Miał powiedzenie: „każdy jest grabarzem swojego losu", które wygłaszał przy każdej okazji, także przyjmując mnie do pracy - wyjaśnia.